Grzegorz Ćwik - Ukraina – czas na nowe rozdanie

Wszyscy chyba widzimy, że romantyczna, „szturmowa” i braterska wizja relacji polsko-ukraińskich zdezaktualizowała się. Nie dlatego, że nagle któryś polski nacjonalista zaczął popierać Rosję – to akurat niemożliwe (jeśli tak się stało, to człowiek taki przestaje być polskim nacjonalistą). Dzieje się tak dlatego, że przez ostatnie 2,5 roku, właściwie to już prawie 3 lata, zarówno ukraińscy politycy, działacze jak i ichnie środowiska narodowo-radykalne pokazały, że wizja ta była tyleż naiwna, co nie w pełni adekwatna do rzeczywistości.

Wszystko wskazuje, że wojna na wschodzie powoli zmierza ku końcowi, co na nowo otwiera sytuację geopolityczną w naszym regionie. To zaś nakazuje nam, polskim nacjonalistom w sposób bardziej realistyczny i pragmatyczny niż dotychczas spojrzeć na całokształt relacji polsko-ukraińskich.

Do tej pory zarówno piszący te słowa, jak i powiązane ze mną środowiska, oraz wiele pokrewnych podchodziło do tematu relacji polsko-ukraińskich dość jednostronnie. Zresztą, mam wrażenie, że podejście takie charakteryzowało i charakteryzuje nadal sporą część polskiego społeczeństwa i polityki. Tymczasem zachowanie najwyższych władz Ukrainy jasno przypomina nam, że braterstwo braterstwem ale realpolitik zawsze będzie głównym dezyderatem relacji międzynarodowych.

Wypowiedź Zełenskiego na forum ONZ, gdy wprost stwierdził, że Polska wspiera moskiewską narrację, była chyba pierwszym momentem, gdy szersza opinia publiczna zaczęła zauważać, że „coś jest nie tak”. Nie chodzi o samą bezczelność słów Zełenskiego i ich oczywistą nieprawdziwość, ale o to, że w ogóle je wygłosił. Czy wyobrażamy sobie podobne słowa z jego ust padające pod adresem Niemiec czy USA? A zapewne historycznie byłyby przynajmniej częściowo prawdziwe (zwłaszcza w wypadku naszych zachodnich sąsiadów). Jednak tego Zełenski nigdy nie powie – nie dlatego, że nie „ma jaj”, ale dlatego, że Niemcy i USA mają zabezpieczone bardzo solidnie swoje interesy w kraju jak Ukraina, a ich wpływy wykluczają takie zgrzyty. Wniosek oczywisty – my tych interesów nie mamy, a relacje nasze budowane są doraźnie, bez planu, odpowiednich narzędzi i konkretów. Zełenski powiedział tak, bo wypowiedź ta niespecjalnie go coś kosztowała (skądinąd najpewniej na to, że to powiedział, wpływ mieli Niemcy), a to wynika z faktu właśnie jednostronnego prowadzenia polityki.

Nie ma wątpliwości, że wojna, jaką prowadzi Ukraina, jest także w strategicznym interesie Polski – tzn. że po Kijowie będzie pora na „denazyfikację” Warszawy, a zamiast Buczy będzie Mława albo Łomża. Tak więc wsparcie Ukrainy, zwłaszcza w pierwszych tygodniach rosyjskiej agresji, jak i przed nią jeszcze, było generalnie zasadne. Problem jest taki, że ani przed tym, ani po tym, rząd czy Kancelaria Prezydenta nie stworzyły długotrwałego planu polityki wobec Kijowa – zaświadcza to chociażby w swojej książce stojący blisko tych wydarzeń Parafianowicz. W związku z czym trudno oczekiwać prowadzenia asertywnej polityki wobec Ukrainy w jakikolwiek momencie, a cóż dopiero w tak kryzysowym. Na pytanie zaś, czy w takim momencie należało pomagać Ukrainie, stawiając jakiekolwiek warunki, odpowiada historia – nam takie warunki stawiano w roku 1939, gdy byliśmy w stanie dużo gorszym niż Ukraina, bo przecież po utracie całego terytorium państwowego. I żeby była jasność – nie mówię tu o szantażowaniu Ukrainy, czy stawianiu określonych żądań i celów ponad wartość pomocy, jaką zrealizowaliśmy (choć ta była niemała). Chodzi o to, że w polityce i relacjach geopolitycznych nie ma uczuć i altruizmu. Wszyscy wszędzie realizują swoje interesy, pora, byśmy i my się tego nauczyli. A tymczasem za kilkaset czołgów, które dla Ukrainy w 2022 roku były na wagę złota i to wysokiej próby, my nawet nie wyżebraliśmy zgody na ekshumacje na Wołyniu. To przecież Ukrainy nic nie kosztuje, nie umniejsza ich wpływów, terytorium, budżetu. Nie wspominając już o wyższych celach, jak chociażby wymiana technologii, pierwszeństwo w przejmowaniu zdobytej rosyjskiej technologii wojskowej, zagwarantowanie udziału polskim firmom w odbudowie Ukrainy, czy idąc dalej w kwestie bardziej strukturalne – porozumienie w temacie rolnictwa (np. zobowiązanie się Ukrainy do nie sprzedawania wyrobów rolnych na terenie UE), transportu, energetyki. Tymczasem u nas nawet nie było zaczątku dyskusji o tym – pomagajmy! Hurra! Nasze „siedemdziesiątki dwójki jadą na wschód!”. No i pojechały, podobnie jak kupa innego sprzętu, a w zamian dorobiliśmy się jedynie nowego przysłowia – „wdzięczny jak Ukrainiec”.

Możemy mówić o braterstwie, ale państwo prowadzi politykę zagraniczną w oparciu o interes narodowy i rację stanu, a nie romantyczne slogany. Kwestia protestów rolniczych uwidoczniła to doskonale, bo nagle okazało się, że Ukraińcy wzorem Żydów stosują prostą retorykę – wszystko, co nie jest zgodne z interesem Ukrainy, jest wspieraniem Rosji, podobnie jak wszystko, co krytykuje Żydów, jest nagle antysemityzmem. Potrzebujemy tu nie tylko zasady symetrii w naszych relacjach, ale także jasnego określenia, że koniec z „darmowymi prezentami”.

Przede wszystkim jednak zacząć trzeba od podstaw – od określenia długofalowego planu polityki Polski na wschodzie. Następnie w nim umiejscowić trzeba relacje z Ukrainą, stwierdzić, co chcemy w nich osiągnąć, jaką rolę odgrywać, jakie cele, warunki i nieprzekraczalne linie tu widzimy. I dopiero mając taką „mapę drogową”, możemy realizować faktycznie skuteczną politykę. Podporządkowanie czy to Berlinowi, czy Waszyngtonowi jest zgubne, bo odbiera nam podmiotowość i suwerenność polityki zagranicznej.

Kierować się tu zresztą musimy twardą analizą rzeczywistości, a nie jedynie romantyczną wizją braterstwa. Przykład najprostszy – członkostwo Ukrainy w UE i NATO. Polscy politycy popierają to deklaratywnie, jednak to temat bardzo skomplikowany i osobiście skłaniam się do tego, że o ile Ukraina powinna jakoś być związana z Zachodem, to obecnie widoków na szybkie włączenie do zachodnich struktur nie ma, także – a może przede wszystkim – ze względu na wymogi formalne i kwestię procesu negocjacji. Inna sprawa, że analizując całość z polskiego punktu widzenia, Ukraina w UE to czarny scenariusz tak dla naszego rolnictwa, jak i wielu sektorów usług i przemysłu lekkiego. Do tego przy obecnej klasie politycznej to praktycznie „murowany” sojusznik Berlina. A NATO? No cóż, o ile Rosja była, jest i będzie wrogiem, to pytanie, czy już teraz chcemy tak bardzo przybliżyć się do wojny z Rosją. Zważywszy, że Rosja obecnie na Ukrainie wojnę wygrywa i liczyć się trzeba z tym, że warunkiem pokoju będzie przynajmniej neutralność polityczna Ukrainy.

A że Ukraina i struktury zachodnie to temat delikatny, świadczy rzecz, która w polskich mediach została mocno pominięta. Otóż w tym roku Ukraina dokonała samorzutnego i bezprawnego przerwania dostaw węglowodorów idących przez jej terytorium z Rosji na Węgry i Słowację. Oczywiście, rozumiemy, że mają Ukraińcy wojnę, ale suma summarum było to działanie wrogie Unii Europejskiej i jej państwom członkowskim, a co więcej pokazuje, że Ukraina gotowa jest wobec najbliższych sąsiadów stosować politykę agresywną i godzącą w ich żywotne interesy. Tu przychodzi moment, gdy jasno trzeba stwierdzić – czy chcemy dalej, aby UE była strukturą chroniącą nasze interesy gospodarcze, czy pozwalamy godzić w nie. Mówiąc bardzo brutalnie – to nie my mamy wojnę z Rosją, a UE to organizacja mająca także chronić strategiczne interesy członków – w tym bezpieczeństwo realizacji umów międzynarodowych w obszarze handlu i energetyki. Oczywiście, ostatecznie Słowacja i Węgry powinny postawić na dywersyfikację dostaw ropy i gazu, ale jeśli w danym momencie kupują to one z Rosji, a Ukraina w to uderza, to naszym obowiązkiem jest stanąć po stronie Słowacji i Węgier. Nie tylko dlatego, że też jesteśmy w Unii, ale przede wszystkim dlatego, że równie dobrze za miesiąc czy dwa Ukraina może tego typu działania wymierzyć w nasz kraj. I nie operuję tu teraz korwinizmami, w ramach których mamy rzekomo spodziewać się wojny z Ukrainą, ale opieram się na już zaistniałych faktach.

Ukraina jest od nas słabsza, biedniejsza, skorumpowana, zniszczona wojną i uzależniona od zachodniej pomocy. Skoro więc w takim stanie potrafi okresowo prowadzić antypolską narrację, a nawet posuwać się do działań antypolskich, takich jak donosy na Polskę do agend Unii Europejskiej, oznacza to, że robi to tylko dlatego, że jej na to pozwalamy. Skoro „trwamy i chcemy trwać dalej” przy Kijowie bez żadnych gwarancji, umów i zabezpieczeń, to oczywiste jest, że ukraińska klasa polityczna – wychowana w okresie sowieckim, a następnie dzikim postsowieckim okresie lat 90. – wykorzysta to do cna.

Polityka historyczna jest tu wręcz idealnym przykładem. Weźmy choćby dwie ostatnie sprawy – rocznicę walk o Lwów w 1918 roku i budowę pomnika Szuchewycza we Lwowie. Serio, Ukraińcy? Serio? W trzecim roku wojny, mając u nas w kraju trzy miliony swoich obywateli, a łącznie połowę narodu już wyjechaną z kraju ogarniętego wojną, decydujecie się na takie gesty? To tak, jakby Niemcy przy granicy z Polską wybudowali pomnik Dirlewangera albo Kutschery. Albo zorganizowali marsze upamiętniające walki freikorpsów o Górę św. Anny w trakcie Powstań Śląskich. Przy takim poziomie intensyfikacji relacji i kontaktów polsko-ukraińskich ciężko mówić wyłącznie o nietakcie, niewiedzy czy czymkolwiek innym. Tu trzeba wprost mówić o prowokacji i działaniu mającym na celu sprawdzenie, jak daleko można się posunąć. Nie ma możliwości, by po drugiej stronie granicy nie wiedziano, jak w Polsce postrzega się Szuchewycza i jakie wrażenie robi uczczenie walki Ukraińców o Lwów w 1918 roku. I to nas oskarżacie o to, że dajemy się podpuścić Moskwie?

Najwyższa pora zacząć twardo stawiać warunki – uzależnić na zasadzie sine qua non jakąkolwiek pomoc i współpracę, także tę już trwającą, od pozwolenia na ekshumacje na Wołyniu, budowę cmentarzy i mauzoleów pomordowanych w tym ludobójstwie oraz włączenie tego aspektu do nauczania w ukraińskich szkołach. Skoro nam podręczniki do relacji polsko-niemieckich współtworzą Niemcy, to my możemy współtworzyć ten jeden aspekt ukraińskich programów nauczania.

Także w kontekście działań ukraińskiego kapitału w Polsce nadszedł czas na bardziej asertywną politykę. Wykupienie Ursusa to pierwszy z brzegu przykład, ale wystarczy spojrzeć na firmy zarabiające na handlu osławionym zbożem przemysłowym z Ukrainy, aby dostrzec, że w dużej mierze są to podmioty tworzone w Polsce przez Ukraińców – często powiązanych z obecną władzą lub klanami oligarchów.

Trzeba więc jasno określić zasady i warunki dla ukraińskiego kapitału działającego na naszym rynku. Nie możemy pozwalać na sytuacje, w których polskie firmy są wykupywane lub wypierane przez podmioty o niejasnym pochodzeniu i strukturze, zwłaszcza gdy ich działalność może naruszać nasze interesy gospodarcze. Asertywna polityka wobec tych działań to nie tylko kwestia ochrony polskich przedsiębiorców, ale również zabezpieczenia przed ewentualnymi nadużyciami ze strony kapitału, który często nie działa w pełni transparentnie.

Także kwestia nauczania ukraińskich dzieci w polskich szkołach stała się istotna. Nie ma miejsca na tworzenie alternatywnych programów nauczania do polskiego, oddania je w niepolskie ręce, bez względu jak dobre byłyby intencje takich ludzi. Skoro chcecie tu być – będziecie się uczyć w polskich szkołach, po polsku i wedle polskiego programu.

Żeby była pełna jasność i klarowność – w żadnym wypadku nie uznaję Ukrainy za wroga, Rosji za przyjaciela i nie mam zamiaru nagle stwierdzić, że powinniśmy wspierać Rosję, a prezydent Putin to w sumie „spoko gość”. Nie. W kwestiach geopolitycznych pozostajemy na tym samym stanowisku co zawsze – Rosja jest odwiecznym wrogiem, Międzymorze celem, a szowinizm i imperializm to ścierwo. Jednak przede wszystkim jesteśmy nacjonalistami, więc musimy kierować się polskim interesem narodowym i racją stanu. A ta wymaga od nas nowego spojrzenia na relacje polsko-ukraińskie, z większą asertywnością i symetrią, a mniejszą ilością romantyzmu i propagandowych sloganów. Te były dobre w lutym i marcu 2022 roku, kiedy trzeba było okazać solidarność z napadniętym sąsiadem i jak najszybciej uruchomić pomoc. Obecnie kończy się trzeci rok wojny i sytuacja wygląda zupełnie inaczej.

Mam świadomość, że jednym z największych problemów jest kompletna korupcja, wynarodowienie i odczłowieczenie ukraińskiej klasy politycznej oraz oligarchów, którym wszystko jedno, czy będą żyć w Rosji, Ukrainie czy gdziekolwiek indziej. Drugim problemem jest plemienna solidarność Ukraińców, która nie pozwala im krytycznie spojrzeć na działania prezydenta, wojska i polityków, nawet jeśli ci nie zawsze kierują się interesem narodowym. Przykładowo, do dziś zastanawia mnie, dlaczego Zełeński, mimo jednoznacznych informacji wywiadu i wojska przed agresją, że główne uderzenie rosyjskie pójdzie na Kijów, upierał się, że celem będzie Donbas. W efekcie na jego rozkaz prawie 90% ukraińskich sił zostało początkowo przerzuconych właśnie tam, co spowodowało, że na kierunku kijowskim Rosjanie mieli pierwszego dnia przewagę nawet 12:1. Dla jasności – nie sugeruję żadnych teorii, osobiście skłaniam się ku niekompetencji Zełeńskiego, ale sprawę warto by wyjaśnić, choćby przez historyków.

Podobnie podczas strajku rolników i pracowników sektora spożywczego widać było, że nagle nawet najbardziej zagorzali ukraińscy nacjonaliści, którzy wcześniej krytykowali Zełeńskiego i jego rząd, stanęli za nim murem. Kwestia ukraińskiego środowiska nacjonalistycznego to zresztą temat na osobny artykuł. Warto jednak zauważyć, że przez ostatnie trzy lata podjęto wiele prób realizacji wspólnych działań, deklaracji czy wyrażenia wspólnego stanowiska. Za każdym razem, gdy pojawiała się krytyka wobec ukraińskich polityków, napotykaliśmy opór. Ostatecznie nie zrobiono nic, a podczas wspomnianych strajków wystarczyło niewiele, by ukraińscy nacjonaliści, dotąd przychylni Polsce, zaczęli w wielu wypadkach pisać w zupełnie innym tonie.

Nie chcę tu bić w alarmistyczne tony, ale wyraźnie widać, że poziom relacji polsko-ukraińskich odbiega od tych, jakie udało się osiągnąć z Litwą. Na przestrzeni ostatnich lat, relacje polsko-litewskie zostały wzmocnione zarówno na poziomie kulturowym, ekonomicznym, jak i wojskowym. Tego rodzaju partnerstwo mogłoby stanowić wzór do naśladowania, jednak w przypadku Ukrainy sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana.

Celem strategicznym pozostaje Międzymorze, ale nie wyobrażam sobie jego realizacji z Ukrainą rządzoną przez obecne elity polityczne. Ich podejście do Polski pokazuje, że kierują się zasadą lojalności wobec wszystkich innych, tylko nie wobec „bratniej” Polski. Niestety, wystarczy, że Scholz ładnie się uśmiechnie, a ukraińscy politycy już wykonują jego życzenia, często kosztem relacji z Warszawą. Brzmi to gorzko, ale projekt Międzymorza jest na tyle szeroki, że można go zrealizować nawet bez Ukrainy.

Uderza także naiwność ukraińskich elit politycznych. Naprawdę wierzą w dobroduszność Niemców i w to, że Berlin odbuduje ich kraj oraz ochroni przed Rosją? Historia pokazuje, że Niemcy wielokrotnie wystawiały swoich formalnych sojuszników Moskwie, więc tym bardziej nie będą traktować Ukrainy inaczej. Biorąc pod uwagę polskie doświadczenia z niemiecką polityką w ciągu ostatnich 35 lat, ukraińscy liderzy powinni być bardziej rozważni. Niestety, ich całkowite wynarodowienie i brak ideowości idą w parze z zaskakującą krótkowzrocznością oraz niskimi kompetencjami.

Jeśli Ukraina chce być traktowana jako poważny partner, musi zmienić podejście zarówno do relacji z Polską, jak i do własnej suwerenności wobec wpływów innych krajów. Bez tego trudno mówić o prawdziwej współpracy w ramach Międzymorza.

Bez względu na to wszystko co napisałem i co stanęło między nami, to w ramach trwającej wojny jesteśmy z Wami. Mimo wszystko. Nigdy nie będziemy dobrze życzyć Rosji, nigdy Rosjanie nie będą naszymi sojusznikami, przyjaciółmi czy partnerami. Rosyjskość to wcielenie brudu, zła i mroku, a Wy doświadczacie tego od 3 lat dzień w dzień. Bucza i Irpień to tutaj najbardziej znane przykłady, ale taka jest prawda, że cała ziemia ukraińska poznaczona jest tysiącami zbrodni Rosjan.

Dlatego zwyciężajcie – dla siebie, dla nas, dla Międzymorza.

I oby udało nam się na nowo otworzyć i ułożyć nasze relacje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *