Jak to miał okazję zauważyć Jacek Bartosiak w swojej książce ,,Najlepsze miejsce na świecie” jedno co nie zmienia się w strategii to wpływ ukształtowania terenu na działania zbrojne. W kwestii tego jak wpływa ukształtowanie naszej granicy wschodniej i bieg rzek we wschodniej części kraju na perspektywy obronne stolicy napisali już wystarczająco wiele inni autorzy. Streszczając ich wywody napiszę tylko tyle, że z grubsza rzecz ujmując Rosjanie mają dwa możliwe perspektywiczne warianty ataku lądowego i w obu wypadkach Polska ma dokładnie po jednej możliwości skutecznego ich odparcia. Bieg Bugu rozdziela granicę polsko-białoruską na dwa odcinki- południowy i północny. Gdyby Rosjanie wyprowadzili atak z odcinka południowego wówczas po przekroczeniu Bugu który płynie dokładnie na granicy nie mieliby na swojej drodze praktycznie żadnych przeszkód naturalnych aż do samej Warszawy. Jedyną opcją mogącą wówczas ocalić stolicę, jest kontruderzenie z takiego samego kierunku z jakiego zostało wyprowadzone w 1920- tj. znad Wieprza. Gdyby natomiast Rosjanie nie chcieli forsować Bugu przy samej granicy lecz wyprowadzić atak z odcinka północnego wówczas można ich skontrować uderzeniem znad Narwii. Z grubsza do tego sprowadzałby się wielki manewr w tym rejonie kraju, gdyż zwykła geografia tak a nie inaczej kształtuje możliwości manewrowe obu armii. Dlatego też tematem tego artykułu będzie zupełnie inny aspekt możliwego konfliktu zbrojnego.
Okręg Królewiecki- zagrożenie ale jakie?
Wiele osób rozumiejących znaczenie geostrategii z niemałą obawą patrzy na okręg królewiecki. Owa rosyjska eksklawa w istocie wisi nad naszymi głowami jak groźna pięść Rosji, tym bardziej, że cały ten rejon jest bardzo silnie zmilitaryzowany. Jednak czy aby na pewno dobrze rozumiemy sposób w jaki ta eksklawa stanowi zagrożenie dla nas? Należałoby się nad tym zastanowić.
Z perspektywy możliwości użycia wojsk lądowych w tym konkretnym wypadku geografia działa na korzyść naszego kraju. W zdecydowanie gorszej sytuacji są nasi sojusznicy Litwini, którym samo istnienie okręgu królewieckiego grozi wzięciem w kleszcze nieomal całego kraju, jeżeli doszłoby do pełnoskalowego starcia. Jeśli chodzi o Polsce, to my raczej nie musimy się obawiać żadnych działań lądowych z tego kierunku z bardzo prostej przyczyny. Obszar Warmii i Mazur to prawdziwa plątanina nie tylko jezior, ale też większych i mniejszych rzek, rzeczek i cieków wodnych, bagien i mokradeł, a do tego jeszcze kanałów wodnych, z pomocą których w razie potrzeby można by bez trudu wywoływać sztuczne powodzie w celach obronnych. W tak skomplikowanym terenie proste manewry stają się horrorem dowódców. Gdyby Rosjanie chcieli uderzyć lądowo z tego obszaru w kierunku na Warszawę to wedle wszelkiego prawdopodobieństwa ponieśli by horrendalne straty nim dotarli by do Ostrołęki, Łomży czy Ciechanowa, a potem i tak czekała by ich jeszcze przeprawa przez Narew i Bug, chyba że rzeczywiście wyszliby na Ciechanów wtedy ,,tylko” Bug. W każdym zaś wypadku stale są narażeni na kontrę od zachodu zza linii Wisły. Taki scenariusz lądowego ataku na Warszawę można więc raczej wykluczyć. Teoretycznie mogliby kierować się bardziej na południowy zachód celem ataku na Wielkopolskę. W tym jednak wypadku prócz przedarcia się przez Mazury, musieliby i tak jeszcze sforsować Wisłę i to w rejonie Jeziora Włocławskiego, będąc narażonym na kontrę od południa. Już bardziej realnym i przede wszystkim możliwie bardziej celowym wydaję się koncept rosyjskiego uderzenie z Królewca w kierunku na Gdańsk. Nawet wówczas jednak, prócz przebicia się przez Mazury siły rosyjskie musiałyby sforsować Kanał Elbląski, Nogat i Wisłę, a po drodze wszystkie cieki wodne w widłach Nogatu. Z tej więc perspektywy użycie sił lądowych z okręgu królewieckiego do prowadzenia uderzenia na nasz kraj wydaje się strategicznym idiotyzmem. A jakkolwiek Rosjanie niejednokroć pokazywali, że są szaleni, to jednak lepiej nie uważać ich za głupich. Niedocenianie przeciwnika nazbyt często prowadzi do klęski.
Czy jednak to oznacza, że możemy spać spokojnie i co najwyżej z troską pochylać się nad Litwinami? Zdecydowanie nie. Bowiem wbrew przewidywaniom części geostrategów morze pozostaje nadal równie ważną przestrzenią strategiczną co ląd, i to nawet jeżeli mowa o takim akwenie jak Bałtyk. Jeżeli powinniśmy się obawiać sił rosyjskich stacjonujących w obwodzie królewieckim to raczej z powodu możliwości ich użycia w ramach operacji morskiej lub co gorsza kombinowanej operacji morsko-lądowej (desant). Perspektywa ewentualnego desantu Rosjan na Pomorze jest tym co rzeczywiście powinno nas niepokoić. Prawda jest taka, że niezależnie od najlepszych nawet warunków naturalnych i niezależnie od tego jak długo zdołalibyśmy opierać się Rosji samodzielnie, w ewentualnej perspektywie możliwego dłuższego konfliktu Polska potrzebowała by wsparcia sojuszników. I tu ponownie geografia sprawia, że najpewniejszą silną pomocą byłaby ta docierająca drogą morską. Dopóki zaś Rosjanie, dzięki słabości naszej marynarki i obrony wybrzeża mają potencjalną możliwość zagrożenia naszym szlakom morskim bądź nawet portom, dopóty nie można być pewnym tego czy owa pomoc miałaby możność skutecznego dotarcia.
I z tego właśnie powodu Polska powinna mieć silną marynarkę i silną obronę wybrzeża. Zaklęcia ,,strategów” o ,,zmianach sposobu prowadzenia wojen” nie zastąpią ani okrętów, ani baterii nadbrzeżnych, ani rakiet przeciwokrętowych, ani lotnictwa morskiego. Oczywiście, zwolennicy teorii o tym jak to ,,okręty przestały się liczyć” mogą przywoływać przykłady z wojny rosyjsko-ukraińskiej jak duże jednostki pływające Rosjan były niszczone np. ogniem rakietowym z lądu. Ale po pierwsze ten ogień też trzeba czymś prowadzić, natomiast Polska na ten moment posiada wszystkiego 12 wyrzutni przeciwokrętowych. Za ministra Błaszczaka zamówiono co prawda 12 kolejnych, ale dostaw nadal nie widać. Poza tym jak słusznie piszę Bartosiak nawet największe dostawy najlepszej broni nie zastąpią dopracowanej koncepcji użycia środków obrony. Tymczasem o ile siły lądowe i powietrzne wydają się być rozwijane wedle przemyślanych koncepcji, to w wypadku Marynarki Wojennej RP nie widać żadnej konkretnej koncepcji. A zabezpieczenie naszego morza staje się coraz bardziej palącym problemem, zwłaszcza, że od tej właśnie przestrzeni mogą zależeć losy ewentualnego konfliktu. Przywołam tu ponownie casus Ukrainy. Zdołała ona obronić swój interior i długo dzielnie utrzymywać swoją obronę. Niemniej kontrolę nad morzem utraciła już niemal na początku wojny. Gdyby nie to, że potężne ilości pomocy docierają na Ukrainę drogą lądową (kolej) i powietrzną, zwłaszcza przez polskie lotnisko w Rzeszowie nie wiadomo jak wyglądałyby ich losy, tym bardziej, że odcięcie od morza uniemożliwiło Ukrainie sprzedaż swojego zboża do Afryki, co było jednym z ważniejszych źródeł dochodu tego państwa w trakcie pokoju. Polska także posiada swój handel morski, pragnie inwestować w infrastrukturę działająca na morzu, więc tym bardziej powinna zawczasu pomyśleć o bezpieczeństwie tej sfery.
Polskiego morza trzeba wreszcie naprawdę zacząć strzec. I ta kwestia jest problemem do rozpatrzenia i opracowania rozwiązań. Oby nie było na nie za późno.