Kacper Słomka - Słowiańskość, łacińskość, katolicyzm- albo rozważania o naturze polskości


Wśród różnorakich konceptów polskości, a także stereotypów, wyobrażeń, wreszcie co chyba najistotniejsze teorii historiozoficznych trzy zdają się najbardziej żywotne w obiegu intelektualnym szeroko pojętych kręgów nacjonalistycznych. Pierwszym z nich jest konstrukt słowiańskości- oparty w głównej mierze na teoriach etnogenetycznych i językoznawczych, w mniejszym zaś zakresie na kwestiach kulturowych, czy tym bardziej aksjologicznych, zwłaszcza gdy uwzględnimy fakt zaliczania do Słowian narodów o zupełnie odmiennym od typowego dla polskiej kultury zestawie wartości. Drugim jest wywiedziona z nauk Feliksa Konecznego koncepcja łacińskości, czy też przynależności do cywilizacji łacińskiej. Ta koncepcja z kolei opiera się w głównej mierze właśnie na aksjologii, zwłaszcza że sam Feliks Koneczny swą teorie cywilizacji tworzył głównie w oparciu o swoje wcześniejsze rozważania etyczne- min. teorie pięciomianu, czy teorie generaliów. Trzecim zaś konstruktem wyobrażeniowym jest stereotyp Polaka-katolika. Stereotyp ten jest z kolei wynikiem takich a nie innych doświadczeń dziejowych Narodu zwłaszcza okresie zaborów, a rejonami gdzie funkcjonuje on najżywiej pozostają tereny poddawane na przestrzeni dziejów germanizacji- zwłaszcza Śląsk i Wielkoposka. Utrwaliło się w tych rejonach myślenie kategoriami Polak-katolik, protestant-Niemiec i właśnie owo zlanie się dychotomii narodowościowych z religijnymi utrwaliło zwłaszcza w tych rejonach ów stereotyp. Prowadząc jakiekolwiek rozważania nad naturą naszej tożsamości narodowej, a także nad ewentualnymi pokrewieństwami między naszym narodem a innymi nacjami Europy należy mieć na uwadzę każdy z tych trzech konceptów, jednakże powinniśmy niejako ustalić wagę każdego z nich, wyraźnie powiedzieć sobie co jest bardziej co mniej istotne, co bardziej co mniej zaś realne. Rozważaniom nad tymi kwestiami, oczywiście w daleko idącym skrócie, pragnę poświęcić poniższy artykuł.

Słowiańszczyzna – albo o fiksacjach etnogenetycznych słów kilka

Pierwsze co trzeba zaznaczyć na wstępie jakichkolwiek rozważań dotyczących szeroko pojętej Słowiańszczyzny to fakt, iż etnogeneza narodów słowiańskich jest daleko bardziej skomplikowana niż się to wydaje różnej maści fanatykom. Przede wszystkim od dawna żaden poważny badacz nie podważa tezy allochtonicznej. Trzymanie się tezy autochtonicznej, mówiącej jakoby Słowianie byli na ziemiach obecnie zajmowanych ,,od zawsze” na ten moment jest już domeną li tylko pseudonaukowców takich jak Janusz Bieszk czy Lew Sylenko. Autorzy ci zresztą najczęściej pomijają zupełnie w swoich rozważaniach ustalenia naukowe tak ważnych znawców Słowiańszczyzny jak Janusz Piontek, Włodzimierz Pawluczuk, czy nawet Lew Gumilow. Dla uczciwych historyków jasnym jest, że Słowianie przybyli na obecnie zajmowane ziemie około V wieku, a ich pierwotną ojczyzną były tereny Kaukazu tudzież Kubania. Wcześniej tereny dziś zamieszkiwane przez narody słowiańskie były terytorium zajmowanym przez plemiona pochodzenia już to germańskiego (vide Lugiowie, przez Sienkiewicza błędnie zwani Ligami) już to celtyckiego (vide kultura łużycka), już to do dzisiaj nieustalonego- najlepszym przykładem tego ostatniego mogą być Wenedowie czy Sarmaci. Oczywiście oba te wspomniane przeze mnie ludy były wymieniane jako przodkowie dzisiejszych Polaków, pierwszy z nich bywał często utożsamiany ze Słowianami, widać to często w literaturze pięknej (vide ,,Lilla Veneda” J. Słowackiego) niemniej z perspektywy czysto naukowej brak jest jednoznacznych dowodów na słowiańskość Wenedów (nieliczne zachowane świadectwa językowe świadczą raczej o korzeniach italo-celtyckich), co do Sarmatów zaś ich etnogeneza pozostaje już w ogóle całkowitą zagadką i obiektem wielu wzajemnie się wykluczających hipotez.

Niezależnie jednak od pochodzenia owych ludów należy zadać sobie pytanie co się z nimi stało, wraz z przybyciem Słowian? Otóż, romantyczna wizja całkowitego upadku, wytępienia czy tez wypędzenia, pielęgnowana z uporem godnym lepszej sprawy przez kilka pokoleń, została całkowicie obalona przez badaczy, którzy po II wojnie światowej przyjrzeli się tym kwestiom z nowej perspektywy. Nawet badania genetyczne potwierdzają, że ludy te zwyczajnie wymieszały się ze Słowianami. W efekcie praktycznie nie ma narodu czysto słowiańskiego. Nawet najbardziej słowiańskie ze słowiańskich ludów mają w sobie geny także Celtów, Germanów, a być może nawet ludów tureckich (pewnym jest że takim ludem byli Scytowie, nie brak zaś badaczy uważających podobnie na temat Sarmatów). Co więcej stan ten nie jest wynikiem późniejszych najazdów, wojen, itp. choć one oczywiście również wpłynęły na naszą etnogenezę. Przeciwnie- od samego początku bytności ludów słowiańskich na ich ziemiach mieszanie się puli genetycznej Słowian z innymi okolicznymi ludami było czymś najnormalniejszym w świecie. Późniejszy kształt kultury narodów słowiańskich miał się dopiero wykuć we wczesnośredniowiecznym tyglu wędrówek ludów i ich wzajemnych hybrydyzacji. Wyjątkiem są tu jedynie Białorusini, którzy rzeczywiście są nieomal czysto słowiańscy, ale wynika to wyłącznie z faktu ich daleko posuniętej izolacji, oraz tego, że na ziemiach białoruskich przed przybyciem Słowian istniały tylko nader nieliczne osady Wenedów, więc tamtejsze plemiona prawie nie miały się z kim mieszać.

Późniejsze wieki jeszcze bardziej komplikują kwestie słowiańskiego etnosu, zwłaszcza, że zupełnie różnymi drogami miały się potoczyć dzieje Słowiańszczyzny wschodniej, zachodniej i południowej, co znalazło swoje odbicie także w odmiennych wpływach, nie tylko kulturowych, lecz także genetycznych. Ujmując rzecz w największym skrócie- ekspansja Wikingów na tereny basenu morza bałtyckiego, ich osadnictwo na tychże ziemiach spowodowało zasilenie północnych Słowian (w tym i naszych przodków) znaczną pulą genów nordyckich, co jednakże ominęło Słowian południowych. Warto przy tym dodać, że zarówno Waregowie osiedlający się na Rusi jak i wikińscy osadnicy na Pomorzu ulegli tak daleko idącej slawizacji, że poza genami nic po nich nie zostało. W bliższej nam perspektywie czasowej wieku XIII miały miejsce najazdy mongolskie. Mongołowie zupełnie podporządkowali sobie wówczas Ruś na następne dwa i pół wieku. Zniszczenie przez nich nieomal doszczętne Kijowa dodatkowo zahamowało jakiekolwiek ciążenia Rusi ku kulturze zachodniej oraz przyczyniło się do stopniowego wzrostu znaczenia Moskwy. Pomijając jednak nawet kwestie kulturowo-polityczne, ten proces historyczny także odbija się na etnogenezie. Słowianie wschodni mają znacznie więcej genów mongoidalnych niż Słowianie zachodni czy południowi. Z drugiej strony lokacja na prawie niemieckim, która w XIII i XIV wieku przyczynia się do zwiększenia osadnictwa niemieckiego właśnie na ziemiach Polski czy Czech, powoduje, że u Słowian zachodnich zwiększa się pula genowa od ludów germańskich, a z kolei podboje osmańskie powodują, iż u południowych Słowian pojawiają geny zaczerpnięte od ludów tureckich, co zwłaszcza jest widoczne w wypadku np. Bułgarów. Pominę tu już dalsze perypetie genotypu Słowian w kolejnych wiekach, skoro już pod koniec średniowiecza był on tak bardzo zmiksowany. Dodać przy tym jednak wypada, że nie jest to nic zaskakującego, a raczej ściśle wpisuje się to zjawisko w generalną dynamikę procesów etnogenetycznych na terenie średniowiecznej Europy. Niemcy, Francuzi, Włosi, Węgrzy, o Hiszpanach i Portugalczykach nawet już nie wspominając mają równie skomplikowaną etnogenezę. Zaś niby to bardzo odizolowani na swych wyspach Anglicy są już chyba największymi mieszańcami Europy.

Mieszanie się ludów było w średniowieczu zupełnie naturalnym procesem, który ominął tylko naprawdę bardzo odizolowane rejony Europy takie jak Szkocja, Norwegia i kraj Basków. W wypadku Słowian proces ten zaszedł w niektórych rejonach dalej, niż w wypadku innych ludów. I zaklinanie rzeczywistości nic nie da- jesteśmy narodem mieszańców, tak jak są nimi bez mała wszystkie narody słowiańskie (prawdopodobnie nawet wzmiankowani przeze mnie Białorusini) i tak jak są nimi nieomal wszystkie narody Europy, łącznie z tymi od których fiksacja na punkcie ,,czystości” wyszła- Niemcy są takimi samymi mieszańcami jak my, a Anglicy jak to już zaznaczyłem jeszcze bardziej. Czy wobec tych powyższych danych warto tak bardzo przywiązywać się do konceptu Słowiańszczyzny, jak czyni to część naszego środowiska? Należałoby rozważyć, czy za owym przywiązaniem stoi cokolwiek oprócz fiksacji etnogenetycznych, jak to już wykazałem, w znacznym stopniu bezsensownych. Pewnej odpowiedzi, mogą nam tu udzielić językoznawstwo, kulturoznawstwo, a także religioznawstwo- choć odpowiedzi udzielane przez tą ostatnią z nauk mogą wielu rozczarować. Ale zacznijmy po kolei.

perspektywy językoznawstwa wszystkie języki słowiańskie są ze sobą spokrewnione, niemniej poziomy owych pokrewieństw są różne. Ogół języków słowiańskich dzieli się na wschodnio, zachodnio i południowosłowiańskie. Język polski zalicza się do zachodniosłowiańskich. To jednak nie koniec, w ramach bowiem języków zachodniosłowiańskich wyróżnia się dwa odrębne szczepy językowe- grupę lechicką i czesko-morawską. Język polski wraz z językiem łużyckim, językiem obodryckim i etnolektem kaszubskim należą do grupy lechickiej. Należy przy tym dodać, że język obodrycki zupełnie wymarł, język łużycki zaś ma obecnie tak niewielu użytkowników, że w zasadzie gdyby nie silna odrębność kulturowa Łużyczan od germańskich Niemców, język ich również miałby status li tylko etnolektu. Jednocześnie oddzielenie Słowian południowych od północnych przez Rumunię, Węgry i Austrię spowodowało, że liczniejsze są wpływy językowe Słowian zachodnich na wschodnich i na odwrót, niźli wpływy Słowian północnych na południowych bądź odwrotnie. Ergo polszczyzna bliższa jest językowi czeskiemu niż rosyjskiemu, ale z drugiej strony język rosyjski bliższy jest polszczyźnie niźli np. chorwackiemu. Dodać należałoby tu jeszcze kwestie używanych alfabetów, jednak jest to już zagadnienie osobne. Nie chcę tu bardziej rozwlekać kwestii językowych. Przejdźmy do kwestii kulturowych.

Taka a nie inna historia Europy Wschodniej, liczona przestrzenią jedenastu wieków doprowadziła do tego, iż kwestie kulturowe stały się bezpośrednio powiązane z religijnymi. Przyjęcie chrztu przez Mieszka z Rzymu, a przez Włodzimierza z Bizancjum miało daleko idące skutki nie tylko religijne, ale przede wszystkim kulturowe właśnie. Chrzest przyjęty z Rzymu włączał Polskę, tak jak wcześniej Czechy i Chorwację w krąg cywilizacji łacińskiej, gdy tymczasem chrzest w obrządku wschodnim przyjęty przez Włodzimierza włączał Słowian wschodnich w obręb bizantyjskiej cywilizacji ze wszystkimi tego konsekwencjami pozytywnymi i negatywnymi. Co prawda w XIII wieku zarysowują się szanse na zakończenie rozłamu chrześcijaństwa wraz z wyjaśnieniem kwestii filioque w ramach unii lyonskiej, jednak dotyczą one de facto jedynie południowej Słowiańszczyzny, bliższej geograficzne Grekom, gdyż Słowiańszczyzna wschodnia, w tym czasie zaczyna już popadać w turanizm, gdyż cała rzecz ma miejsce już po podboju mongolskim. Właśnie tenże podbój, dokonany w pierwszej połowie wieku XIII stanowi cezurę cywilizacyjnego oddzielenia Słowiańszczyzny wschodniej od zachodniej. Żadne późniejsze procesy dziejowe, łącznie z polonizacją elit Rzeczpospolitej Obojga Narodów nie zdołały już odwrócić tego trendu. W efekcie wschodnia Słowiańszczyzna do dziś pozostaje de facto w głównej mierze w kręgu cywilizacji turańskiej, południowa stanowi mozaikę cywilizacyjną w której w znacznym stopniu kwestią decydującą zarówno o identyfikacji narodowościowej jak i przynależności cywilizacyjnej pozostaje wyznanie, a jedynie Słowiańszczyzna zachodnia przynależy do kręgu cywilizacji łacińskiej, przy czym warto zauważyć fakt, że nawet protestantyzacja a potem laicyzacja Czechów nie zdołały podważyć łacińskości naszych południowych sąsiadów i tym samym względnej jedności cywilizacyjnej całości zachodniej Słowiańszczyzny.

W tym miejscu pozwolę sobie przejść do kwestii religioznawczych. Jak już pisałem- część czytelników może się rozczarować tym co tu napiszę, jednakże przeczytają samą tylko prawdę bazującą na badaniach znawców zagadnienia takich jak Dariusz Sikorski, Mirosław Białous, czy Włodzimierz Antoniewicz. Wszystkich tych badaczy łączy fakt, iż każdy z nich dowiódł jednej i tej samej tezy, która z miejsca unieważnia wszelkie pretensje ,,rodzimowierców” do ,,prawdziwości”. To teza bardzo prosta- nie było jednej religii Słowian. Istniały liczne religie słowiańskie i jeszcze liczniejsze słowiańskie kulty. Nie tylko odłamy, ale zgoła szczepy a nawet poszczególne plemiona dalece różniły się od siebie w swych wierzeniach. Ranga poszczególnych bóstw bywała bardzo różnorodna, często bogowie obdarzani przez jedne plemiona wielką czcią byli dla innych plemion zgoła w ogóle nieznany. Różnorodne były tez przekonania o ich dedykacji. I tak np. budzący u znacznej części ,,rodzimowierców” tak wielki respekt Perun, tak naprawdę był czczony jedynie przez Rusów, nie ma śladów jego kultu wśród Słowian zachodnich. Trygław- otaczany wielką czcią nad Łabą i na Pomorzu, w nadwiślańskim interiorze jest nieomal ignorowany. Swarożyc- będący naczelnym bóstwem dla Wieletów, dla Rusów był zaledwie jednym z pomniejszych bóstw. Weles, czy też Wołos na Rusi uważany za boga przysiąg, magii i poezji, na zachodniej Słowiańszczyźnie był uważany za bóstwo dobrobytu. Co jeszcze ciekawsze- wywindowany przez rodzimowierców na nieomal naczelne bóstwo Światowid, po poddaniu wnikliwszym badaniom okazał się ,,bóstwem” nieistniejącym w słowiańskim panteonie. Jego rzekome przedstawienie- sławny Idol ze Zbrucza, to jak ustalili uczeni wspólne przedstawienie czterech różnych bóstw- Łady, Mokoszy, Peruna i Dażboga.

Te daleko idące różnice w kultach poszczególnych rejonów były z resztą czymś zupełnie naturalnym. Zjawisko podobne występowało nawet w małej przecież Grecji, co dopiero na obszarach tak ogromnych jak te, które zajęły ludy słowiańskie. Mógłbym tu jeszcze długo tak się rozwodzić, ale sprowadzając już rzecz do jednego mianownika- ,,rodzimowiercy” to niezbyt szczęśliwa nazwa bo jedyne rzeczy w ich wierze, które są stuprocentowo wspólne z wierzeniami dawnych Słowian, są wzięte albo od Rusinów, albo od Wieletów,a w każdym razie nie od plemion piastowskich. Co więcej eschatologia Słowian również była niejednolita, a współcześni ,,rodzimowiercy” także i w tej kwestii wybierają to co dla nich ładne i przyjemne, a nie to co najmocniej poświadczone naukowo. Otóż wiara w reinkarnację, popularna wśród nich, historycznie występowała jedynie w bardzo nielicznych szczepach, głównie rejonów nadmorskich. Większość Słowian wierzyła w Nawie, którą w uproszczeniu można opisać jako swoisty wodny Hades. Nie jest to może najprzyjemniejsza wizja eschatologiczna, ale to ona była wizją naszych słowiańskich przodków.

Jakby tego było mało dodać należy kwestie obrzędowości religijnej dawnych Słowian. Różni się ona biegunowo od sielankowych wizji roztaczanych przez tańczących z wiankami na głowach ,,rodzimowierców”. Oczywiście- wianki, tańce i rytuały związane z żywiołami-to też miało miejsce. Ale również miały miejsce- i to zarówno na wschodniej jak i na zachodniej Słowiańszczyźnie- ofiary ludzkie, przy czym na wschodzie można się spotkać nawet z dziećmi wśród ofiar tych obrzędów. Miały miejsce gwałty rytualne- zwłaszcza ku czci Jarowita i innych bogów płodności. Tu już chyba robi się mniej przyjemnie. Przemilczanie mrocznych aspektów kultów pogańskich jest jednak zupełnie normalnym zabiegiem wszelkich neopogan, stąd nie powinno nas to dziwić. Morałem jednak całego mojego wywodu religioznawczego jest jednak inne stwierdzenie- nie ma i nigdy nie było jednej ,,religii słowiańskiej”, a starania ,,rodzimowierców” o jej ,,odtworzenie” opierają się na spekulanctwie, pięknoduchostwie a często jeszcze paranoicznej chrystianofobii, najmniej zaś mają wspólnego z jakimkolwiek uczciwym badaniem przeszłości.

Do czasu chrztu, nie było wiary łączącej plemiona. Mieszko, Włodzimierz i inni władcy właśnie dlatego się chrzcili. Nie ma religijnej wspólnoty Słowian.
Wszystkie powyższe przesłanki- etniczne, kulturowe, językowe, historyczno-religijne, sprawiają, że chcemy tego czy nie, musimy uznać słowiańskość za drugorzędny aspekt polskości, drugorzędny również przyczynek do budowania przez nas wspólnot ponadnarodowych. W tym miejscu przejść należy do wywiedzionej od Konecznego koncepcji cywilizacji łacińskiej.


Łacińskość- albo co czyni nas spadkobiercami wielkości

Tym co wyróżnia Polaków, oraz szerzej ujmując Słowian zachodnich na tle reszty Słowiańszczyzny jest przynależność do cywilizacji łacińskiej, przez Feliksa Konecznego uważanej za najwyższą z form cywilizacyjnych. Cywilizacja ta wykształciła się w okresie średniowiecza, a głównym jej organizatorem był Kościół Katolicki, który dzięki monastycyzmowi zdołał ocalić przed zniszczeniem dziedzictwo Grecji i Rzymu, a pracą własnych intelektualistów wykształcił nowy rodzaj filozofii- filozofie personalistyczną, sprzeciwiającą się zarówno dekadencji pogańskiego indywidualizmu, jak i utopiom kolektywistycznym wszelkiej maści pogańskich idealistów. W ogólnym uproszczeniu można mówić, że cywilizację łacińską tworzy grecka filozofia poznania z jej dążeniem do obiektywnej prawdy, rzymska jurystyka, postrzegająca prawo jako wyraz słuszności i dobra, oraz etyka chrześcijańska, wprowadzająca uniwersalne rozumienie moralności. Zwłaszcza to ostatnie decyduje o wyższości moralnej cywilizacji łacińskiej nad takimi bytami cywilizacyjnymi jak np. bizancjum, turan czy żydostwo. Te ostatnie bowiem kierują się bądź to etyką plemienną (cywilizacja żydowska) bądź to etyką deontomistyczną- tj. opartą na stanowionych normach prawnych- tak jak ma to miejsce w cywilizacji turańskiej, a także, choć w mniejszym stopniu, u bizantyńców.

Kluczowe dla zrozumienia wagi tego elementu jest przedstawienie sobie wpływu tego sposobu patrzenia na człowieka na to w jaki sposób funkcjonują procesy społeczno-polityczne w poszczególnych cywilizacjach. Otóż, jedynie w cywilizacji łacińskiej występuje harmonijność państwa i społeczeństwa, prawa i etyki. Cywilizacja łacińska tym bowiem charakteryzuje się, że państwo stanowi w niej wyraz woli społeczeństwa i Narodu, niejako wyrastając organicznie z tychże właśnie bytów. Podobnie prawo wyrasta z etyki i stanowi wyraz rozumienia moralności w ramach tejże cywilizacji. Odróżnia to cywilizacje łacińską diametralnie od niższych bytów cywilizacyjnych takich jak cywilizacja bizantyjska narzucająca prawo bez patrzenia na moralność, cywilizacja żydowska która w podobny sposób postępuje, czy wreszcie cywilizacja turańska w której z kolei państwo brutalnie łamie jakąkolwiek autonomie społeczeństwa. W cywilizacji łacińskiej byty te harmonizują się nawzajem i organicznie wynikają z siebie miast pozostawać w chorym konflikcie. Nie to jednak jest najważniejsze, nie to stanowi w największym stopniu wyraz wyższości cywilizacji łacińskiej.

Odwołać się nam trzeba do pojęcia pięciomianu. W ramach pięciomianu wartości Koneczny wyróżnia wartości duchowe, materialne i jedna wartość pomostową- tj. stanowiącą łącznik pomiędzy obiema parami wartości. Wartościami duchowymi są dobro i prawda, materialnymi- zdrowie i dobrobyt, natomiast wartością która je łączy jest piękno. Koneczny nie bez kozery wskazuje, że różnie owe wartości są w ramach różnych cywilizacji definiowane. Zwłaszcza piękno zupełnie inaczej będzie rozumiał łacinnik inaczej bizantyniec, inaczej Arab czy Żyd. Podobnie jest z wartościami duchowymi- pojęcie dobra inaczej jest rozumiane na gruncie etyki chrześcijańskiej, na której opierają się zarówno cywilizacja łacińska, jak i bizantyjska, zupełnie inaczej będzie rozumiane na gruncie chociażby cywilizacji chińskiej. Nawet i pojęcie prawdy- różnie może być rozumiane, w zależności od gruntu cywilizacyjnego. Niemniej zaczerpnięte od Arystotelesa tomistyczne twierdzenie o adequatio intelectus et rei wydaje się być jak dotąd najtrafniejszym zdefiniowaniem pojęcia prawdy, a jest to rozumienie łacińskie tegoż pojęcia. Co jednak wydaje się najistotniejsze, to nie samo rozumienie pojęć, ale ich hierarchia. Cywilizacja łacińska jest de facto jedyną, która na szczycie hierarchii wartości pięciomianu stawia wartości duchowe, jednocześnie nie będąc przy tym cywilizacją ściśle sakralną.

Na tym jednak nie kończy się unikalność cywilizacji łacińskiej i jej wyższość moralno- duchowa nad pozostałymi. Zwróciłem już uwagę na kwestie personalizmu naszej cywilizacji, powrócę jednak na chwilę do tej kwestii by zwrócić uwagę na to jak przekłada się to na wzorce życia społecznego. Personalizmowi przeciwstawiają się cały czas i to czynnie z jednej strony gromadność z drugiej indywidualizm. Gromadność pozbawia człowieka wolności na rzecz rzekomego dobra wspólnoty, które jednak nigdy nie jest ściśle definiowane. Indywidualizm nie nakładając na człowieka de facto żadnych ograniczeń, zawsze prowadzi ostatecznie do tyranii najsilniejszej jednostki. W dzisiejszym świecie, zwłaszcza na przykładzie różnej maści dyktatur możemy doskonale ujrzeć jak obie te pozornie przeciwne sobie siły wspólnie dokonują ataku na personalizm. O dziwo właśnie w społeczeństwach gromadnych najczęściej dziś dochodzi do zwycięstw indywidualnych tyranów. Wspólnota która nie rozumie wolności, jest bowiem niejako skazana na niewolę. Inaczej jest w wypadku personalizmu. Filozofia ta nakłada na jednostkę ograniczenia moralne, które służą jej własnemu dobru. Dzięki temu właśnie, a nie roztopieniu jednostek w masie, możliwe jest realizowanie dobra społecznego. Samodzielnie rozumiane ograniczenia moralne jednostki w imię interesu wspólnoty, zamiast tępego przymusu masy nad jednostką, albo gwałtu tyrana na wspólnocie- oto co odróżnia społeczeństwa kierujące się personalizmem od innych bytów społecznych.

Drugą opozycją na którą warto i należy zwrócić uwagę jest przeciwieństwo jednostajności wobec jedności w rozmaitości. Tam gdzie triumfuje kolektywizm, biurokracja, statolatria i kult jednostki, gdzie panoszy się monizm prawny, etyka plemienna i trybalizacja życia publicznego- jednym słowem procesy i zjawiska sprzeczne z aksjologią łacińskiej cywilizacji- tam zawsze prędzej czy później nastaje gleishaltung ogółu społeczeństwa i kultury. Wraz zaś z owym ,,ujednolicaniem” następuje gwałt na Tradycji i zabójstwo piękna. Przeciwieństwem jednostajności wynikającej z kolektywistycznego ,,ujednolicania” jest jedność w różnorodności. Cechuje się ona tym, że wspólnotę łączą cele i wyznawane wartości, przez co nie potrzebuje ona na każdym kroku podkreślać swojej jedności, gdyż staje się ona czymś naturalnie zrozumiałym. W ramach takiej wspólnoty istnieją mniejsze i większe podgrupy, które wyróżniają się swoim obyczajem, tradycją, kulturą, mogą się wyróżniać na tle innych na różny sposób, niemniej pozostają integralną częścią wspólnoty, ze względu na zgodność pojęć i ich hierarchii.

W ramach cywilizacji łacińskiej najważniejszą wspólnotą jest Naród. I to także odróżnia nas od np. turanu. Casus Rosji wyraźnie pokazuje, że tam gdzie panują normy turańskie władza dąży do zniszczenia tego czym de facto jest naród- tj. ponadpokoleniowej wspólnoty krwi, ziemi i kultury. Wpisany w cywilizację turańską imperialistyczny kolektywizm bowiem widzi w świadomym narodzie zagrożenie, gdy tymczasem dla personalistycznej antropologii cywilizacji łacińskiej Naród jest niczym innym jak najdoskonalszą wspólnotą, jedynie umożliwiającą jednostce pełny rozwój duchowy w łączności z tym co Julius Evola nazywa ,,przedwieczną Tradycją”. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że zarówno nacjonalizm, jak i idea samorządności powstały pierwotnie w tych krajach, które zaliczają się do cywilizacji łacińskiej, nie żadnej innej. Od Romana Dmowskiego począwszy na Jacku Bartyzelu skończywszy- wszyscy ważniejsi myśliciele polityczni piszący o korzeniach zdrowej idei nacjonalistycznej wskazywali na dwa kraje- Włochy i Francję. Oba te kraje zaś przynależą do kręgu cywilizacji łacińskiej, co siłą rzeczy implikuje, że idea nacjonalistyczna w innych krajach tegoż kręgu cywilizacyjnego nie może obejść się bez odwoływania do łacińskości- inaczej zatraca swój charakter organiczny, odrywa się od źródeł.

Polska przynależy do kręgu łacińskiej cywilizacji na równi z ojczyzną Aligheriego, ojczyzną Chateubrianda i ojczyzną Calderona. Kraj nasz wydał ludzi nie mniej zasłużonych dla wspólnej cywilizacji. Jako Polacy jesteśmy narodem Mickiewiczów i Słowackich, Josepha Conrada i Henryka Sienkiewicza. To wielkie dziedzictwo stawia nas obok tych narodów i na równi z tymi narodami, które Europie dały Torquata Tassa i Ludovica Ariosta, Francois René Chateubrianda i Victora Hugo. Jesteśmy narodem Sobieskich i Chodkiewiczów, a to stawia nas w jednym rzędzie z narodem Karola Młota i św. Ludwika, narodem Sebastiano Veniero i narodem Juana de Austria. W ten właśnie, a nie inny sposób przynależność do cywilizacji łacińskiej czyni nas dziedzicami wielkości. Czyni nas dziedzicami wielkiej, twórczej i walecznej christianitas- wspólnoty różniących się od siebie, ale złączonych jednym ponadludzkim, duchowym, metafizycznym celem narodów. Wspólnoty niepowtarzalnej w dziejach, której chwała choć przygasła, wciąż może rozbłysnąć nowym światłem.

Co stworzyło tę wspólnotę? Stworzył ją Katolicki Kościół. I ten fakt, każe nam pochylić się na chwilę nad trzecim zagadnieniem.


Polak-katolik. Stereotyp czy tylko uproszczenie?

Jak wspominałem na początku artykułu utożsamianie katolicyzmu z polskością i polskości z katolicyzmem, stało się w epoce zaborów czymś dość powszechnym i funkcjonuje jako pewien stereotyp do dziś. Na pierwszy rzut oka wystarczy prześledzenie kilku ostatnich wieków naszych dziejów by stereotyp ten w pewnym sensie zachwiać. Nie brakowało bowiem czy to w Rzeczpospolitej Obojga Narodów, czy to w II RP dobrych Polaków i żarliwych patriotów innego wyznania. Wystarczy wymienić tutaj Mikołaja Reja- który wszak był protestantem, Heweliusza- również protestanta, Stefana Żeromskiego i Stefana Starzyńskiego- także ewangelików, Piotra Mohyłę- prawosławnego, czy wreszcie Aleksandra i Leona Sulkiewiczów- muzułmanów, pochodzących z polskich Tatarów. Można by więc stwierdzić na tej podstawie, że Polak-katolik to tylko stereotyp. Jednakże byłoby to zbyt łatwym zbyciem kwestii. Tak naprawdę bowiem nie jest to żaden stereotyp, a jedynie pewne uproszczenie.

Wystarczy bowiem każdej z wymienionych przeze mnie postaci przyjrzeć się bliżej, a odkryje się, że mimo różnicy wyznania, w kwestii pięciomianu stali oni po tej samej stronie co Kościół Katolicki. Widać to wyraźnie chociażby w twórczości Reja,a bardziej jeszcze w mocno prospołecznej twórczości Żeromskiego. Polak-katolik nie jest więc stereotypem. To jedynie uproszczenie czynione na potrzeby budowy etosu narodowego, po to jedynie by zaznaczyć, kto jest wyznacznikiem wartości na których swą tożsamość budują Polacy.


Wspólnota światła- albo tytułem zakończenia

Konkluzja mojego artykułu dla części czytelników może się wydać kontrowersyjna. Niemniej w świetle rozważań o słowiańskości i łacińskości, katolicyźmie nominalnym i realnym wpływającym na modus postępowania jest to jedyna konkluzja jaka się nasuwa.

Bliżsi są nam Polakom, mimo różnic językowych i kulturowych Węgrzy, Włosi i Hiszpanie, niż ,,słowiańscy bracia” znad Donu czy Wołgi, czy nawet i często, gęsto Dniepru.

Bliższy jest nam nacjonalistom prawosławny, protestant czy nawet i muzułmanin, który podziela nasze wartości moralne, konsekwentną postawę za życiem, przeciw degeneracji i konsumpcjonizmowi, niż deklarujący się jako katolik, moralny bezkręgowiec któremu nominalny ,,katolicyzm” nie przeszkadza popierać postulatów najgorszych wrogów naszej cywilizacji.

Jak to już napisałem- jesteśmy dziedzicami christianitas. I to czyni z nas dziedziców wielkości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *