31 marca 1999 – dla wielu dzień jak co dzień. Prezydentem USA był Bill Clinton – ten, co to mu piękna Monica umilała pracę. Zdarzyło się jednak coś jeszcze. Coś, co w pewien sposób ukształtowało ducha mojego pokolenia. Premierę miał film “The Matrix”.
Dlaczego o tym piszę do naszego miesięcznika? W końcu film ten bardzo łączy się z polityką i naszym codziennym życiem, po drugie – uwielbiam “Matrixa” i mogę oddać mu cześć. Twórcy tej produkcji, w czasach gdy jeszcze byli Braćmi Wachowsky powiedzieli, że w pełni zrozumiemy przesłanie tego obrazu po dwudziestu latach od premiery. Dlatego to właśnie obecne czasy wiele nam wyjaśnią.
Jeżeli ktoś tego filmu nie zna, (są tacy? serio?) przypomnę zarys fabuły. Poznajemy głównego bohatera – typowego korposzczura, programistę, Thomasa Andersona. Pracuje on sobie w typowym biurze końcówki lat dziewięćdziesiątych, gdy każdy miał wtedy w dupie wygodę pracowników – szary boks, szare biuro i Nokie typu „banan”. Anderson po godzinach jest zdolnym hackerem o pseudonimie Neo. To facet, który może włamać się wszędzie. Instynktownie czuje także, jak bardzo chora jest jego rzeczywistość. Tyle pozorów.
Bohater staje przed wyborem, wziąć niebieską pigułkę i żyć wygodnie, wierząc we wszystko, w co każe mu się wierzyć, za to żyć wygodnie, bezpiecznie i spokojnie, albo – połknąć pigułkę czerwoną i zobaczyć, jak wygląda świat naprawdę. Bardzo trafiona metafora, bo każdy z nas staje przed podobnym wyborem, często wielokrotnie. Nasz ciekawski bohater połyka oczywiście pigułkę czerwoną, i odkrywa, że wcale nie mamy roku 1999. Jest co najmniej 2199. Dokładnej daty nie znamy. Ziemia to pustkowie, zniszczone w wojnie ludzi ze sztuczną inteligencją. Widzimy niedobitki wolnych ludzi – jedno miasto i kilka statków, reszta ludzkości jest podłączona do komputera, w którym robi za generator prądu dla maszyn, samemu żyjąc w świecie wirtualnym.
Wizja, jak na tamte czasy przełomowa. Fakt, wszyscy byli zachwyceni „pierwszym internetem”. Pękała bańka dotcomowa. W domach jednak mieliśmy łącza 128kbps. Na uniwersytetach były już – cud nad cudami – łącza 1mbps. Dla niezorientowanych, dziś w komórkach i domach mamy łącza 50-250mbps. Niektórzy szczęśliwcy mogą pochwalić się i szybszymi. Wtedy przesłanie zdjęcia zajmowało kilka minut. W filmie pokazano transfer całej ludzkiej świadomości, w ułamku sekund. W 1999 zachwycaliśmy się kwadratowym biustem Lary Croft czy kanciastymi mięśniami bohaterów Quake 3 Arena. W filmie – pokazano nam wirtualną rzeczywistość, lepszą niż świat za oknem. Prawdziwszą wręcz. Świat, z którego większość ludzi nie chce wyjść, nawet mając taką możliwość. Coś w tamtych czasach nie do wyobrażenia.
Jak mamy dziś? Mamy globalną pajęczynę spajającą i kontrolującą cały świat. Wszystko w rękach kilku korporacji, które mówią nam, co mamy myśleć, jak głosować, co mówić, jakie nosić buty i skąd zamówić pizzę. W kwestii technologii – już dziś spędzamy więcej czasu w świecie wirtualnym, niż na zewnątrz. Czy to na randce, czy na imprezie, czy na rodzinnej kolacji – czas spędzamy ze smartfonem w łapie, opowiadając kolegom z drugiego końca świata, co właśnie jemy. To znaczy, o ile nas akurat Agent Smith nie odciął za nieprawomyślność, gdyż wtedy musimy najpierw przeistoczyć się z Thomasa Andersona w Neo i wejść do sieci „bokiem”.
Mamy pokolenie małpek spędzających czas w, póki co jeszcze, kulawym matrixie. Co tam na fejsie? Jak tam zdjęcie na Insta? A może jesteś starszy i tylko sprawdzasz tweety polityków? A kiedy ostatnio rozmawiałeś z rodzicami, pytając co u nich słychać? Wpływa to też na nasze związki. Dziś nie poznaje się ludzi na koncertach, przez znajomych, w bibliotece czy sklepie. Nawet, jak tam kogoś wypatrzymy, to prędzej spytamy na Spotted niż podejdziemy. Dla leniwych, za to dla wysokich i przystojnych czeka Tinder. Całej reszcie – pornhub, niestety. Przykro mi.
Wrócę tu do przytoczonego na początku fragmentu o czerwonej i niebieskiej pigułce. Dzisiejszy matrix ma przecież – a może nawet głównie – wymiar informacyjny. Skutkiem kontroli całej sieci przez oligarchię informacyjną, dziś wiadomości dostajemy zgodne z liniami programowymi. U nas możemy posłuchać kłamstw TVP lub kłamstw TVN. No, albo obejrzeć reklamy na Polsacie. W USA mamy kłamstwa demokratów – większość rynku medialnego, głównie CNN lub kłamstwa republikanów w Fox News. W internecie przepływ informacji jest coraz szczelniej kontrolowany przez Agentów Smithów z Facebooka, Google, Twittera i tym podobnych. Ci mają skrzywienie ideologiczne w lewo, ostro i na chama. Dopuszczą oczywiście istnienie kilku małych stron konserwatywnych, prawicowych, co chwila je kasując i zmuszając do odbudowy, o ile mówi się ich językiem i nie daje się niezbyt dużo postów nie po ich myśli. Najgorsze jest w tym to, że większości ludzi to pasuje. Żreć, poczytać, jak jest fajnie, wstawić selfie na insta. Wieczorem wino, Netflix, spać i rano znów, jak Pan Anderson do pracy.
Czym jest dziś połknięcie czerwonej pigułki? Wyjściem z tej komfortowej bańki. Bez social mediów dziś trudno żyć. Można, ale po co? Zacznij jednak od szukania informacji w niepopularnych źródłach. Zamiast CNN – Alex Jones. Zamiast TVN – jakieś małe portale. Jest 4chan ze swoim /pol/, są alternatywne sieci. Jest gab. Nawet na Facebooku są strony, które podadzą nieco inne informacje, korzystaj, zanim znikną. Ustaw sobie inna niż Google wyszukiwarkę jako domyślną. Uważaj jednak – łatwo wpaść w pułapkę „foliarstwa”. Foliarz to taki człowiek, który czerwoną pigułkę przedawkował i teraz siedzi z czapeczką z aluminiowej folii i chroni się przed reptiliańską kontrolą umysłów. Pamiętaj – ciężko odróżnić, co jest prawdą a co fikcją. Różne siły przecież często tworzą wydumane teorie spiskowe, obok tych prawdziwych, by trudniej było głosić prawdę, by głoszący ją wychodzili na wariatów. Jak ktoś mówi o różnych tajnych stowarzyszeniach, zaraz można walnąć go reptilianami. Jak ktoś powie o chciwych koncernach farmaceutycznych, prowadzących nieetyczny biznes i eksperymenty na ludziach – tworzy się antyszczepionkowców.
Trudno jest połknąć czerwoną pigułkę, pozostać przy zdrowych zmysłach i nie wpaść w jedną z licznych pułapek. Najważniejsze to dywersyfikacja źródeł pozyskiwania informacji. Im więcej stron odwiedzamy, im więcej czytamy, tym lepiej. Nam, radykalnej stronie internetu polecam od czasu do czasu zajrzeć do lewackich bredni z różnych KryPoli – ot tak, by wyrobić sobie zdanie. Najważniejsze to nie wierzyć ślepo autorytetom, myśleć samodzielnie. Gdy myślisz sam, stajesz się dla matrixa wrogiem. Pamiętaj, oni mają przecież swoich ludzi po każdej stronie politycznej barykady.
Rozpisałem się nieco i umknęło mi podsumowanie. “Matrix” wyszedł dwadzieścia lat temu. Wtedy była to wizja futurystyczna, ostrzegająca, dla wielu niemożliwa do spełnienia. Dziś – jest coraz bardziej prawdopodobna. Ludzie będący „bateryjkami” – proszę bardzo – mamy smartfony, gdzie klikamy w reklamy i zasilamy kieszenie megakorporacji. Agenci – proszę bardzo, cenzorzy mediów społecznościowych, skazujący niepokornych na cyfrową śmierć. Świat wirtualny? Google VR mamy od dawna, jednak dziś są już coraz doskonalsze, w dodatku na każdą kieszeń. Wojna z AI? Przecież cenzorzy i agenci to ostatnio głównie AI – tak, Twoje ostatnie bany to coraz częściej nie wina zgłoszenia posta i złośliwych ludzi w siedzibie Facebooka, lecz sztucznej inteligencji. Wojsko ma drony, powstają roboty militarne. Nie zdziwi mnie, gdy jakaś sieć zadziała źle i rozpocznie się wojna na pełną skalę – ludzie kontra maszyny. Ludzie broniący matrixa? Spróbuj uświadomić swoim kolegom w pracy, w jakim świecie żyją. Zobaczysz, jak długo będą należeć do Twojego grona znajomych. Witamy w nowej rzeczywistości. Witamy w matrixie.