Grzegorz Ćwik - Po co jest ekonomia?

Po co jest ekonomia? A cóż to za dziwne pytanie, przecież odpowiedź na nie jest oczywista. Ekonomia jest po to, aby… no właśnie, po co? Na dobrą sprawę tak fundamentalna kwestia w ogóle albo prawie w ogóle nie występuje w dyskusji publicznej, która w przeważającej większości jest zdominowana przez różne odmiany neoliberalizmu.

Ekonomia bowiem traktowana jest jako cel sam w sobie, swoisty oddzielny zupełnie ekosystem, który warunkowany wybranymi apriorycznie kilkoma wskaźnikami, musi być doglądany i chroniony, niczym nowy złoty cielec. W tych paskudnych, postreliginych czasach właściwie zresztą tak jest, a ekonomia, pkb, inflacja czy wskaźnik inwestycji urastają do rangi nowego panteonu bóstw dla gatunku homo economicus. Stąd mamy już prostą drogę do całkowitego zniszczenia związku między ekonomią a jej celem. To czemu powinna służyć ekonomia?

Praktycznie każdego dnia bombardowani jesteśmy informacjami o ekonomii i gospodarce, zwykle w postaci podawania określonych wskaźników. W zależności od proweniencji mediów podawane są albo jako dowód na to, że Polska dogoniła już Niemcy i Francję, albo że nasz kraj stoi na skraju ruiny, załamania i hiperinflacji. Sama inflacja jest prawdziwym potworem, którym straszeni jesteśmy niczym osławionym boogeymenem z horrorów, a oczekiwanie na podanie danych o wzroście pkb przypomina nieraz oczekiwanie na mundial przez kibiców. O tym, co te wskaźniki oznaczają i jak wpływają na życie ludzi, społeczności i narodów właściwie już się mało, kto zastanawia.

To związane zaś jest z podejściem do ekonomii jako nauki ścisłej. W okolicy przełomu lat 70-tych i 80-tych udało się neoliberałom ze szkoły austriackiej wmówić, że ich model ekonomiczny jest jedynie słuszny, a dojście do władzy Thatcher, Reagan czy Pinotcheta tylko to utwierdziło. Odtąd ekonomia z nauki społecznej (a więc humanistycznej!) awansowała do rangi zbioru prawd objawionych, które są niepodważalne, niczym twierdzenia Marksa i Stalina w komunizmie. Obie zresztą te idee łączy posunięty do skrajności determinizm i religijna wiara w rzekomo naukowe dogmaty.

A więc państwa ma być w ekonomii jak najmniej, podatki jak najniższe (oczywiście dla korporacji i bogatych, biedni niech nadal płacą VAT), deregulacja jak najwyższa, kontrola jak najrzadsza, płace jak najniższe, a prawa pracownicze i związkowe najlepiej żadne. Do strajkujących robotników zaś najlepiej strzelać, co łączy akurat i Pinotcheta i Thatcher i choćby ekipę Jaruzelskiego, która od roku 1988 nad Wisłą rozpoczęła wdrażanie reform kapitalistycznych. Wszystko to po to, aby święta Ekonomia była zadowolona, rynki nasycone, korporacje i jej wąska klasa menadżerska jak najlepiej opłacani.

„Chwila” ktoś spyta, „ale przecież są inne szkoły ekonomii, które rzeczywistość przedstawiają zupełnie inaczej”. Mamy chociażby zwolennik nauk lorda Keynesa, mamy postkeynsistów, mamy ekonomię obwarzanka, mamy postwwrost, mamy różne odmiany myślenia opartego o socjalizm i neosocjalizm, mamy różne odmiany interwencjonizmu. Jak to więc możliwe, że akurat ta jedna szkoła – austriacka, ma rację, a całą reszta nie? Oczywiście, to niemożliwe. Tak, jak w historii są różne szkoły historiografii, które można stosować łącznie ze sobą, aby uzyskać komplementarną wizję przeszłości, tak i ekonomia nie da się wyjaśnić spojrzeniem wyłącznie opartym o filozoficzne uznanie wolności indywidualnej za najważniejszą, bo to właśnie – skrajny hiper indywidualizm leży u podłoża neoliberalizmu.

No to po co jest ekonomia? Tu myślę, że warto sięgnąć po wspomnianą już ekonomię obwarzanka i zacząć przy okazji od podstaw, a podstawą tu jest nacjonalizm. To pewna oczywistość, ale oznacza tu tyle, że jako cel stawiamy sobie dobro określonej wspólnoty, i współtworzących ją społeczności. Ekonomia więc przestaje dla nas być fetyszem i celem samym w sobie, a staje się narzędziem i zbiorem pewnych metod, które stosować powinniśmy do realizacji tych czy innych celów. Odrzucamy więc, jak to określa profesor Szahaj, rynkowy bolszewizm (w rozumieniu „fanatyzm”) i nie kierujemy się „świętymi” zasadami ekonomii, ale określonymi kierunkami rozwoju Narodu. Nas interesuje to, czy polskie rodziny mają, gdzie mieszkać, a nie stopa zysku patodeweloperów. Interesuje nas wysokość średniej pensji i minimalnej, a nie to, czy jakiś liberał się popłacze, że inflacja skoczyła o 0,1 %. Interesuje nas dobrze i sprawnie działające państwo, a nie „tanie”, bo to co jest tanie, zwykle jest tandetne i kiepskie. Interesuje nas, żeby szkoły dobrze uczyły, a szpitale dobrze leczyły, a nie żeby miały super zestawienia roczne i wysokie dochody. Interesuje nas, aby poziom różnic majątkowych i zarobkowych nie był za wysoki, a nie to, czy mamy po raz kolejny już szukać dowodów na nie działanie „teorii skapywania”.

Mógłbym tak wymieniać naprawdę długo. Ekonomia to nie matematyka, gdzie 2+2 to zawsze 4. To społeczna nauka opisowa, która pewne rzeczy może wyjaśnić, pewne opisać, ale sama w sobie nie jest niezależnym układem odniesienia. A czym jest wspomniana ekonomia obwarzanka? To koncepcja zaproponowana przez Kate Rwaorth, która uwzględnia zarówno społeczne, jak i środowiskowo-klimatyczne uwarunkowania ekonomii. Ekonomia obwarzanka zakłada, że rozwój gospodarczy musi mieć dwie granice: pierścień zewnętrzny (limit ekologiczny) i pierścień wewnętrzny (fundament społeczny). Nasze spektrum działania i rozwoju jest między tymi dwoma pierścieniami i stąd wyglądem przypomina obwarzanek. Ani na zewnątrz, ani wewnątrz nie możemy pozwolić, aby ekonomia opadła, lub dokonała zbyt dalekiej ekspansji. Czynnik wewnętrzny to konieczność zaopatrzenia społeczności w najbardziej podstawowe zasoby (woda, żywność, energia), te bardziej rozwinięte (energia, mieszkania, edukacja), następnie mamy konieczność dostarczenia, czy zapewnienia sprawiedliwego dochodu, pracy, równości społecznej, płciowej w rozumieniu nieliberalnym, pokoju i sprawiedliwości. To krąg wewnętrzny, zewnętrzny zaś to zagrożenia jak zmiana klimatu, zakwaszenie oceanów, niszczenie warstwy ozonowej, zanieczyszczenie powietrza, utrata bioróżnorodności, utrata zdrowych gruntów, utrata źródeł wody.

Tak rozumiana ekonomia ma swoisty cel, oraz określone ograniczenia. Cel to zrównoważony rozwój całego Narodu i sprawiedliwość społeczna, ograniczenia to nadmierny rozwój i ekspansja, które po prostu niszcz naszą planetę. Ekonomia taka ma więc cele i to bardzo jasno wymienione. To ekonomia kolektywna, wspólnotowa, a redystrybucja to nie jej dodatek, ale jeden z głównych elementów. Za duże bowiem rozwarstwienie społeczne, majątkowe i dochodowe ani nie jest sprawiedliwe, ani pożądane – udowodnili to już i Piketty i Aktinson. Stąd podatki progresywne, stąd dobrze finansowane, a przez to sprawne państwo, stąd nasze poparcie dla finansowego wsparcia rodzin, dzieci, budownictwa komunalnego, rozwiniętej sieci transportu publicznego czy państwowej edukacji. Ekonomia nie jest zimnym bóstwem, do którego mamy się modlić i pilnie przestrzegać jakichś odgórnie narzuconych zasad, ale zestawem środków i metod, jakie wykorzystać można i trzeba w tworzeniu warunków rozwoju społeczeństwa.

Ekonomia to funkcjonalna pochodna poglądów ideowych i przyjętej aksjologii. Skoro więc dla nas najważniejszy jest Naród i środowisko, w jakim on funkcjonuje, to ekonomia obwarzanka, która zakłada i złożoność procesów, szereg zależności między różnymi grupami, redystrybucję jest dla nas wartościowym elementem organizacji gospodarczej i finansowej.

Zewnętrzny krąg ograniczenia dla naszego obwarzanka to także pytanie o granice wzrostu. A to z kolei łączy się z pojęciem wzrostu wykładniczego. Cały nasz świat i jego ekonomia opiera się o stały wzrost wykładniczy. W uproszczonym ujęciu to stały wzrost danej wielkości (populacji, zysku, etc.) o daną wartość procentową w skali czasowej. Jeśli spojrzymy na liczbę ludności, przyrost ekonomiczny, zyskowność gospodarki etc. w ujęciu wielu wieków, okaże się, że wszystkie te wielkości rosną właśnie wykładniczo. Wzrost wykładniczy ma do siebie to, że dopiero po bardzo długim okresie wielkości, o jakie rośnie zaczynają być bardzo duże. Taki też trend obserwujemy obecnie – procentowy przyrost ludności jest z grubsza stały, jednak wyrażony w bezwzględnych liczbach daje nam już zupełnie inne miary.

Wzrost wykładniczy ma ogromne znaczenie dla ekonomii, a właściwie w obecnej jej formie jest niezbędny. Czemu? Otóż dlatego, że w ujęciu fiskalnym i finansowym ekonomia obecnie opiera się na generowaniu długu, który spłacony zostanie długiem, który wygenerujemy jutro, a ten opłaci dług wygenerowany pojutrze etc. Z definicji oznacza to, że zadłużenie rośnie, a cały model ma sens tak długo, jak rośnie PKB. Czy jest możliwy stały wzrost PKB? Nie, choćby ze względu na malejące zasoby, wielkość surowców (w tym także ziemi), rosnące koszty wydobycia surowców, coraz wyższe koszty klimatyczne i środowiskowe przyjętego modelu ekonomicznego. Prędzej czy później PKB wyhamuje, a biorąc pod uwagę globalne skutki pandemii koronawirusa, przyjąć można, że stanie się to dużo szybciej, niż prognozowano jeszcze kilka miesięcy temu. Co to oznacza? Najprawdopodobniej kryzys finansowy i spekulacyjną bańkę, przy której rok 2008 to nieszczególnie groźny i chwilowy zastój. A pamiętajmy, ze przyczyny nadchodzącego kryzysu są systemowe i wielopłaszczyznowe, co oznacza, że nie minie on po kilku tygodniach czy miesiącach, a będzie wracał kolejnymi coraz to większymi falami.

To zresztą mniejszy problem – większym jest niszczenie środowiska, w którym żyjemy, a przede wszystkim trwający kryzys klimatyczny. Nie tylko zmienia on warunki środowiskowe, ale coraz bardziej utrudnia życie człowieka, kosztuje coraz większe pieniądze (koszty susz, upałów, złych zbiorów zbóż, rozwoju chorób będących wynikiem wzrostu temperatury etc.). Jeśli przyjąć, że wyjaśnieniem paradoksu Fermiego jest to, że tak naprawdę warunki optymalne dla życia takiego ja ludzie są niezwykle rzadkie i prawdopodobieństwo współwystąpienia wszystkich koniecznych przedziałów na wykresach temperatury, zawartości gazów, ciśnienia etc. jest skrajnie niskie, to w takim ujęciu kryzys klimatyczny zakończyć się może albo zmianą światowej ekonomii i gospodarki albo wymarciem naszego gatunku. Ekonomia neoliberalna wskazuje, że oparcie jej o decyzje indywidualnych osób jest słuszne bo te decyzje są merytoryczne, obiektywne i mądre. Tyle, że to nieprawda – ekonomia neoliberalna opiera się wyłącznie o coraz większa konsumpcję, zysk i produkcję, a więc nie możemy pogodzić dbałości o klimat z pozostawieniem u sterów zasad neoliberalnych. Albo ekonomia funkcjonalna, ograniczona zewnętrznym kręgiem „środowiskowym”, albo neoliberalizm, który całkiem dosłownie zabija naszą planetę. Z tego samego powodu stawiać musimy na ekonomię odnawialną, bo jak wyżej wspomniano, coraz więcej minerałów i potrzebnych zasobów po prostu się wyczerpuje.

Po co jest więc ekonomia? Ekonomia jest przede wszystkim dla ludzi, a nie a odwrót. Ekonomia ma pozwolić na zrównoważony rozwój, zabezpieczyć najważniejsze zasoby i dobra niezbędne do funkcjonowania Narodu, zadbać o redystrybucję i być ograniczona z jednej strony rozwojem biedy czy nierówności, a z drugiej dbałością o klimat, środowisko i zasoby naturalne jak woda czy ziemia. Odrzućmy traktowanie ekonomii jako neoliberalnego bożka, a zacznijmy postrzegać to jako z jednej strony naukę społeczną, a z drugiej zbiór możliwości, narzędzi i perspektyw. Celem jest Naród, polskie rodziny i zwykli ludzie, a nie obłąkańcza pogoń za pkb i zyskiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *