Globalna hegemonia USA stworzyła świat, do którego przywykliśmy. Układ stworzony przez amerykanów był w gruncie rzeczy prosty – oni zajęli najlepszą pozycję w światowej ekonomii i obcinali kupony z całego świata, a w zamian inwestowali część kapitału w siły zbrojne wykorzystywane do tego, aby bronić ich interesów ekonomicznych. Dziś pod egidą Trumpa dokonuje się bezprecedensowa rejterada z pozycji hegemona. Wiadomo, że dla Wuja Sama proces ten będzie bardzo bolesny, a najbardziej ucierpi jego ego. Jednak charakter kraju, tak samo jak człowieka, poznaje się nie po tym jak funkcjonuje w czasach prosperity, ale jak zachowuje się w chwilach bólu i cierpienia, a zdaje się, że nasz światowy policjant jest w głębi duszy małym, zakompleksionym człowieczkiem.
Jakiś czas temu na twitterze miała miejsce wymiana zdań między Radosławem Sikorskim i Elonem Muskiem. Dotyczyła ona zawoalowanej groźby wyłączenia Starlinków, zapewniających komunikację internetową na Ukrainie, którą rzucił Musk. Sikorski odpowiedział, że to nie wspaniałomyślny Musk funduje internet na Ukrainie, a sama Polska płaci za tę usługę, więc Musk powinien dotrzymać warunków umowy. Sikorski pozwolił sobie także na docinkę, że grożenie ofierze napaści zbrojnej jest wątpliwe moralnie. W odpowiedzi Musk nazwał go “małym człowiekiem” i kazał siedzieć cicho. W dalszej części dyskusji dołączył Marco Rubio – sekretarz stanów USA, który poparł Muska i zapewnił, że nikt nie groził odcięciem internetu Ukraińcom.
Sedno tej sytuacji zdaje się znajdować poza treścią wypowiedzi osób zaangażowanych. Najistotniejsze elementy tego dialogu ukrywają się pod tym co nie zostało powiedziane oraz w tonie wypowiedzi. Z mojej perspektywy cały dialog przedstawia obraz nowej strategii USA, którą odczytywałbym w szerszym kontekście. Po pierwsze USA przestają ważyć słowa w dyplomacji wobec słabszych – teraz buta, chamstwo i prostackie odzywki mają otwarte drzwi na salony, a relacje małych państw z ex-hegemnonem będą przypominały więzienne relację “gita” z “frajerami”. Jedno nieprzychylne spojrzenie i małe państewko może zostać poniżone. Nadchodzą czasy, gdy silnoręki jankes wchodząc do celi wymaga, by z jego drogi schodzili mniejsi koledzy. Co więcej nowy rząd USA zaczyna przypominać nie “silną” ekipę, ale raczej ekipę zakompleksioną.
Każdy, kto choć chwilę trenował sztuki walki wie, że najlepsi zawodnicy na sali nie są najgłośniejsi, najbardziej pyszni i najagresywniejsi. Zwykle doświadczeni fighterzy to osoby z cichą pewnością siebie, którzy nie mają potrzeby ukazywania swojej dominacji, poniżania słabszych kolegów, czy nowych członków klubów. Czasem do takiego klubu przychodzą nowi, którzy niczym w dżungli, próbują wywalczyć swoją pozycję w stadzie. Takie osoby niedostatki siły i umiejętności próbują zastąpić swoją imitowaną pewnością siebie, agresją i butą. Ofiary dobierają sobie przez klucz – im słabsza tym lepsza. Celem takiej strategii jest wytworzenie wokół siebie nimbu strachu, który powstrzyma lepszych od niego przed ryzykiem konfrontacji. Niestety, co do zasady, starzy wyjadacze szybko wyłapują takie zachowanie i sprowadzają cwaniaka do parteru dając mu lekcję pokory. Dziś rząd USA zdaje się przypominać tego małego cwaniaka, a nie doświadczonego fightera, którym dotychczas były.
Sytuacja, w której najpotężniejsze państwo świata zajmuje pozycję takiego cwaniaka jest z pozoru zupełnie bezsensowna. W naszym alegorycznym klubie walki nikt nie rzuci mu rękawic ani nie sprowadzi go do parteru. Wszyscy dotychczas go szanowali, bo zachowywał się w sposób kulturalny i miał klasę. Jego dominująca pozycja w klubie nie przeszkadzała innym w realizacji treningów, a jego forma motywowała innych do ciężkiej pracy. Dziś z takiej pozycji zaczyna on zachowywać się agresywnie wobec mniejszych kolegów. Jedynym skutkiem takiego zachowania może być wykluczenie społeczne, alienacja i odwrócenie się wszystkich dotychczasowych przyjaciół oraz zajęcie pozycji z odpowiednim dystansem, by nie zostać uszkodzonym w jego nagłym napadzie szału.
Na pierwszy rzut oka takie zachowanie może tylko odbić się na jankeskiej kieszeni nie dając nic w zamian. W istocie jednak zdaje się, że mamy do czynienia z konsekwentną realizacją zwrotu w polityce międzynarodowej. Teraz strategicznym ruchem USA jest jak najbardziej bezbolesne wycofanie się z twarzą ze wszystkich globalnych zobowiązań. Gra ta nie należy do najprostszych, ponieważ gdyby amerykanie zdecydowali się po prostu wycofać z tych wszystkich zobowiązań na drodze swoich decyzji administracyjnych, to ekonomia USA by upadła wskutek wypływu pieniędzy z giełdy. Dodatkowo mocno ucierpiałyby realcje bilateralne między Stanami, a wszystkimi innymi sojusznikami, co wystawiłoby pod wątpliwość zdolność Wuja Sama do skrzyknięcia kolegów do pomocy w przypadku jakiegoś poważniejszego konfliktu. Kolejnym skutkiem takiego zerwania zobowiązań byłoby natychmiastowe wypełnienie pustki po USA przez Chiny, Rosję i innych mniejszych graczy, którzy ostrzą sobie zęby na odejście światowego policjanta na emeryturę.
Przy tych wszystkich trudnościach zdaje się, że administracja Trumpa podjęła decyzję o strategicznym wycofaniu ze zobowiązań międzynarodowych z jednoczesnym wzmocnieniem poparcia wśród własnych wyborców. Gra w cwaniaka i kozaka jest obliczona na osiągnięcie dwóch celów: żeby przeciętny “redneck” przed telewizorem był dumny z silnej i dominującej postawy USA; oraz żeby przeciętny mieszkaniec kraju sojuszniczego miał ochotę odciąć się od USA. Pierwszy cel będzie służył zbudowania pewnej rezerwy w elektoracie, która ma pozwolić rządowi przetrwać czasy dekoniunktury, które nadejdą wraz z odcinaniem się USA od reszty świata. Drugi z kolei sprawi, że to nie USA będą zrywały relacje, a obrażone kraje, które zostały poniżone na forum publicznym. W taki sposób USA zachowa twarz i chyłkiem wycofa się ze swoich zobowiązań w sposób kontrolowany. Pomimo tego, że obrażone kraje będą przekonane, że podejmują autonomiczną decyzję w swoim interesie, to w istocie będą realizowały cele USA i ułatwiały im zmianę pozycji w globalnym układzie sił.
W związku z taką zmianą strategii USA należy spodziewać się o wiele więcej butnych, chamskich i prostackich wypowiedzi amerykańskich polityków pod adresem sojuszników. Wykorzystywanie nacjonalistycznego populizmu będzie stanowiło narzędzie w strategicznej grze, a nasz kraj w tym wszystkim będzie pełnił rolę jedynie pionka. Chociaż nasze bezpieczeństwo narodowe w znacznej mierze opiera się o sojusz z USA, to trzeba mieć na uwadze fakt, że ten sojusz z czasem będzie miał coraz mniejszą siłę i jest to zjawisko, które będzie postępowało niezależnie od zachowania naszych elit politycznych. Co ważne w obecnym kontekście, bezwstydne umizgi PiS-owców do amerykańskiego establishmentu, nie poprawią naszej sytuacji. Wyzbycie się godności przez naszych polityków na rzecz wasalnej postawy wobec jankesów zostanie przez ten kraj potraktowany jako wyraz słabości. Wyraźnie widać, że administracja Trumpa o wiele lepiej rozumie język siły, którym próbuje rozmawiać z Rosjanami, niż język zniewieściałych umizgiwań.
Na tym etapie musimy zrozumieć swoją rolę w globalnej grze, realistycznie ocenić swoją wartość i przestać zaklinać rzeczywistość. Nawet jakby nasz premier spędzał z Trumpem tyle czasu, co Elon Musk, to nadal polityka USA w sprawie naszego kraju nie byłaby ani odrobinę bardziej przychylna. Dziś stoimy ponownie u progu czasów, gdy twarda i namacalna rzeczywistość mówi “sprawdzam” naszym wyobrażeniom, złudzeniom i marzeniom, a odarty z romantyzmu świat coraz wyraźniej zaczyna przedstawiać naszą rolę w tej grze. Jedyne co na tym etapie możemy zrobić, to realnie ocenić rzeczywistość, podjąć wysiłek do przygotowania się na ostateczny test naszej narodowej dojrzałości i z godnością przyjąć warunki gry, jakie podyktuje nam przeciwnik. Mam głęboką nadzieję, że nieudolność, zaprzaństwo i brak godności osobistej naszych “elit” nie przysłoni naszych narodowych zalet oraz naszych osiągnięć czasów pokoju.