Bezkonkurencyjnym hitem kinowym tego lata jest niewątpliwie komedia w reżyserii Grety Gerwig, „Barbie”. Czy rzeczywiście mamy tu do czynienia z dobrym filmem? Czy może po raz kolejny okazuje się, że im większa popularność, tym większy kicz?
Akcja filmu rozpoczyna się w Barbielandzie – krainie, w której wszystkie ważne funkcje piastowane są tu tylko i wyłącznie przez kobiety. Lalki żyją w atmosferze sielanki – za dnia wygrzewają się na plaży, wieczorami natomiast bawią się na imprezach. Barbieland zamieszkują wszyscy bohaterowie wykreowani do tej pory przez firmę Mattel. Główną bohaterką jest, grana przez Margot Robbie, tak zwana stereotypowa Barbie (atrakcyjna blondynka, którą każdy z nas ma przed oczami, gdy słyszy hasło „Barbie”), ale spotykamy też między innymi Barbie na wózku inwalidzkim, Barbie „plus size” czy Barbie-syrenkę.
Idylla kończy się, gdy Barbie po raz pierwszy zaczyna myśleć o śmierci i dostrzega, że jej stopy są płaskie, a na nogach pojawia się cellulit. Okazuje się, że winę za ten stan rzeczy ponosi dziewczynka, która bawi się lalką w realnym świecie. Dlatego główna bohaterka postanawia opuścić Barbieland, odnaleźć dziewczynkę i spróbować rozwiązać jej problem. Razem z nią, trochę na gapę, wyrusza również zakochany po uszy Ken. Bardzo szybko orientuje się on, że w prawdziwym świecie wciąż dominuje patriarchat i ludzie szanują go już za sam fakt bycia mężczyzną. Dlatego właśnie, gdy Barbie wciąż poszukuje swojej właścicielki, Ken powraca do Barbielandu, gdzie wraz z towarzyszami postanawia obalić matriarchat. Skutki są opłakane – od tej pory lalki-kobiety pełnią tylko funkcje „ozdobną”, zabawiają mężczyzn, którzy bardzo chętnie nimi się wysługują.
Czy „Barbie” za pomocą prostych symboli ze świata popkultury stara się opowiadać o tematach poważnych? Jest to niewątpliwie film o feminizmie, będący satyrą na patriarchat. Sam fakt nie wywołał u mnie uprzedzeń. Nie ulega wątpliwości, że to mężczyźni przez większość historii byli „kastą” uprzywilejowaną. Jako kobieta uważam, że wiele postulatów ruchu emancypacyjnego była słuszna (np. prawo do głosowania czy prawo do podjęcia studiów). Pytanie, czy na pewno chcemy takiej wersji feminizmu, jaką zafundowała nam Greta Gerwing?
Warto nadmienić, iż sama postać Barbie od początku budziła sporo kontrowersji. Historia lalki sięga 1952 roku i nie rozpoczyna się bynajmniej w USA, ale w Niemczech. Tabloid „Bild” opublikował wówczas komiks, którego główną bohaterką była Lilli: długonoga i blondwłosa pracownica seksualna. To właśnie jej postać jest pierwowzorem lalek, które pojawiły się we włoskich, angielskich i szwajcarskich sklepach. Jedną z nich stała się własnością Ruth Handler, prezeski firmy Mattel, która kupiła ją swojej córce, Barbarze, przy okazji wakacji w Szwajcarii.
Lalka Barbie debiutowała ostatecznie w 1959 roku, na nowojorskich targach zabawek. Co prawda twórcy niemieckiej Lilli wytoczyli firmie Mattel proces, który jednak ostatecznie przegrali. Odtąd wyłączne prawo do lalki miała amerykańska korporacja.
Mattel do dziś, skądinąd słusznie, krytykowany jest za promowanie niemożliwie smukłej sylwetki i przyczynienie się do fali anoreksji wśród młodych dziewczyn. Kobiecość reprezentowana przez Barbie opiera się przede wszystkim na konsumpcjonizmie i przesadnym dbaniu o swój wygląd.
W latach 80. na rynku zaczęły pojawiać się lalki Barbie o bardzo różnych strojach i fryzurach, a także reprezentujące różne zawody i pasje, a nawet różne rasy. Przykładowo, „czarna” Barbie wyprodukowana została w 1979 roku, w roku 1984- Barbie astronautka, a w 1987- Barbie lekarka. Chodziło o to, aby dziewczynki utożsamiały się z lalką i kreowały w taki sposób swoje marzenia. Od 1985 roku towarzyszyło temu hasło: „We Girls Can Do Anything”.
Co jednak istotne, ten model feminizmu został filmie jednoznacznie obśmiany. „Ty faszystko! Jesteś uosobieniem seksualizacji kobiet i rozpasanego konsumeryzmu! Przez ciebie feminizm cofnął się o dobre pięćdziesiąt lat!”- słyszy Barbie od buntowniczej nastolatki. Gerwing zdaje się również parodiować niektóre elementy polityki firmy Mattel, która gotowa jest wyprodukować wszystko, co tylko przyniesie zysk. Przykładowo, w filmie pojawia się między innymi nowy model lalki- Barbie z depresją.
Z drugiej strony jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że cały film utrzymany jest w duchu współczesnego feminizmu i wojny płci. W moim odczuciu najbardziej rażące jest tu sparodiowanie męskości. Ken przedstawiony jest jako półgłówek, dla którego początkowo jedynym zajęciem jest prężenie muskułów na plaży i uganianie się za Barbie, i który w efekcie z uwagi na swoje wybujałe ego postanawia wprowadzić patriarchat. Barbie do szczęścia nie potrzebuje natomiast mężczyzny, nie kocha Kena. Kobieta i mężczyzna to dwa osobne światy, które nigdy się nie spotkają. W Barbielandzie są domki Kenów i domki Barbie, w których codziennie odbywają się „babskie wieczory”, na które ci pierwsi w żadnym razie nie mają wstępu. Oczywiście, omawiany tu film jest satyrą, która zawsze pociąga za sobą pewne uproszczenia czy wypuklenia wyśmiewanych cech bohatera. Nie ulega jednak wątpliwości, iż w tym przypadku satyra ta ma charakter stricte ideologiczny.
Osobiście bardzo negatywne wrażenie zrobiła na mnie również pierwsza scena filmu: dziewczynki w pewnym momencie odrzucają w kąt lalki- bobasy, mają dość klasycznej zabawy „w dom”. Zamiast tego, jak zaczarowane wpatrują się w Barbie. Trudno nie dostrzec w tym krytyki kobiet, dla których najbardziej wymarzoną karierą jest właśnie bycie żoną i matką.
„Barbie” docenić można niewątpliwie za grę aktorską i za samą fabułę. Nie jest to kiczowaty film o pustej i cukierkowej lalce Barbie. Doceniam prztyczek wymierzony w kapitalizm reprezentowany przez „Mattel” czy w model kobiecości oparty tylko na przesadnym dbaniu o swój wygląd. Co istotne, nie ma tu też jednoznacznej pochwały dla matriarchatu, który miałby być tylko przeciwieństwem patriarchatu, w którym mężczyzna pełni tylko rolę „kwiatka do kożucha”. Mimo wszystko jednak „Barbie” nie jest też filmem, który z czystym sumieniem mogłabym polecić młodym dziewczynom. Może być to co najwyżej dobra komedia, ale raczej nie film z głębokim przesłaniem. Szkoda, że współczesna kultura tak rzadko promuje tak piękne wartości jak macierzyństwo czy troska o rodzinę…