O tym, jak sowieci “wyzwalali” naszą Ojczyznę wiemy z historii doskonale. Nadal w wielu miejscach odbywają się szemrane uroczystości związane z uczczeniem owego “wyzwolenia”. Niejednokrotnie wraz z koleżeństwem z organizacji miałam okazję blokować takie wydarzenia. W niniejszym tekście skupię się jednak na konkretnym regionie, który mocno ucierpiał z rąk sowietów – na Górnym Śląsku.
Na wstępie muszę jednak zaznaczyć, że nie jestem Ślązaczką i mój subiektywny opis jest perspektywą osoby z zewnątrz. Tłumaczę to, ponieważ jest to istotna informacja w tym kontekście i w naszych lokalnych “smaczkach”. Moje rodzinne miasto Bielsko-Biała niegdyś miasto wojewódzkie, zostało w późniejszym czasie, za sprawą plebiscytu, dołączone do województwa śląskiego. Wyniki głosowania nie były jednak jednogłośne, dlatego wielu bielszczan bardziej czuło przywiązanie do rejonów małopolskich. Sama byłam wychowywana, jak wielu mieszkańców miasta, w eufemistycznie ujmując niechęci do “hanysów”. Takie stereotypowe podejście przekazywane jest z pokolenia na pokolenie. Wstępując do Brygady Górnośląskiej również pojawiały się spięcia między poszczególnymi oddziałami – Bielsko-Biała, Sosnowiec, Katowice. Oj działo się.
W dniu, w którym zostałam Koordynatorem tej Brygady, uświadomiłam sobie, że z takim podejściem nic nie zwojuję. Na szczęście poznałam w swojej działalności “hanysów”, którzy szybko stali się moimi przyjaciółmi, a wspólna chęć działania na rzecz Polski, jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyła.
Specjalnie piszę ten przydługawy wstęp, żebyście jasno wiedzieli, z jakiej perspektywy ujęty będzie ten tekst. Osoby, która jest blisko, a jednocześnie zupełnie z boku. Jednak dzięki działalności narodowej i poszerzaniu wiedzy w tym temacie, szybko zrozumiałam, jak wielu Ślązaków okazało się polskimi patriotami, i jak wielu z nich musiało za to zapłacić najwyższą cenę.
Tragedia Górnośląska
Wydarzenia określane jako Tragedia Górnośląska rozpoczęły się wraz ze wkroczeniem Armii Czerwonej pod koniec stycznia 1945 r. Była to fala sowieckich i komunistycznych represji w latach 1945-48, które pochłonęły tysiące ofiar. Katalog represji był zresztą bardzo rozległy: od grabieży, masowych gwałtów i mordów, poprzez wywózki w głąb Związku Sowieckiego – po realizowane, bez żadnych sankcji prawnych, zamykanie ludności cywilnej w obozach.
Przez lata nie wolno było o tym mówić i pisać. Dopiero po roku 1990 zaczęto rejestrować wspomnienia żyjących, gromadzić dokumenty, pisać o tym tragicznym dla ludności Górnego Śląska okresie i upamiętniać ofiary.
Pierwsze ataki
W podbytomskich Miechowicach, stanowiących dziś jedną z dzielnic Bytomia, w dniach 25-27 stycznia 1945 roku wojska sowieckie wymordowały ponad 300 osób. Rozpoczęta 12 stycznia 1945 roku pod Sandomierzem ofensywa zwana Operacją sandomiersko-śląską, w ciągu sześciu dni przełamała front niemiecki na długości 250 km, a już 24 stycznia wojska sowieckie uderzając od zachodu, zdobyły Gliwice i ruszyły w kierunku Zabrza i Bytomia.
W tym samym czasie Sowieci zajęli też Górniki i Stolarzowice (miejscowości znajdujące się dziś w granicach Bytomia). 25 stycznia czołgi sowieckie, jadące od strony Rokitnicy, wraz z piechotą zajęły zachodnie obrzeża Miechowic. Tego dnia Rosjanie wymordowali w Miechowicach ponad 20 osób cywilnych i 4 polskich robotników przymusowych z okolic Wielunia. Wyciągano chowających się w piwnicach mężczyzn, starców czy chłopców i rozstrzeliwano ich, najczęściej na podwórkach.
Miechowice jeszcze przez dwa dni przechodziły z rąk do rąk, by ostatecznie 27 stycznia stać się łupem Sowietów. Zaczęły się dalsze masowe rozstrzeliwania, rabunki i podpalenia, które miały być – według krążących po wojnie pogłosek – odwetem za zabicie przez członka Hitlerjugend radzieckiego majora. Do dziś nie jest znana dokładna liczba zamordowanych, szacuje się ją na 380 osób, choć źródła niemieckie mówią nawet o 700.
Jedną z ofiar sowieckiego terroru był ksiądz parafii Bożego Ciała, Jan Frenzel, którego czerwonoarmiści zabrali w trakcie udzielania przez niego ostatnich sakramentów, śmiertelnie ranionemu przez Sowietów, Herbertowi Drzysdze. Ksiądz poddawany był torturom, a następnego dnia zabito go strzałem w oko. Czerwonoarmiści zabijali bez powodu i bez tłumaczeń. Główną przyczyną takiego barbarzyńskiego traktowania ludności cywilnej był fakt przekroczenia przedwojennej granicy polsko-niemieckiej i wkroczenia na niemiecki teren.
W Gliwicach, w ciągu tygodnia po „wyzwoleniu”, Armia Czerwona rozstrzelała ponad 800 mieszkańców, a okrucieństwo wobec ludności cywilnej Górnego Śląska nie ograniczyło się tylko do niemieckiej części, ale także do tej części, która do 1939 r. należała do Polski (m.in. Halemby i Przyszowic).
W Halembie, 28 stycznia Sowieci rozstrzelali 35 mieszkańców Halemby i Starej Kuźnicy oraz 8 jeńców włoskich, którzy chronili się w domach mieszkańców. Wśród rozstrzelanych mieszkańców był powstaniec śląski, czy robotnicy z innych regionów Polski. Podobnie tragiczne wydarzenia miały miejsce 27 stycznia w Przyszowicach (również po polskiej stronie przedwojennego Górnego Śląska), gdzie czerwonoarmiści wymordowali 69 osób od 10 do 78 lat, w tym powstańców śląskich i więźniów KL Auschwitz, którzy uciekli z „marszu śmierci”.
Zaledwie tydzień po „wyzwoleniu” nastąpił drugi etap górnośląskiego terroru. Decyzją Państwowego Komitetu Obrony ZSRR z 3 lutego 1945 roku na całym obszarze Górnego i Dolnego Śląska nakazywało się internować zdolnych do noszenia broni mężczyzn w wieku 17-50 lat. Operacja ruszyła 12 lutego. Na ulicach rozwieszono obwieszczenia o nakazie stawienia się mężczyzn w punktach zbornych z zapasem żywności i ubrań na 14 dni. Oficjalnym powodem były publiczne prace porządkowe czy uruchamianie zakładów pracy. Mężczyźni, stawiający się w miejscach zbiórki, byli od tego momentu internowani i przygotowani do zsyłki w głąb Związku Sowieckiego. NKWD posuwała się wprost do zatrzymywania całych załóg zakładów pracy, kończących zmianę (np. 28 marca 1945 roku w Bytomiu całą zmianę górników z kopalni „Bobrek” po wyjeździe na powierzchnię zatrzymano i wtłoczoną do bydlęcych wagonów – „krowioków” – wysłano w głąb ZSRR).
We wspomnieniach Edwarda Wieczorka czytamy:
” W przypadku mojego dziadka Józefa Kuczery, mieszkającego wówczas w Karbie (dziś dzielnica Bytomia), z punktu zbornego na Kopalni Węgla Kamiennego „Karsten-Zentrum” (dziś „Bobrek-Centrum”) pieszo pognano ludzi do obozu przejściowego w Łabędach, skąd zostali „krowiokami” wywiezieni na wschód. Mój dziadek trafił do Krzywego Rogu, ale deportowani Górnoślązacy zapełnili łagry rozlokowane na obszarze całego Związku Sowieckiego. Najwięcej zesłano ich do obozów pracy na Ukrainie (obwody dniepropietrowski, kirowogradzki, odeski, staliński, czyli doniecki i woroszyłowgradzki), Syberii (obwody irkucki, kemerowski i nowosybirski) oraz w Kazachstanie (obwody aktiubiński i karagandzki). Niektórzy trafili do Turkmenii, Gruzji i Białorusi oraz za koło podbiegunowe i na Kamczatkę.”
Jak wyglądał taki transport, wspomina Albert D. z Rudy Śląskiej: „Podróżowaliśmy 29 dni, w dzień jechaliśmy, a w nocy staliśmy na bocznicy. Ludzie umierali masowo z zimna i głodu. Pociąg w końcu zatrzymał się w Czelabińsku, gdzie wyładowali stosy trupów, a następnie jechaliśmy do miejscowości Drzasgasgan w Karagandzie. Był to obóz zagłady, pracowaliśmy tam przy zakładaniu szyn kolejowych. Przyjechało nas z powrotem dnia 26 września 1947 roku zaledwie 25 osób.” Nie inaczej było w przypadku mojego dziadka Józefa Kuczery: po 16 dniach podróży, w czasie których z wagonów usuwano trupy, transport dotarł do Krzywego Rogu.
Na miejscu w ZSRR deportowani sami musieli sobie zbudować baraki lub ziemianki, ogrodzenie, wieże strażnicze i inną infrastrukturę obozową: prycze, sanitariaty itp. Nieodłącznym towarzyszem życia obozowego była wycieńczająca praca, głód, choroby i sadyzm (np. w miejscowości Trudowskaja grupę 50 internowanych, pod nadzorem pijanych żołnierzy, zatrudniono poza terenem obozu do kopania mogiły dla zmarłych współwięźniów. Gdy kończono pracę, strażnicy niespodziewanie zaczęli strzelać. Z całej grupy, dzięki interwencji oficera, który zaalarmowany odgłosem wystrzałów zjawił się na miejscu zdarzenia, ocalały zaledwie trzy osoby). Brakowało ubrań i obuwia. Szacuje się, że dopiero od połowy 1946 roku obozy internowanych zaczęły przypominać „normalne”, znane ze wspomnień i opisów (chociażby Sołżenicyna) sowieckie łagry.
Mieszkańców Górnego Śląska potraktowano jednakowo, bez względu na narodowość czy przekonania polityczne. Na wschód do łagrów pojechali przedwojenni komuniści, polscy i niemieccy Ślązacy, zadeklarowani hitlerowcy czy powstańcy śląscy. Wywózki trwały do połowy kwietnia 1945 roku. Po tym terminie wykorzystywano internowanych na miejscu, na Śląsku, głównie do demontażu niemieckich zakładów przemysłowych.
Demografia
Deportacje miały tragiczne skutki demograficzne dla regionu. Szacuje się, że w 1945 roku w Gliwicach mężczyźni w wieku 17-50 lat stanowili zaledwie 17 proc. mieszkańców. Społeczeństwo Górnego Śląska było społeczeństwem kobiet, dzieci i starców. Nic więc dziwnego, że w połowie kwietnia internowaniem objęto także kobiety w wieku 17-50 lat. Pracowały one głównie przy odgruzowywaniu, pracach budowlanych, demontażu dużych i nowoczesnych zakładów przemysłowych. Brak informacji o losach wywiezionych czy rozbieżne wieści przekazywane przez zwolnionych wcześniej łagierników powodowały dużą niepewność bliskich, trwającą czasem kilka lat.
Starania o powrót mężczyzn rozpoczęto już w marcu 1945 roku od sporządzania spisu wywiezionych, początkowo tylko osób narodowości polskiej, później – po procesie weryfikacji mieszkańców Górnego Śląska – wszystkich wywiezionych.
Szacuje się, że Sowieci wywieźli z Górnego Śląska od 30 do 45 tys. osób, z tego 95 proc. mężczyzn. Do końca 1949 roku wróciło na Górny Śląsk ok. 5,5 tys. osób, choć często nie prosto do domu. Większość internowanych władze sowieckie jako Niemców przekazały do obozu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ZSRR w Gronefelde koło Frankfurtu nad Odrą i dopiero stamtąd wracali w rodzinne strony. Niektórzy już po powrocie zmarli z wycieńczenia, jak np. Alojzy Pajonk z Wirka.
Równocześnie z internowaniem mężczyzn w wieku 18-50 lat, rozpoczęło się zapełnianie byłych hitlerowskich obozów pracy – filii KL Auschwitz – jeńcami wojennymi, cywilną ludnością niemiecką, ale często również ludnością polskojęzyczną, z polskiej strony przedwojennego Górnego Śląska. Ci ostatni trafiali do obozów najczęściej jako „wrogowie ludu”, czy to w efekcie śledztwa, widzimisię funkcjonariuszy UB i MO czy też zwykłego, sąsiedzkiego, bezinteresownego donosu (tym sposobem np. można było zyskać nowe większe mieszkanie po zadenuncjowanym sąsiedzie).
“Ponownie zapełniły się baraki w Oświęcimiu, Mysłowicach, Świętochłowicach-Zgodzie czy Łambinowicach. Informacje o tym dotarły nawet do brytyjskiego Foreign Office: „Obozy koncentracyjne nie zostały zlikwidowane, lecz przejęte przez nowych właścicieli […]”.”
Choć na Górnym Śląsku w połowie 1945 r. funkcjonowały 23 obozy – głównie karne i obozy pracy – ponurą sławą okryły się placówki w Jaworznie, Łambinowicach, Mysłowicach i Świętochłowicach-Zgodzie. Oficjalnie mówiono, że obozy przeznaczone były dla „zbrodniarzy faszystowsko-hitlerowskich”.
“Wszystkie obozy wyglądały podobnie: składały się z kilku-, kilkunastu drewnianych baraków dla więźniów, otoczonych drutem kolczastym pod napięciem; baraków dla załóg obozów, ambulatoriów, umywalni, latryn i karcerów. W świętochłowickiej Zgodzie rolę tego ostatniego pełnił betonowy bunkier głęboko osadzony w ziemi i zalany wodą. W niektórych obozach (np. w Toszku) więźniowie musieli spać na gołej ziemi, jednak najczęściej na wyposażeniu baraków były trzypiętrowe drewniane prycze bez sienników i koców. Więźniowie nie posiadali sztućców i naczyń, często jedzono wprost z pustych puszek po konserwach. Plagą wszystkich obozów były wszy, pluskwy i szczury oraz groźne choroby: czerwonka i tyfus. Załogi znęcały się nad aresztowanymi. Bicie, marszobiegi, „stójki” były na porządku dziennym. Do tego dochodziła wyniszczająca praca w kopalniach i hutach. Nic też dziwnego, że śmiertelność w tych placówkach była bardzo duża. Ponieważ brakuje dokumentacji obozowej, szacuje się, że liczba śmiertelnych ofiar sięgała 20 proc. stanu. Przykładowo: przez „Zgodę” przeszło ok. 10 tys. osób, zaś liczba zmarłych waha się od 1855 (dotychczasowe ustalenia Instytutu Pamięci Narodowej) do 2000 osób. Sadystycznym załogom, a zwłaszcza kierownictwu obozów, włos z głowy nie spadł. Oskarżony o ludobójstwo przez Główną Komisję Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie Oddział w Katowicach komendant obozu w Świętochłowicach Salomon Morel na emeryturę odszedł w stopniu pułkownika, odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i Złotym Krzyżem Zasługi. Kiedy w lipcu 1992 r. komisja rozpoczęła śledztwo w jego sprawie, wyemigrował do Izraela, który odmówił jego ekstradycji. Śledztwo umorzono z powodu śmierci Morela w 2007 r.”
We wrześniu 1945 r. rozkazem Ministra Bezpieczeństwa Publicznego Stanisława Radkiewicza zaczęto stopniowo likwidację obozów. Więźniów bez sankcji zwolniono, część podziemia patriotycznego objęła amnestia, pozostałych ewakuowano do innych placówek – głównie do Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie. Przed zwolnieniem więźniowie musieli podpisywać zobowiązanie o zachowaniu pobytu w obozie w tajemnicy i to także jest jedna z przyczyn milczenia na temat tego epizodu Tragedii Górnośląskiej.
Powojenna Polska – państwo robotniczo-chłopskie, kierowane przez partię robotniczą – nie potrafiła w 1945 roku ochronić swych obywateli, głównie robotników, przed wywózką do Związku Sowieckiego. A jak ta stała się faktem, nie potrafiła ludności na powrót ściągnąć. Nic więc dziwnego, że dla Polski Ludowej temat deportacji był niewygodny, objęty zadekretowaną amnezją.
Oficjalna prasa, publikacje i historiografia milczały. Tragedia stycznia 1945 roku i deportacji została skazana na zapomnienie. Przełom nastąpił dopiero po upadku systemu komunistycznego w 1989 roku. Zrazu nieśmiało, potem coraz dobitniej zaczęto domagać się prawdy o 1945 roku. W branżowej gazecie „Górnik” opublikowano w odcinkach listę deportowanych, powstałą w 1945r.
“Lokalne władze samorządowe zaczęły uroczystości upamiętniające. Do pracy przystąpili historycy i publicyści. W 1991 roku Okręgowa Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu rozpoczęła śledztwo w sprawie tragedii górnośląskiej. W 1993 roku ukazała się praca „Ofiary stalinizmu na ziemi bytomskiej” pod redakcją prof. Jana Drabiny, a w 2003 roku w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu otwarto dużą wystawę, przygotowaną przez katowicki oddział Instytutu Pamięci Narodowej. Wreszcie w 2014 roku ruszyły prace nad przekształceniem nieużytkowanego przez PKP radzionkowskiego dworca kolejowego w Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945 roku.”
W zasadzie każdy rejon naszego kraju ma własną historię. Niestety to, co bywa wspólne dla wszystkich to niesamowita skala okrucieństwa i terroru, z jakimi mieli do czynienia nasi rodacy i to zarówno ze strony hitlerowskich Niemiec, jak i czerwonej Rosji. Nie inaczej było również na terenach Górnego Śląska, który szczególnie za swój cel obrał Związek Radziecki. Naszym obowiązkiem jest o tym przypominać na różne sposoby. Przede wszystkim, dlatego, że przez wiele lat było o tym cicho. Bohaterowie naszych małych ojczyzny zasługują na to, aby pamiętać o wydarzeniach, w których brali udział. Musimy więcej uwagi poświęcać również lokalnym historiom i rozpowszechniać je dalej.
Bibliografia:
Gruschka Gerhard(1998): Zgoda – miejsce grozy, Gliwice
Koj Ewa (2012): Masakra w Miechowicach: Rekonstrukcja zbrodni, w: Czasypismo, nr 1/2012, Katowice
Nowak Edmunt(1991): Cień Łambinowic, Opole
Sack John (1995): Oko za oko, Gliwice
Woźniczka Zygmunt (1996): Z Górnego Śląska do sowieckich łagrów, Katowice