Od kilku lat w Polsce obowiązuje zakaz handlu w niedziele. W myśl rządzących niedziele mają być dniami spędzanymi rodzinnie w parku, kinie i w innych placówkach oświatowo-kulturowych. Konsumpcja jednak sięga znacznie dalej, a w miejscu zamkniętych galerii handlowych, punktem na mapie konsumenta i jego świętym gralem, okazały się apteki całodobowe, SOR, stacje Orlen, sieć sklepów franczyzowych Żabka. O ile do nadwyrężającej pracy w weekendy każdy z branży zdążył się już przyzwyczaić, tak Święta Bożego Narodzenia to najbardziej trafiony czas do obserwacji ludzi, którzy spędzają dzień wolny od pracy.
Gdzie się podziała ludzka poczciwość, kultura, wzajemne wsparcie, empatia i zrozumienie? Czemu wymagamy szacunku, skoro sami nie potrafimy się zdobyć na miłe gesty?
Święta oraz niedziele niehandlowe z perspektywy pracownika ochrony zdrowia.
Pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia przypadał w sobotę. Jesteśmy w takich przypadkach postawieni w stan gotowości do podjęcia pracy w przypadkach nagłych. Niestety to „nagle” stanowi pole do nadużyć i wykorzystywania okazji do nadrobienia zaległości. Zdecydowana większość ludzi nie chce czekać ze zastanawiającym ich stanem zdrowia do tzw. poniedziałku. Niezależnie od przypadłości kierujemy się na SOR i stajemy się jedną z kilkudziesięciu osób, które czekają na konsultacje. Wśród nich są osoby z biegunką, katarem, zaczerwienioną skórą, zadartym paznokciem, bólem zęba, z przeterminowaną receptą czy hemoroidami – po prostu przypadkami nie na CITO.
Przyjmowaną przez oczekujących postawą jest ta roszczeniowa, na zasadzie wszystko mi się należy, mój przypadek jest nagły, chce być obsłużony poza kolejnością w trybie priorytetowym. Żaden lekarz, pielęgniarka itd. będąc przy zdrowych zmysłach, nie będzie na głos wypowiadać swoich myśli o selekcji naturalnej w przypadku osób, które adaptują swoje otwory ciała na spiżarnię. Dosadne, ale prawdziwe. Nie bez przyczyny słyszymy komentarze i uwagi ludzi wracających z pogotowia, że czekali na izbie 6 czy 8 godzin.
Jestem lekarzem. Mam dyżur, zaczynam zmianę świąteczną. Pierwsi pojawiają się stali bywalcy, przez lata znajomości powinniśmy już dawno być po imieniu. Wszelakie dolegliwości układu pokarmowego są już odnotowane przed pasterką, nim przejdziemy do upojenia alkoholowego teściów i szwagrów, warto zatrzymać naszą uwagę na wysyp kobiet, które identyfikują się jako Matki Polki. Stan podgorączkowy, katarek u bąbelka i awantura gotowa. Rozemocjonowaną kobietę jest w stanie tylko uspokoić czterostronicowa karta charakterystyki produktu leczniczego o nazwie Lipomal i prolongowana recepta na antybiotyk w syropie. Kobiety chcą pozostać w przekonaniu, że w pełni zasługują na wszystkie dowody uznania. Moje sugestie, że szerzą i tolerują głupotę z reklam, uznają za obelgę dla swojej pozycji i prestiżu. Mijają kolejne godziny dyżuru, zdążyłem już zszyć, zaszyć, połatać tych, co byli naprawdę potrzebujący i zabieram się za tych o stabilnym stanie zdrowia i tutaj się zaczyna problem. Straszenie, grożenie, zakrzykiwanie, przepychanki, wyzwiska między tymi, co uważają się za NAPRAWDĘ chorych. Kalkulowanie, ilu poprzednich pacjentów było potrzebujących, taksacja moich dyplomów i umiejętności, ocena mojego wyglądu zewnętrznego. Każdy oczekuje jednak osobnej atencji. Uwaga personelu powinna być skupiona na najbardziej potrzebującym pacjencie, niemniej jednak uwaga musi być dzielona na pozostałych członków zacnego rodu, którzy przybyli z pacjentem. Ciotki od strony matki, babki, prababki, ciężko jest zrozumieć, ale swoją pozycją w rodzinie nie zamierzam mieć w nich wroga. Kilkunasta godzina dyżuru mija i w końcu wybieram się na przerwę na kawę, w drodze do automatu z jedzeniem i zimną kawą, mimo całkiem niezłego kamuflażu, zostaję rozpoznany i postawiony w ogniu krzyżowym pytań o różnice między paracetamolem a pyralginą. Nie ma w tym nic dziwnego poza zwracaniem się do mnie bezosobowo albo na „Ty”, bez zachowania choćby najmniejszego wyrazu szacunku czy spojrzenia na mnie jako człowieka, a nie robota. Pomijane jest już nawet zwyczajowe rozpoczęcie rozmowy, jakim jest „dzień dobry” czy „dobry wieczór”. Mimo braku wskazań normą jest wymuszenie wypisywania recept, bo przecież grypa panuje, a lepiej jest mieć coś w apteczce W RAZIE POTRZEBY. Wisienką na torcie jest wizyta dziennikarza (żółto niebieskiego radia) z zapytaniem o realność epidemii grypy. Zamierzenie więc łamię społeczne tabu, będąc w zapewnieniu o mikroanonimowości i mówię wprost, że: 2/3 osób, które znajdują się w korytarzu, nie potrzebuje pomocy specjalistycznej i wielu z nich powinno mieć poczucie winy, że zajmują miejsce tym, którzy znajdują się poszkodowani w stanie zagrożenia życia – z dusznościami, bólami w klatce piersiowej, zawrotami głowy, zaburzeniem mowy, zatrzymaniem krążenia bądź urazami z wypadków. Dodaję, że każdy, kto wzywa karetkę, powinien się trzy razy zastanowić nad słusznością swojej decyzji. Zapada niezręczna cisza. Koniec pracy. Z powodu silnego bólu głowy udaję się do punktu numer dwa.
Apteka całodobowa.
Godzina 10 rano, drugi dzień świąt, niedziela.
Grzecznie stoję w kolejce przed budynkiem. Pomimo obrotnego, trzyosobowego personelu, kolejka stoi w miejscu. Na pierwszy rzut oka półki apteczne wydają się być puste. Brak asortymentu? Farmaceuta potwierdza, że w świąteczny weekend sprzedało się wszystko. Wysoką popularnością cieszyły się środki na potencje, okulary do czytania, elektrolity na kaca, mleko dla dzieci, smoczki, kremy przeciwzmarszczkowe, pieluchy. Z kolejki słyszę prośby do aptekarzy o realizację recept przeterminowanych, wystawionych ponad miesiąc temu lub mających ostatni dzień ważności. Klienci/pacjenci wyrażają swoje niezadowolenie środkowym palcem, gdy farmaceuta tłumaczył, że przez święta lek zdążył się wysprzedać, a hurtownie farmaceutyczne nie pracują non stop.
Obserwując to wszystko, nachodzi mnie refleksja, że podstawowe słowa takie jak: dzień dobry, przepraszam, dziękuję, proszę to już archaizmy. Bez zastanowienia i braku poszanowania drugiej osoby realizujemy swoje cele, nie patrząc na to, że są to błahostki, które mogą poczekać lub mogłyby być zrealizowanie nie na ostatnią chwilę. Skinienie głowy czy uśmiech jako wyraz szacunku, zostały zastąpione przerośniętym EGO, które nie potrafi nawet samodzielnie podjąć decyzji. Oczekując w tłumie, zaobserwowałem, że około 4/10 osób musiało się skontaktować telefonicznie, z osobą decyzyjną po drugiej stronie słuchawki, nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że problemem był smak syropu dla bąbelka oraz jego numer pesel. W ten sposób minuty doliczały się. Aptekarz był również skrupulatnie odpytywany z cen kilkunastu suplementów diety, oraz musiał przyjąć na klatę narzekanie klientów/pacjentów odnośnie wysokości cen, jakby miał na to jakikolwiek wpływ.
Punkt numer 3. Żabka.
Tu zaskoczenie, kolejka mniejsza, ale repertuar pytań nie gorszy niż w jeden z dziesięciu. Znów mamy bingo świąteczne: alkohol, papierosy, wkładki higieniczne, płyn do chłodnic… Owszem głównie pracują tu właściciele sklepu. Na twarzach mają przyklejony uśmiech, zmęczenie, a poddenerwowanie widać gołym okiem. Idą na rekord, jeżeli chodzi o obrót. Udają opanowanie, kiedy po raz setny udzielają odpowiedzi na temat braku kiełbasy do hot dogów. Ich usta nie łamią się w grymasie, kiedy kolejny klient płaci 500 złotowym banknotem. Nie wiem, jak Was, ale mnie wychowano w duchu serdeczności oraz poszanowania dla ludzi pracy.
Wsiadam do auta, jest ciepło, nie muszę skrobać szyb, jak na złość na desce rozdzielczej zaczyna palić się kontrolka – czas nakarmić auto.
Punkt numer cztery- stacja paliw Orlen.
Czas skończyć to szaleństwo, mówię stanowcze, wewnętrzne NIE dla wyzysku pracowników. Nie tankuję, nie zatrzymuję się po burgera, nie czekam na kupon na myjnię oraz nie kupuję chipsów. Słusznie uznaję, że moja rezerwa baku pozwoli mi dojechać do domu i zatankować auto w dzień powszedni i nie robiąc sztucznego tłumu, aby zaspokajać swojej zbędne potrzeby. Mam szacunek do tych osób, które pracują w święta. W tym świecie fast foodów i innych, lepiej pozostać po prostu człowiekiem, który traktuje innych ludzi, tak jak sam chciałby być traktowany.
Cnota, uczciwość i praca mają w życiu społecznym niewielkie znaczenie. Prawdziwe korzyści daje bezczelność, spryt i bezwzględność. Kto się posługuje takimi cechami i ma tego świadomość, musi to świetnie ukrywać, stroić się w szaty dobroczyńcy, człowieka religijnego, szlachetnego, ofiarnego. Głupota drwi z człowieka pracy, dyscypliny. Głupcy ulegają mrzonkom, naśladują siebie nawzajem, gonią za bogactwem i pragną zaszczytów. Głupota wyszydza prawdziwe wartości, nawołuje do cynizmu i szerzy pogardę dla tradycyjnych postaw, demaskuje grę pozorów, na której opiera się porządek społeczny. W społeczności, w której dominują wartości zewnętrzne, człowiek mądry jest zmuszany do walki o sukces, pieniądze i przetrwanie. Ludzie słabi chcą wszystkiego po trochu i ostatecznie niewielu z nich przeszkadza to, że muszą się zadowolić tanimi pozorami. Na prawdziwą głupotę nie ma lekarstwa, ale próba zmiany w podejściu do relacji między ludźmi jest kluczowa. Mam nadzieję, że nadejdą kiedyś święta, kiedy życzenia i miła atmosfera nie będą tylko tanim chwytem marketingowym. Czego sobie i Wam życzę.