Grzegorz Ćwik - Ze mną się nie napijesz?

Nałogi jako takie są zjawiskiem społecznym – to znaczy nie tylko, że ich skutki dotykają poza osobą uzależnioną także innych, ale i że przenosi się ona przez ludzi („ze mną się nie napijesz?”) oraz także przez pewne wyobrażenia i potoczne usprawiedliwienia dla tego nałogu. Te są zazwyczaj tak silnie związane z polskim społeczeństwem i jego „kulturą” picia, że oznacza to właśnie dodatkowy aspekt społecznego przenoszenia się uzależnień. Bo jeśli od małego słyszymy, że alkohol pomaga na smutki, służy do zabawy, jest wyróżnikiem prawdziwej męskości, to nic dziwnego, że wcześnie jako ludzie sięgamy po alkohol, wcześnie się do niego przyzwyczajamy, wcześnie uzależniamy. I wcześnie zaczynamy traktować alkohol i jego picie jako normalny element życia człowieka, jak i wspólnoty.

To jak to jest z tymi powiedzeniami? Spójrzmy na to okiem nacjonalisty.
Zapnijcie pasy – pora obedrzeć nałogowców z dobrego samopoczucia i wyrzucić ich ze strefy komfortu.


Piję, bo lubię

W sensie co tak lubisz? Jak zaczynasz bełkotać? Jak przestajesz kontrolować swoje ruchy, myśli i mowę? Czy może, gdy bezmyślnie przepieprzasz kasę na alkohol – ku uciesze koncernów alkoholowych i systemu, który woli, żebyś był otumaniony i nawalony. A może lubisz poranne delirium tremens, wymioty (kontrolowane lub nie), wdanie się w bójkę po pijaku, utratę pamięci etc. Nie wspomnę już o degradacji zdrowia i psychiki, a i relacji społecznych przy okazji.
To tak lubisz? Że coraz mniej czasu masz na jakąkolwiek sensowną robotę, na normalne znajomości, na wypoczynek, rodzinę, znajomych czy choćby lekturę książki, a zamiast tego wybierasz picie, stratę pieniędzy, zdrowia, poczucia wartości?
Ktoś powie, że lubi smak alkoholu – no cóż, rozczaruję Cię. Alkohol etylowy smakuje ohydnie, nie bez powodu im mocniejszy trunek, tym bardziej Ci wykręca mordę przy spożywaniu. Ewentualne walory smakowe są skutkiem… obecności wszystkich pozostałych części danego napoju – dlatego też to piwo, wino czy miód pitny są tymi najsmaczniejszymi alkoholami.
Jeśli faktycznie lubisz powyższe – to jesteś masochistą. Ale przypuszczam, że wątpię (jak mawiał klasyk) i tak naprawdę to zwykłe dorabianie hedonistycznej i nieprawdziwej przy okazji otoczki do zjawiska picia.


Piję, bo to mi pomaga

To znaczy w czym Ci pomaga? W utracie pieniędzy? Na pewno, chyba że preferujesz spożycie na sępa, ale to i tak zwykle się kiedyś kończy. W spadku kondycji intelektualnej? Wszakże etyl niszczy każdorazowo szare komórki. W rozpadzie relacji, bo każdy kto widzi staczanie się alkoholika, to zazwyczaj zaczyna stronić od jego obecności? Może w tym, że tracisz czas, zdrowie i pieniądze, i to wszystko, żeby nic nie dostać w zamian?
A może pijesz, bo to „odstresowuje”? Badania nie zostawiają złudzeń – alkohol zwiększa długofalowo stres, a odprężenie jest bardzo złudne i w gruncie rzeczy niesamowicie obciążające organizm.
Może zwyczajnie lubisz tracić czas? Wszak w życiu aż tak dużo go nie mamy. Serio lubisz marnować go na chlanie i poranne leczenie skutków tegoż?
W czym Ci tak pomaga alkohol? I w czym pomógł kiedyś komukolwiek? W niezrealizowaniu planów, marzeń, utracie zdolności, trzeźwego osądu? Czy może zwyczajnie w zapaści zdrowia?


Piję, bo inni piją

To już argument z gatunku tych „hardcorowych”. Skoro inni piją, to ja też muszę – bo na pewno mają rację, bo nie chcę się wyróżniać, bo chcę mieć „fajnych” znajomych, bo nie chcę wyjść na dziwaka. Taka argumentacja nie tylko potwierdza znany fakt, że alkohol to nałóg grupowy i społeczny, ale i że mechanizm przenoszenia się oznacza oddanie swej wolnej woli w ręce zupełnie innego podmiotu. Skoro inni tak robią, to i ja też – a jak inni zaczną powszechnie chodzić na parady równości albo skakać z okien, to co wtedy?
Argumentacja tego typu to już ewidentne szukanie usprawiedliwienia dla swojego nałogu. Inni piją, ale Ty nie musisz. Jeśli piją za dużo, to poszukaj innych znajomych. Jeśli uchlewasz się, by wyjść na kogoś fajnego, ciekawego, to serio musi być z Tobą źle, że udowadniasz to w taki sposób – nie dość, że żałosny, to w tym przechlanym Narodzie mało raczej oryginalny. A może nie umiesz szczerze porozmawiać bez kieliszka wódki? To nie alkohol wówczas jest potrzebny Ci, ale solidna praca nad sobą.
Usprawiedliwianie picia w sposób wspólnotowy to niszczenie własnego „ja” na poziomie wartości i poczucia wartości, zanim jeszcze sam alkohol zrobi to równie skutecznie – i trwale.


Piję, bo pracuję

„Pracuję cały dzień, mam przecież prawo do odpoczynku” – znane także jako „Po takiej ilości pracy muszę się odstresować”. Czyli tak – pracujesz długo, często dłużej niż te przysłowiowe 8 godzin, wracasz do domu, masz ograniczoną ilość czasu dla siebie oraz bliskich i… inwestujesz go w picie? W coś, co nie tylko Ci nie pomaga zdrowotnie, intelektualnie, ale do tego wypala z motywacji, ochoty i inicjatywy? Zamiast odpocząć i maksymalnie sensownie wykorzystać swój czas, wolisz stracić go, wraz z pieniędzmi, wolą zrobienia czegokolwiek czy zwyczajnie zrelaksowania?
Zresztą, pracuje praktycznie każdy, a nawet jeśli nie, to ma inne obowiązki, które można nazwać w ten sposób. I co to ma wspólnego z piciem? To kolejny już argument z gatunku tych szukanych na siłę – byleby cokolwiek rzucić jako argument. A skoro pracuję – to samo w sobie sugeruje, że należy odczepić się ode mnie i nie wnikać w to, czemu znów piję. Nawet jeśli nie robi się tego do kompletnego upicia, to regularne spożywanie i bycie praktycznie non stop pod wpływem także jest alkoholizmem, a do tego jest niewiele mniej szkodliwe – dla Ciebie, jak i Twoich bliskich.


Piję, bo lepiej się wtedy bawię

Piję, bo wtedy się dobrze bawię. To doprawdy żałosne – a bez alkoholu nie umiesz się dobrze bawić? Bo albo umiesz i argument ten ma maskować postępujący alkoholizm, albo serio nie umiesz – i wtedy już faktycznie jest źle. Swoją drogą wspaniała zabawa – uchlać się, stracić pieniądze, telefon, zdrowie, a na koniec nie pamiętać, co się robiło poprzedniego wieczoru. Do tego to, co pamiętasz, to postępujący niedowład mowy i czynów, coraz mglistsze i bardziej wyblakłe wspomnienia, coraz większy ból głowy. Doprawdy wspaniała zabawa!
A wszystko to nie tylko degraduje Ciebie, twoje zdrowie, portfel i bliskich – wszystko to też pozwala koncernom alkoholowym zarobić na Twoim nałogu.
Twierdzenie, że lubi się coś tak niszczącego jak picie, to klasyczny przykład szukania i znajdywania jakiejkolwiek argumentacji, byleby zracjonalizować swoje wybory i wmówić samemu sobie, że to wynik świadomych decyzji, a nie już stadium nałogu.
Serio to lubisz? Spytaj żula spod najbliższego monopolowego – on też Ci powie, że to lubi!


Piję, bo to takie męskie


Ostatni, równie „udany” argument – traktowanie wszelakich pijackich „osiągnięć” jako wyznacznika męskości, dojrzałości i w ogóle bycia kimś wyjątkowym. Ile to ja wypiłem, przez ile dni nie trzeźwiałem, ile dni leczyłem kaca, co i jak głupiego odstawiłem w stanie nietrzeźwości – każdy z nas zna kogoś, a zapewne sporo osób, które co chwilę chwalą się takimi „zasługami”. Nie tym, co osiągnęli w życiu, nie tym, co zdobyli, zbudowali, do czego doszli. A właśnie tym, ile to zawojowali w piciu, jak daleko posunęli się w patologizowaniu siebie i swojego otoczenia, i jak bardzo potrafią skundlić swoje życie. To w tym chorym społeczeństwie nadal bywa postrzegane jako dowód na bycie prawdziwym „charakterniakiem”, człowiekiem twardym i doświadczonym życiowo. To zresztą objaw wspakultury w czystej postaci – zamiast skupić się na czymkolwiek twórczym, zdrowym, sensownym, są ludzie, którzy w imię bycia twardymi i nieodmawiania na pytanie „napijesz się ze mną” będą uważać ilość wypitych litrów, urwanych filmów i straconych stów na barze za coś, czym można się chwalić i puszyć z dumy niczym paw. Paw, którego puścili wczoraj po kolejnym kieliszku.


Ze mną się nie napijesz?

To pytanie jest wręcz stałym elementem życia naszego społeczeństwa. Pije nasze pokolenie, nasi starzy pili, nasi kumple piją i zarówno oni, jak i koncerny oraz politycy chcą, byśmy i my pili. To trochę jak u Gombrowicza w „Transatlantyku” – skoro wszyscy tkwią w piekiełku, to i nas łapią za kostkę, by wciągnąć w to bagno. Mimo, że tracimy na tym jako ludzie, społeczność, Naród i państwo, to mało jest tak syfiastych rzeczy w życiu codziennym, które by były jednocześnie tak mocno umocowane w normach społecznych oraz trywializowane i popularyzowane.
Spróbuj raz nie pić i spójrz na pijanych trzeźwym okiem – a potem uświadom sobie, że takie coś było także Twoim udziałem.
Nie musisz pić, żeby czuć się wartościowy. Picie nie załatwi Twoich problemów, nie sprawi, że poczujesz się lepiej, nie wpłynie pozytywnie na Twoje zdrowie, intelekt, relacje. Nie musisz pić, by udowadniać męskość – zrób to poprzez codzienne zwycięstwa.
Gdy następnym razem usłyszysz „ze mną się nie napijesz?”, twardo odpowiedz „nie, nie napiję”.
I na koniec – gdy ktoś pyta mnie, czemu nie piję, odpowiadam krótko – a czemu miałbym pić? Logika nakazuje usprawiedliwiać robienie czegoś takiego jak picie alkoholu, a nie jego odstawienie. Więc jak – po co miałbyś pić? Jak widzisz powyżej, nie ma takich powodów – a więc odstaw to ścierwo.
Dziś jest pierwszy dzień reszty Twojego (trzeźwego) życia.

„Pijesz wódę, walisz wódę
Palisz wódę, cieknie uchem
Leci kielon trzeci miesiąc
W portfelu zero, przytulasz beton”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *