Grzegorz Ćwik - Nacjonalizm po stronie słabszych

Jedną z kilku największych przywar szeroko rozumianej prawicy, w tym także nacjonalistów (abstrahuję tu od merytoryczności uznania nacjonalizm za prawicę, a jedynie nawiązuje do powszechnie stosowanych form kategoryzacji nurtów politycznych), jest umiłowanie policyjnej pałki i odruchowe stawanie po stronie silniejszego, w jednoczesnej kontrze do słabych i wykluczonych.

Objawia się to na wielu płaszczyznach, stąd mówić możemy tu o pewnej przypadłości aksjologicznej, czy nawyku myślowym wynikającym z połączenia PRL-owskiej tradycji z myśleniem neoliberalnym. Tak więc spora część prawicy stanie po stronie Putina i Łukaszenki, którzy gnoją na potęgę własnych obywateli, bo przecież „przekupiony motłoch” chce wprowadzenia praw lgbt (jak wiemy to jedyny powód, dla którego można protestować przeciw totalitarnym tyranom). Ta sama prawica miewa mokre sny o strzelaniu do strajkujących górników czy pielęgniarek, co lider wszechpolsko-libertyńskiej Konfederacji formułował in extenso, a jeden z ideologów tej warcholskiej i obstrukcjonistycznej formacji, Adam Wielomski, wielokroć w swych tekstach usprawiedliwiał, wprost stając na przykładzie historycznym roku 1956 czy 1970 po stronie moskiewskich sprzedawczyków. Idąc dalej, prawica ma jakąś niesamowitą korbę na punkcie intelektualnej onanizacji nad pracodawcami i jaśnie panami przedsiębiorcami, choćby oznaczało to masową produkcję biedy i wyzysku spod znaku MiŚ (Małe i Średnie Przedsiębiorstwa, sektor ekonomii o niskich zarobkach, zerowej praktycznie innowacji, a wysokim odsetku łamania praw pracowniczych i wyzysku). Tak samo niepełnosprawni, chorzy na schorzenia emocjonalne i psychologiczne, czy wreszcie seniorzy zajmują niezwykle mało miejsca w ogólnie prawicowym przekazie (pora rocznicami, przy okazji których wszelkie Winnickie, Bosaki i inni liderzy narodowczyków mogą się popromować za darmo przy Weteranach). W przypadku emerytów w końcu nawet rzekomo narodowy Winnicki sprzeciwia się podnoszeniu głodowych emerytur, a jego partyjny kolega, Korwin-Mikke wprost nawiązywał do akcji T4, gdy histeryzował, że państwo musi płacić na utrzymanie osób niepełnosprawnych.

Narodowy Radykalizm, który rozumiem obecnie dość szeroko (klasyczne NR, idee Nacjonalizmu Szturmowego, Autonomicznego, Zadrużnego) stać musi z pełną determinacją i żelazną konsekwencją po stronie właśnie słabych, wykluczonych, biednych. Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że nacjonaliści nie stają po określonej stronie, bo tak się kalkuluje, ale dlatego, że kierując się idealizmem politycznym opartym o uznanie wspólnoty narodowej jako osi naszych poczynań, robimy to, co należy i jest to słuszne. Straszliwe konsekwencje pseudoreform Balcerowicza wbiły milionowe masy naszego Narodu w biedę, wykluczenie na wielu płaszczyznach, spowodowały wysokie rozwarstwienie majątkowe i pauperyzacje całych regionów. Nacjonalista nie przejdzie obojętnie obok świadectw tego, książki Magdy Okraski „Nie ma i nie będzie”, czy Marka Szymaniaka „Zapaść”. To straszliwe opisy tego, jak zamach stanu Balcerowicza z roku 1989 naprawdę wpłynął na nasz kraj, a nie w słowach wówczas i później rządzących polityków. Likwidacja milionów miejsc pracy, utrata możliwości zatrudnienia, zniszczenie całej bazy infrastruktury społecznej i kulturalnej, ogromny poziom rozkradania majątku narodowego – Balcerowicz, oto twoje dzieło. I teraz zadajmy sobie pytanie, czy ludzie (a mówimy tu o milionach naszych rodaków i rodaczek), których to dotknęło są faktycznie osławionymi homo sovieticusami, kierującymi się „wyuczoną bezradnością”, przepełnieni „brakiem kompetencji kulturowych”, których należy wręcz wzorem neoliberalnych mediów, uznać za inny, gorszy gatunek człowieka, czy też może są mimowolnymi ofiarami procesów, na które zarówno nie mieli wpływu, jak i byli im przeciwni. Czy mamy wzorem Konfederacji, czy Platformy uznać, że w warunkach wolnego rynku „są sami sobie winni”, bo przecież w tym systemie każdy „jest kowalem swojego losu”, a to, co go spotyka w życiu, negatywne czy pozytywne, to wyłącznie skutek jego działań i zamierzeń? Czy może jednak kierując się nieodzowną dla nacjonalizmu sprawiedliwością społeczną, zrozumiemy, że nie możemy dzielić ludzi na lepszych i gorszych względem majątku i dóbr i naszym obowiązkiem jest stać po stronie takich ludzi, oraz tak kształtować ideę nacjonalistyczną, aby nie tylko była w stanie wydźwignąć ich z biedy, ale także nie pozwolić na powtórkę neoliberalnego Armagedonu z okresu zmiany ustrojowej.

Ludzie słabsi, gorzej sytuowani etc. to także część wspólnoty narodowej, gdyż ta jest strukturą organiczną. Zadaniem państwa działającego faktycznie jako emanacja narodu jest wyrównywanie szans i dążenie do likwidacji nadmiernych rozwarstwień majątkowych czy płacowych, te bowiem są zwyczajnie rozsadnikiem społecznym. Z tego samego powodu nacjonalizm popierać musi redystrybucyjną rolę podatków i aparatu państwowego. Co, że to lewicowy postulat? No i co z tego, skoro słuszny?

Po wtóre powtórzmy, co stoi aksjologicznie za stawaniem po stronie silniejszego dla samego tego faktu – neoliberalizm, który zakłada skrajną strategię „wygraj albo zgiń”. A każdy przecież woli być po stronie zwycięzcy. Tyle że narodowy radykalizm nie może w żaden sposób stawać ramię w ramię z naszym wrogiem – anglosaskim kapitalizmem, i stosować się do jego wytycznych. Nie stanąć po słusznej stronie osób słabszych to zanegować Naród i wynikające z niego obowiązki oraz konsekwencje.

Przykład systemowych problemów osób niepełnosprawnych, ich opiekunów, jak i chorych na szereg różnych schorzeń pokazuje, jak w praktyce wygląda to neoliberalne bredzenie o tym, że to, co nas spotyka, wynika tylko z naszych działań. Wypadek samochodowy, choroba nowotworowa, konieczność opieki nad obłożnie chorym bliskim – to wszystko wypadki, w których nie tylko państwo powinno pomagać i otoczyć takie osoby szeroką pomocą, ale także nacjonaliści w swych działaniach i koncepcjach winni stać jednoznacznie po stronie słabych. Tak nakazuje nam klasyczna europejska moralność, tak nakazuje nam nacjonalistyczna idea, wreszcie tak nakazuje nam czynić zwykła ludzka przyzwoitość. Wprawdzie obrona niepełnosprawnych czy chorych to nie jest działanie, które przynosi wielkie polityczne profity, ale przecież działalność narodowa nie jest nastawiona (a przynajmniej nie powinna być) na polityczny PR, a na realizację określonych, wspólnotowych postulatów.

Niejednokrotnie w historii III RP dochodziło do protestów określonych grup zawodowych czy społecznych. Jest dla mnie czymś absolutnie niezrozumiałym, jak osoby odwołujące się jakkolwiek do idei narodowej czy w ogóle jakiejś wspólnoty, mogą być przeciw. Naprawdę wierzycie, że górnicy czy pielęgniarki protestują, bo są „roszczeniowi” i chcą, nie wiadomo jakich zarobków i kokosów? Naprawdę popieracie brednie konfederatów i zazwyczaj prorosyjskich konserwatystów, że każdego protestującego należy z definicji pacyfikować, a najlepiej – jak powiedział Korwin – „rozstrzelać”?

Protesty w temacie, chociażby płac, przysługujących praw i rent (osoby niepełnosprawne), etc. jako takie są wyrazem nie tylko słusznego oburzenia i oczekiwania realizacji interesu danej grupy, ale przede wszystkim poczucia skrajnej nieprawdziwości i rozpaczy, bo skoro ktoś jedzie nieraz pół Polski, ryzykuje problemy prawne, aby tylko móc politykom rządzącej w danej chwili partii wykrzyczeć jak bardzo są nieskuteczni, to trudno to inaczej nazwać, jak rozpaczliwą determinacją. Oczywiście nie mówię tu o wszelkich protestach w stylu „Strajku Kobiet” czy demonstracjach BLM (co my właściwe mamy z tym wspólnego?), ale o słusznych protestach wykluczonych i zwyczajnie źle traktowanych przez władzę grup społecznych czy zawodowych.

Rzadko niestety w dyskursie nacjonalistycznym pojawia się kwestia wykluczenia, np. transportowego. Pełni liberalnych sofizmatów zadowalamy się często stwierdzeniami na poziomie Sośnierza czy Dziambora „niech sobie kupią samochód” – w odniesieniu do ludzi przede wszystkim ze wsi, małych miejscowości, czyli szeroko rozumianej prowincji. Po roku 1989 transport publiczny przeszedł planową i celową destrukcję z ogromnym ograniczeniem ilości linii, przystanków, stacji, nakładów i zaplecza. W efekcie miliony ludzi zostało wykluczonych z możliwości funkcjonowania w społeczeństwie, bo przykładowo nawet dojazd do lekarza, czy jakiegokolwiek urzędu jest dla nich niezwykle trudny, albo wręcz niemożliwy. Z jednej strony nie mają już dostępu do transportu publicznego, a z drugiej niskie zarobki nie pozwalają im na zakup samochodu, a to z kolei jest nie do przeskoczenia, bo aby dostać lepszą pracę …potrzebują móc do niej dojechać. Neoliberalne koło wykluczenia domyka się. Takich sytuacji jest więcej, bo podobnie wiele osób cierpi na wykluczenie edukacyjne, technologiczne, informacyjno-cyfrowe, etc. Obowiązkiem nacjonalistów jest stać po stronie takich ludzi, jak i znaleźć rozwiązanie dla systemowych przyczyn tego stanu rzeczy.

Podobnie sprawa ma się, gdy widzimy protesty w krajach niedalekich przeciwko dyktatorskiej i totalitarnej władzy. I nagle ci, którzy 13 grudnia słusznie wspominają zbrodniczy stan wojenny, nagle stają… po stronie, która niczym właściwie się nie różni od ekipy i rządów Jaruzelskiego. Oczywiście mówię tu konkretnie o przykładzie Białorusi. Rządzący tam dyktator to nie jest żaden katechon czy inny pokemon, który ratuje swój naród, ale postsowiecki i neokomunistyczny aparatczyk, którego zwierzchnik, taki sam zbrodniarz, siedzi w Moskwie. Oddanie Białorusi w ręce Rosjan, przekazanie im ogromnych aktywów i firm państwowych oraz elementów majątku narodowego, terror, prześladowania, celowe niszczenie kultury narodowej, także polskiej spuścizny, jawne komunistyczna ideologia państwowa – oto „zasługi” Łukaszenki. Bycie przeciwko niemu nie oznacza z miejsca poparcia dla lgbt, jak chcieliby rodzimi endokomuniści nam wmówić. Przede wszystkim to słuszna niezgoda na niewolę, łamanie prawa, drakońskie przepisy i od roku także dążenie do eskalacji wojennej. Sympatie nas jako nacjonalistów, i to w pełni świadomych realiów reżimów komunistycznych i postkomunistycznych, stać muszą nie tyle po stronie określonego polityka opozycji, ile na pewno przeciw Łukaszence i jego reżimowi. Nacjonaliści nie powinni z definicji popierać u bratnich narodów tego, co jest antynarodowe.

Takich przykładów można wymienić dużo więcej, sądzę jednak, że starczy poprzestać na tych najbardziej transparentnych i jawnych. Skończmy z pipi-prawicowym i konserwatywnym podniecaniem się państwową siłą, tylko dlatego, że ktoś słabszy dostanie po tyłku w areszcie, przestańmy udawać, że rzekomy „wolny rynek” rozwiązuje jakiekolwiek problemy, zamiast je tworzyć, przestańmy udawać, że nie istnieją grupy słabsze, którym należy pomagać i to w sposób stały, w tym także finansowo.

Jesteśmy nacjonalistami, nasze miejsce jest po stronie słabszych, biedniejszych, wyszydzonych i pominiętych. Zadaniem naszym jest ludzi tych bronić, głośno mówić o ich potrzebach i uderzać celnie w neoliberalne i postkomunistyczne przyczyny obecnego stanu rzeczy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *