Kacper Słomka - Piramida nieporozumień – albo wokół reakcji na mój artykuł o istocie polskości

W numerze 3/2025 naszego pisma miałem zaszczyt opublikować swój artykuł ,,Słowiańskość, łacińskość, katolicyzm- albo rozważania o naturze polskości”. Wywołał on dużą liczbę różnorakich reakcji a wśród nich także polemiczny artykuł kolegi Grzegorza Ćwika zatytułowany ,,O etyce plemiennej’. Przeanalizowawszy reakcje te, a zwłaszcza wspomniany artykuł doznałem niejakiego zaskoczenia, gdyż uświadomiłem sobie kilka kwestii.

Z jednej strony muszę przyznać rację kolegom, którzy zwrócili mi uwagę na błędy w kwestii pisania o Słowianach. Pragnę z tego miejsca podziękować koledze Grzegorzowi za zwrócenie mi uwagi na pracę doktora habilitowanego Szyjewskiego- cóż człowiek uczy się całe życie. Z drugiej strony budzi u mnie mieszane uczucia fakt tego, na jakie źródła powołuje się kolega Grzegorz pisząc o chrześcijaństwie, jeszcze bardziej zaś jak wiele pojęć zostało poddanych uproszczeniu a nawet pomieszaniu po to tylko by uderzyć w… I tu jest clue problemu. Właśnie w co? Bo ponownie- wiele rzeczy, które najmocniej zostały skrytykowane nie tylko przez kolegę Grzegorza w ogóle nie padło w moim artykule. Spora część twierdzeń, która kolega Grzegorz z pasją obala to twierdzenia których nigdy nie głosiłem- jednym słowem tzw. chochoły retoryczne. Jeszcze więcej jest wśród nich tzw. śniegowych kul- tez, które wydają się jakoby logicznie wynikać z mojego wywodu, jednak by taką konstatację wprowadzić trzeba by owe tezy, które naprawdę głoszę, zradykalizować do poziomu absurdu, który u mnie samego w pierwszej kolei wywołał by sprzeciw. Nie chcę zarzucać nikomu złej woli, nie chcę nawet zarzucać fanatyzmu, pragnę więc założyć, że owa pasja polemiczna wynika raczej z pewnej dozy niezrozumienia. Dlatego też postanowiłem w niniejszym artykule pewne kwestie rozjaśnić,a także zwrócić uwagę na kolegów na pewne zjawisko niebezpieczne a coraz bardziej szerzące się także w naszym środowisku- tj. zjawisko traktowania ideologów jak badaczy i na odwrót.

Czy zawsze starsze znaczy gorsze?

Kolega Grzegorz nie bez słuszności zarzucił mi, że w swojej refleksji nad relacjami między cywilizacjami bazuje w głównej mierze na Konecznym pomijając Huntigtona. Tu jawi się jednak pytanie: czy na pewno jest to z mojej strony tak wielki błąd, jak sugeruje mój polemista? Musimy pamiętać, że Huntigton patrzył na świat oczyma Amerykanina, a co więcej demokraty w amerykańskim rozumieniu tego słowa. Stąd znaczna część jego koncepcji nijak nie przystaje do rzeczywistości Europy środkowo-wschodniej. O ile zgodzić się można z jego koncepcją ,,krajów na rozdrożu”- zwłaszcza w kontekście Rosji i Turcji, o tyle już arbitralne zaliczenia Izraela do ,,cywilizacji zachodniej”- budzić powinno zdecydowany sprzeciw, zwłaszcza że jest sprzeczne z resztą teorii amerykańskiego badacza, który definiując cywilizację Zachodu nieomal skopiował jej wyznaczniki z Konecznego definicji cywilizacji łacińskiej. Takich fikołków jest zresztą w teorii Huntigtona więcej, co nie powinno zresztą dziwić, gdyż człowiek ten, będąc doradcą prezydenta Cartera był bardzo bezpośrednio zaangażowany w globalną politykę USA. To właśnie te, a nie inne kwestie sprawiają, że mimo wszystko uważam starsze prace Feliksa Konecznego za bardziej miarodajne badawczo od prac Huntigtona, zresztą w znacznym stopniu odtwórczych.

Abyśmy jednak dobrze się zrozumieli- w kwestii samej Słowiańszczyzny nie twierdzę jakobym miał mieć lepszą wiedzę od kolegi Grzegorza. Jestem wdzięczny za zwrócenie uwagi na pewnych badaczy. Jednakże w kwestii relacji między cywilizacjami zdecydowanie zostaje przy swoim osobistym przekonaniu, że stary dobry Koneczny w 80 procentach nadal jest aktualny. Teraz pragnę zwrócić uwagę na źródła na jakich bazuje kolega Grzegorz pisząc o chrześcijaństwie.

Catherine Nixey, autorka ,,Ciemniejącego wieku” na którą z pasją powołuje się kolega Grzegorz dla potwierdzenia tezy o destrukcyjności wczesnego chrześcijaństwa, nie jest nawet historyk. Z wykształcenia jest dziennikarką, co więcej wpisującą się w dość konkretny profil ideologiczny- pisała bowiem min. dla ,,The Economist”. Czy traktowanie takiej autorki, jako źródła rzetelnej wiedzy o chrześcijaństwie można nazwać uczciwym badawczo? Z całym szacunkiem- to tak jakbym ja wiedzę o kultach pierwotnych czerpał od jezuitów. Przy takim podejściu do sprawy zarzucanie mi dodatkowo ideologizacji, jak to było czynione uważam za cokolwiek nie na miejscu. I tu znowu powrócę do kwestii ,,czy starsze jest zawsze gorsze”. Edward Gibbon o upadku Imperium Rzymskiego pisał w XVIII wieku i zdaje się być bardziej uczciwy badawczo w podejściu do zagadnienia chrześcijaństwa od pani Nixey. Także obarcza chrześcijaństwo częściową winą za upadek Imperium, jednakże jego oskarżenie jest sformułowane w sposób, z którym nie sposób się nie zgodzić- wczesne chrześcijaństwo było niestety skrajnie pacyfistyczne co przełożyło się na osłabienie ideologii imperialnej Rzymu, a wraz z nią z czasem samych podstaw ideowych utrzymywania Imperium. Jednak ponownie- mówimy tu o strukturach bytu politycznego, nie o dziedzictwie kulturowym. A ogromnej większości zniszczeń owego dziedzictwa nie dokonali, jak powtarza za panią Nixey kolega Grzegorz chrześcijanie, lecz najeżdżające Rzym ludy barbarzyńskie- w większości albo pogańskie albo wyznające uznany za herezję arianizm. I skoro już przy herezjach jesteśmy, to muszę zwrócić koledze Grzegorzowi uwagę na kolejny istotny błąd w przedstawianiu przezeń chrześcijaństwa. Ale to już w kolejnym podrozdziale.

O ekstrapolacjach słów kilka

Największym błędem kolegi Grzegorza w jego krytyce moich poglądów są częste ekstrapolacje, których dokonuje dla umacniania własnych tez. Niektóre z nich doprowadzają do konstatacji logicznych cokolwiek dziwacznych. Dwie z nich rzucają się w oczy najbardziej i na nich się skupie. Pierwsza dotyczy kultury klasycznej, druga chrześcijaństwa.

I tak- polemizując z moim artykułem kolega Grzegorz wskazywał na wartości kultury grecko-rzymskiej jako kultury wspólnotowej, organicznej, obywatelskiej, żywotnej i twierdził jakoby to chrześcijaństwo miało być bardziej dekadenckie. Jest to jednak typowa ekstrapolacja częsta u ludzi idealizujących kulturę antyku. Muszę przyznać, że ja sam należałem długo do tego typu ludzi, i nie przestaję być pełen podziwu dla kultury greckiej okresu klasycznego, toteż błąd kolegi Grzegorza nie jest dla mnie szczególnym zaskoczeniem. Tym bardziej trzeba tu wyjaśnić pewną kwestię. To co mój szanowny polemista piszę o kulturze Grecji i Rzymu jest prawdą, oczywistą prawdą- pod warunkiem że mówimy o Grecji okresu archaicznego i klasycznego, oraz Rzymie okresu monarchii i republiki. Dla azjanizującej się kulturowo Grecji hellenistycznej (czasów królestw Diadochów) jest to już twierdzenie zupełnie nieaktualne. W okresie królestw Diadochów w Grecji właśnie zaczną królować najbardziej indywidualistyczne i hedonistyczne filozofie. Podobnie dzieje się z Rzymem w okresie cesarstwa, zwłaszcza gdy spojrzymy na okres rządów Antoninów. O greckiej i rzymskiej dekadencji rozpisał się zresztą dość bogato, szeroko i z oparciem o mocne źródła Teodor Jeske-Choiński. A musimy pamiętać, że chrześcijaństwo nie pojawia się w Grecji klasycznej czy Rzymie republikańskim. Chrześcijaństwo pojawia się w świecie, w którym kultura grecko-rzymska popada w dekadencje coraz to większą. Jednocześnie zaś we wczesnym chrześcijaństwie duch wspólnotowości jest bardzo silny na co wskazuje nawet pobieżna lektura bodaj ,,Dziejów Apostolskich”. Późniejsze ,,Listy ojców pustyni” z kolei, bynajmniej w żadnym miejscu nie gloryfikują odcinania się od wspólnoty. W świetle źródeł teoria jakoby chrześcijaństwo miało niszczyć wspólnotowość, kolokwialnie mówiąc, nie trzyma się kupy, tym bardziej gdy przypomnimy sobie kolejny ważny element nauczania katolickiego o którym kolega Grzegorz nie raczył wspomnieć i tu kryje się kolejna ekstrapolacja tym razem bardzo, że się tak wyrażę ekstrawagancka. Dotyczy ona chrześcijaństwa.

Mój szanowny polemista raczył stwierdzić, jakoby chrześcijaństwo przez stawianie na pierwszym miejscu celu metafizycznego miało przyczynić się do zniszczenia wspólnotowości typowej dla Rzymian czy Greków. Twierdzi on, jakoby głoszenie ,,indywidualnego zbawienia” kłóciło się z tym. Ma rację- tyle że nie przedstawia on tu prawdziwych poglądów katolickich. W katolicyzmie mówi się o indywidualnej odpowiedzialności za zbawienie, a nie o indywidualnym zbawieniu- a to wbrew pozorom dwie różne sprawy. Sina Ecclesia non salus– powiada katolicki dogmat. ,,Poza wspólnotą nie ma zbawienia.” Żaden zaś dogmat nie powstaje bez powodu. Ten konkretny był reakcją na herezje gnostyckie, głoszące możliwość zbawienia się niejako samemu. Ergo- kolega Grzegorz przedstawia jako chrześcijańskie poglądy heretyków potępionych przez katolicyzm. Nie chcę zarzucać złej woli. Mógł mój polemista nie znać dogmatów katolickiej wiary- ale w takim razie czemu tak szeroko o nauce katolickiej się wypowiada?

Nie to jest jednak największym problemem. Większym jest zarzucanie mi nie moich poglądów, co pragnę zaznaczyć poniżej.

Tytułem przypomnienia

Po pierwsze- kolega Grzegorz kilkakrotnie zarzucał mi w swoim artykule swoistą moralną niekonsekwencję, wykazując jakoby będąc nacjonalistą nie mogę stosować uniwersalnej etyki. Tymczasem sam we własnym artykule przypomina on o istnieniu w katolicyzmie czegoś takiego jak ordo caritatis. Właśnie ta teoria, której autorem jest św. Tomasz z Akwinu, doskonale pozwala mi godzić nacjonalizm z etyką uniwersalną o czym pisał nie kto inny jak sam Roman Dmowski i z tego choćby powodu uważam, że nie muszę tłumaczyć nikomu na czym polega godzenie postawy uniwersalnej moralności z rozsądnym dbaniem o dobro własnego Narodu. I nie, kolego Grzegorzu, dbanie o dobro własnego narodu to nie jest etyka plemienna jak chciałby to kolega nazwać. To jest właśnie owe ordo caritatis o którym samiście raczyli wspomnieć. Jest bowiem diametralna różnica między Narodem, a plemieniem. Etyka plemienna, to nie to co opisuje kolega, a to co raczej opisał Sienkiewicz we fragmencie ,,W pustyni i w puszczy” z tłumaczącym swoje rozumienie moralności Kalim. Mam niejakie wrażenie, że występują między tymi dwoma postawami daleko idące różnice. Co więcej ośmielać się twierdzić, że nacjonalizm nie tylko nie kłóci się z uniwersalizmem, ale wręcz jak pisał ks. Józef Maria Bocheński w swoich ,,Szkicach o nacjonalizmie i katolicyzmie polskim” tenże uniwersalizm jest przez ideę narodową umożliwiany i nie jest w stanie funkcjonować bez niej, gdyż ponownie- uniwersalizm to nie gleishaltung, lecz jak podkreślałem jedność w różnorodności. Twierdzenia mojego polemisty jakoby katolicyzm dokonywał redukcji różnorodności kulturowej zdają się ujawniać brak rozumienia przezeń tego jak Katolicyzm rozumie kulturę. Wracając do Bocheńskiego- kultura jest rozumiana przez Kościół jako pryzmat, swoisty witraż z wieloma różnymi odcieniami, natomiast właśnie typowe dla turańskości i bizantynizmu systemy totalne chcą w niej widzieć tylko jedno wąskie białe okienko. Krytyka zaś moja w żadnym miejscu nie szła w kierunku Słowiańszczyzny ogólnie, jak próbuje mi się imputować, lecz w kierunku typowych dla wschodnich sąsiadów skłonności totalistycznych, które dziedziczą oni po cywilizacji turańskiej, gruntownie odmiennej od tej do której my należymy, pomimo wspólnych słowiańskich korzeni.

Po drugie- mój szanowny adwersarz raczył mi imputować per analogia do innych narodów jakobym ja umniejszał własnemu narodowi i niczym jakiś lewak uprawił pedagogikę wstydu. Jest to doprawdy zarzut absurdalny, w kontekście tego co sam wielokrotnie pisałem o osiągnięciach naszego Narodu, także na łamach artykułu skrytykowanego przez kolegę Grzegorza. Ale to nie jest najgorsza imputacja, bo jest ona jedynie pochodną innych fałszywych przypisań, których padłem ofiarą w tekście kolegi Grzegorza oraz w części innych odpowiedzi. Te imputacje omawiam na koniec.

Hierarchia nie odrzuca

Znalazły się w naszym środowisku osoby, które zarzuciły mi jakobym przez uznanie prymatu łacińskości i wartości etyki katolickiej nad innymi aspektami polskości, deprecjonował Słowiańszczyznę. Jest to zarzut z gruntu nieprawdziwy. Nigdy deprecjonowanie słowiańskich korzeni naszej narodowości nie było moim zamiarem i byłem święcie przekonany, że nikt nie będzie próbował takowych rzeczy w moim artykule się doszukiwać. Jakże przecież mógłby deprecjonować Słowiańszczyznę zadeklarowany fan polskiego romantyzmu? A przecież większość moich czytelników zdążyła już poznać tę moją twarz, chyba że jednak się mylę i nie zostało to dostrzeżone przez te wszystkie numery, publikacje et consortes. Chodziło mi od początku, tylko i wyłącznie o ustalenie pewnej hierarchii ważności i nie ze względów ideologicznych, a raczej rzekłbym czysto ewolucyjnych. Bo o ile słowiańska kultura ma w sobie ogrom piękna nieprzerwanie inspirującego artystów, o tyle trzeba pamiętać, że niewiele z niej zostałoby zapamiętane bez pisma. Kultura może trwać bez pisma- cywilizacja ginie. Cywilizacja potrzebuje trwałej formy zapisu myśli i idei. Zaś nie da się zaprzeczyć, że tylko chrzest mógł nam to dać i dał. Owszem- nie byłoby pewnie ,,Świtezianki” i ,,Dziadów cz.II” ,,Balladyny” i ,,Lilli Wenedy”, nie byłoby 250 lat wcześniej ,,Pieśni Świętojańskiej o Sobótce” gdyby nie znajomość słowiańskich obyczajów i ich inspirujące piękno. Ale na Boga Żywego całej twórczości Mickiewicza, Słowackiego a wcześniej Kochanowskiego nie byłoby, gdyby Kościół Polaków nie nauczył pisać. Takie są fakty i wypada to zaakceptować, nawet jeżeli z tych czy innych powodów nie wszystko się w Kościele komuś podoba. Z resztą sądzę, że większości świadomych katolików też nie wszystko się podoba, ale trzeba rozumieć pewną hierarchię bytów, także bytów kulturowych.

Co więcej zaś- oczywiście, faktem jest że jesteśmy tu dłużej niż od chrztu. Nigdzie i nigdy temu nie zaprzeczałem, zresztą byłoby absurdem gdybym tak czynił. Ale z perspektywy tego jak historiografia definiuje Naród, nie da się plemion polskich sprzed chrztu nazwać Narodem Polskim. Nawet i po chrzcie świadomość narodowa będzie dopiero powoli kształtować się przez jeszcze kolejne wieki. I pisanie tego nie jest jakąś, jak chcieliby mi niektórzy wmawiać pedagogiką wstydu, bo to samo tyczy się dowolnego nieomal Narodu w Europie. Casusy Francji i Hiszpanii są tu szczególnie dobrym przykładem, ale to samo tyczy się znacznie nam bliższych geograficznie sąsiadów ze Wschodu. I nikt- literalnie nikt, w tym i ja- nic nie mówi o wstydzeniu się Słowiańskości. Mówię tylko o świadomości tego, czego doskonale był świadomy dwa wieki temu Słowacki, gdy w ,,Lilli Wenedzie” pisał o ,,ludach na zawsze zapomnianych, bo nie było tych co by spisali ich dzieje”. Bez chrztu to my zaliczalibyśmy się do takich ludów. I w świetle tego to deprecjonowanie chrztu jest większą głupotą niż rzekome deprecjonowanie Słowiańszczyzny, którego w żaden sposób nie uprawiałem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *