Tekst zacznę nieco inaczej niż zazwyczaj, ponieważ przedstawię Wam pewną… zagadkę.
“Ojciec z synem ma wypadek. Ojciec ginie na miejscu, syn trafia do szpitala w ciężkim stanie. Na jego widok chirurg na sali operacyjnej mówi: „Nie mogę operować tego chłopca. To mój syn”. Kim jest chirurg?”
Powyższe zadanie przedstawiono grupie około 100 osób. 97 odpowiedzi krążyło wokół następujących odpowiedzi: Czy to przybrany tata? A może biologiczny, natomiast ojciec – który zginął w wypadku – adoptował kiedyś chłopca? Czy to możliwe, że chłopiec miał dwóch ojców? Prawidłowa odpowiedź, którą podały 3 osoby, brzmi banalnie: chirurg to matka chłopca.
Niby oczywiste, ale jednak wielu osobom trudno było wpaść na to rozwiązanie, ponieważ z założenia uznali chirurga za mężczyznę. Często zapominamy, że to właśnie język kształtuje naszą rzeczywistość. Czy nam się to podoba, czy nie, wiele języków narodowych możemy posądzić o “szowinizm”. Nasuwa się zatem pytanie, czy należy z tym zjawiskiem walczyć, jak to robić i jakie przede wszystkim chcemy osiągnąć efekty?
Historia
Feminatywy w polszczyźnie to temat budzący wiele emocji i nierzadko wywołujący burzliwe dyskusje czy wręcz zacięte polemiki – niestety nie zawsze merytoryczne. W sprawie żeńskich nazw wykonawców zawodów oraz żeńskiej tytulatury, najciekawsze jest to, że stanowią one przedmiot namysłu zarówno językoznawców, jak i przeciętnych użytkowników języka.
Co ciekawe obecne zmiany językowe wzbudzają takie same odczucia, jak i kilkadziesiąt lat wcześniej, kiedy współczesne i przyjęte formy żeńskiej budziły sprzeciw. Ignacy Wieniewski pisał w 1931 roku w „Języku Polskim”:
Mała rewolucja społeczna, jaka się dokonała w związku ze zdobyciem przez kobiety stanowisk, dotychczas zajmowanych tylko przez mężczyzn, zastała polski język zupełnie nieprzygotowany i wytworzyła zamęt lingwistyczny, z któregośmy dotychczas nie wybrnęli.
Te słowa pozostają niezwykle aktualne – ponad osiemdziesiąt lat później wciąż nie można powiedzieć, że problem żeńskich nazw zawodowych został rozwiązany. Spór o „żeńskie końcówki” – bo tak potocznie nazywa się formanty tworzące feminatywy – miał już wiele odsłon i był toczony na różnych poziomach. Warto przypomnieć, chociażby nośną medialnie dyskusję o formie ministra, zapoczątkowaną przez Izabelę Jarugę-Nowacką w 2004, a potem wznowioną przez Joannę Muchę, a także żywiołowe reakcje Krystyny Pawłowicz, która nie życzyła sobie, aby zwracano się do niej „posłanko”, ponieważ, jak stwierdziła: „Konstytucja mówi o posłach, a nie o posłankach i posłach. Jestem posłem”.
Wśród przeciętnych użytkowników języka nastroje względem feminatywów są współcześnie znacząco spolaryzowane. W ankiecie przeprowadzonej przez Katarzynę Hołojdę połowa respondentek w wieku 18–60 lat wyraziła przekonanie, że nie potrzebuje w życiu codziennym żeńskich nazw wykonawców zawodów, postrzegając je jako „śmieszne i infantylne” .
Zdaniem drugiej połowy respondentek istnieje potrzeba tworzenia i stosowania w polszczyźnie żeńskich nazw osobowych. W odpowiedziach udzielanych zarówno przez zwolenniczki, jak i przeciwniczki feminatywów, pobrzmiewały silne emocje.
Hołojda zauważa, że ta słowotwórcza kwestia dotycząca systemu językowego kojarzona jest głównie z feminizmem, przez co negatywnie postrzegana przez wiele osób i automatycznie odrzucana. Wyniki ankiety wydają się symptomatyczne dla ogólnokrajowej dyskusji nad żeńskimi nazwami wykonawców zawodów, nosicielek tytułów, kobiet zajmujących stanowiska, pełniących funkcje itd.
Wpływ polityki i mediów
Z jednej strony widoczne jest bezkompromisowe forsowanie feminatywów jako niezbędnego dopełnienia systemu języka, z drugiej – zżymanie się na nie i odmawianie im racji bytu. Powyższe dane pochodzą z roku 2011. Możemy zatem śmiało stwierdzić, że proces ten nie był jeszcze tak zaawansowany jak obecnie. Szczególnie że sytuacja na rynku pracy, ale przede wszystkim w świadomości społecznej, jest znacząco inna. Mamy za sobą również takie wydarzenia jak strajki kobiet, które przynajmniej w pierwszej fazie, gromadziły wiele uczestniczek. Ogromny wpływ na wspominaną zmianę ma także polityka i media, które wręcz “lansują” takie twory jak “gościni”.
Do samej koncepcji zmiany końcówek odniosła się również Rada Języka Polskiego. Z lakonicznego komunikatu możemy wywnioskować, iż zachęcają do podejmowania samodzielnych decyzji przez użytkowników języka polskiego.
“Sporu o nazwy żeńskie nie rozstrzygnie ani odwołanie się do tradycji (różnorodnej pod tym względem), ani do reguł systemu. Dążenie do symetrii systemu rodzajowego ma podstawy społeczne; językoznawcy mogą je wyłącznie komentować. Prawo do stosowania nazw żeńskich należy zostawić mówiącym, pamiętając, że obok nagłaśnianych ostatnio w mediach wezwań do tworzenia feminatywów istnieje opór przed ich stosowaniem. Nie wszyscy będą mówić o kobiecie gościni czy profesorka, nawet jeśli ona sama wyartykułuje takie oczekiwanie.
Rada Języka Polskiego przy Prezydium PAN uznaje, że w polszczyźnie potrzebna jest większa, możliwie pełna symetria nazw osobowych męskich i żeńskich w zasobie słownictwa. Stosowanie feminatywów w wypowiedziach, na przykład przemienne powtarzanie rzeczowników żeńskich i męskich (Polki i Polacy) jest znakiem tego, że mówiący czują potrzebę zwiększenia widoczności kobiet w języku i tekstach. Nie ma jednak potrzeby używania konstrukcji typu Polki i Polacy, studenci i studentki w każdym tekście i zdaniu, ponieważ formy męskie mogą odnosić się do obu płci.”
Zmienność języka
Wielu językoznawców podkreśla naturalne zmiany językowe, które zachodzą w danej epoce. W końcu kiedyś takich wyrazów jak “komputer” czy “internet” również nie było.
Język to przede wszystkim żywy organizm i jest bardzo podatny na zmiany. Co rusz dopisywane są nowe wyrazy lub akceptowalne stają się formy, które wcześniej były uznane za niedopuszczalne. Wszystko tak naprawdę zależy od nas samych – jeśli jako ogół społeczny zaczniemy mówić tak, a nie inaczej, w końcu dane słowo trafi oficjalnie do słownika i zostaje przyjęte do systemu językowego.
Tu widzę główny problem tego, z czym obecnie, część z nas próbuje walczyć. Przede wszystkim dość kuriozalną sprawą jest sam fakt, iż błąd językowy staje się poprawną formą tylko poprzez swoją używalność.
Druga sprawa – to oczywiście na siłę próbuje się poprzez język walczyć w ramach równouprawnienia. Co ciekawe, szukając danych o feminatywach w internecie, nie natknęłam się na żaden artykuł, który stwierdzałby, iż nie jest to dobra droga dla języka polskiego. Większość tytułów wręcz z hiperprzesadą próbuje nas przekonać, że zmiany w języku są zmianami, które pozytywnie wpływają na rolę kobiet w społeczeństwie. Czy faktycznie tak jest? Na pewno nie teraz.
Nie chcę tu nikogo straszyć czy smucić, ale patrząc na obecne tendencje i dość niezdecydowanych mędrców decydujących o ramach językowych, już wkrótce mój tekst będzie nieaktualny, a Wy sami będziecie naokoło słyszeć o “wujenkach” czy “skakajkach”. Słowa z żeńskimi końcówkami weszły już do obiegu, a jak pisałam wyżej, o tym, czy zostaną zaakceptowane, zdecyduje tylko ilość ich używania. Jak się zapewne domyślacie, “parcie” na wprowadzenie feminatywów jest ogromne i musimy pogodzić się z tym, że śmiesznie brzmiące słowa będą czymś naturalnym. Oczywiście nie musimy z tego korzystać.
Język a rzeczywistość
Wiemy już, że pewne procesy są nieuniknione. Pytanie, które postawiłam w poprzednim akapicie, jest jednak nadal otwarte. Czy faktycznie mówienie, że kobieta jest chirurginią sprawi, że jako płeć żeńska będziemy czuły się lepiej? Nasza wiedza i wartość będzie wyższa? Dla mnie osobiście nie. Podobnie zresztą uważam o parytetach. Silna i pewna siebie kobieta nie potrzebuje takich trampolin, które wręcz kierują ją na słabszą pozycję. Czy naprawdę dodanie na listę wyborczą na ostatnie miejsce pani x, która nie jest nawet tym zainteresowana, zmienia pozycje kobiet w polityce? Oczywiście, jeśli pani y jest znana w środowisku lokalnym, jest aktywna i chciałaby swoją pracą zaangażować się w politykę, ale nie jest w stanie dostać się na listę przez argumenty “to jest baba, nie jest nam potrzebna” – to wtedy mamy do czynienia ze sporym problemem, który występuje realnie. Parytety jednak tego nie zmienią, a jedynie próba zmiany myślenia. Zgadzam się z tym, że kobiety nie można ograniczać, sama przecież działam w organizacji nacjonalistycznej i nie chciałabym być gorzej traktowana niż moi koledzy. Nie chciałabym jednak żadnych “ulg”. Mam tak samo pracować na rzecz swojego środowiska czy Ojczyzny. Tak samo właśnie, moim zdaniem, jest z językiem.
Oczywiście są w obiegu wyrazy, które się przyjęły i które są używane przez każdego z nas: nauczycielka, lekarka itd. Jeśli jednak ktoś nazwie mnie nauczycielem, a nie nauczycielką to znaczy, że lekceważy mnie jako specjalistę w konkretnym fachu? Oczywiście, że nie.
Kiedyś jeden z moich wykładowców powiedział w kontekście feminatywów ważną rzecz: “Nie próbujcie na siłę podkreślać w zawodach swojej płci, ale skupcie się na określeniu swojej pozycji”. Możesz być sekretarką, ale i sekretarzem danej placówki czy stowarzyszenia, wcale nie oznacza to, że forma męska ujmuje Ci jako kobiecie, czy Twojemu zawodowi.
Naprawdę ani formacje log-lożka jak psycholożka czy wykorzystywanie sufiksu -un(i) jak gościni nie sprawi, że tam, gdzie potrzebne jest równouprawnienie, coś się zmieni. Kaleczy to tylko nasz język ojczysty. Jeśli już musimy, to skupmy się na tzw. feminatywach usamodzielnionych: dziennikarka, artystka, aktorka, które przynajmniej nie narzucają błędnych zmian językowych. Pamiętajmy, że o tym, jak będzie wyglądał język, zależy od nas samych. Sami możemy wybierać formy, które według nas będą poprawne i nikt na siłę nie zmusi nas do nowomowy.
Na zakończenie kilka przykładów wyrazów, o których powinniśmy jak najszybciej zapomnieć: wujenka, marynarka (nie chodzi o ubiór, naprawdę któraś z nas chciałaby pracować jako marynarka?), skakajka, rabusia, gościni, dramaturżka. Na razie brzmi to zabawnie, ale za kilka lat pewnie będą to wyrazy bardzo popularne i tej popularności zawdzięczają wejście do naszego systemu językowego. Na szczęście nikt nie zmusi nas do skorzystania z takiej czy innej formy.
Jest kilka spraw. Pierwsza dot. języka a druga feminizmu.
Zacznijmy od feminizmu (i meninizmu). Sam prof. Miodek zauważył że kobiety posługujące się męską odmianą słowa (słowa a nie płci osoby, z czym mają dziś problemy feministki i meniniści), bardziej interesujse równouprawnione stanowisko (tj. płeć nie jest na froncie wykonywanego zawodu / pozycji). Należy również zauwarzyć że w słowie np. prezes pomimo rodzaju męskiego słowa nie zawiera się płeć osoby (feministki i meniniści mają problem ze zrozumieniem czegoś tak prostego). Feministki (i też meniniści) chcą koniecznie aby w słowie była zaznaczona płeć – tak też są meniniści którzy chcą aby męska płeć była widoczna, co jak najbardziej możabyłoby zadowolić każdego dodając Pani/Pan… no ale nie faministów i meninistki (zamiana końcówek celowa żeby było kapkę absurdalnie i śmiesznie). Jako nacjonalista nie zgadzam się na forsowanie płci na front twierdząc że to równouprawnienie, bo nie jest! Rację mają w tej sprawie kobiety które buntują się przeciwko feminatywą – one chcą równo-uorawnienia realnego a nie leksykalnego… które ponadto brzmi fatalnie: ‘ministra’
A teraz odnośnie języka.
Fakt językowy feminatywów jest następujący: powstały ok 100 lat temu i do złudzenia przypominają zasady języka niemieckiego tworzenia feminatywów (100 lat temu i podobieństwo do zasad j. niemieckiego powinno zapalić lampkę każdej nacjonalistce i każdemu nacjonaliście). Feminatywy to słowo-twórstwo i jak każde podlega ewolucji (albo przejdzie albo umrze). Problemem 100 lat temu jak i dziś jest że te feminatywy brzmią jak przedmioty, tj wg. wczesniej istniejącej zasady leksykalnej która się w języku przyjęła tworzymy przedmioty jak oficerki, prezeska – kiecka szefowej (więc słabe z tego równouprawnienie, a wychodzi bardziej ośmieszenie lub uprzedmiotowienie)… ale do rzeczy: postuluje iż nacjonaliści mogą stworzyć lepsze słowa na kobiece odpowiedniki pozycji niż te proponowane przez pseudo-równo-uprawniaczy ‘leksykalnych’ i rozpocząć swoistą kontrę językową którą ciągle i ciągle wygrywają środowiska zbyt lewicowe, a konserwatyści mają do zaproponiwanie jedynie (‘ej nie zmieniajmy niczego przecież jest ok’ : daleko taką myślą nie zajadą co widać po USA, UK czy już dobitnie po Kanadzie). Jeśli myślicie że to G-burza to też tak myślę, ale przykłady z zachodu pokazują że nawet mała wojna toczy się o słownik i język który rzutuje na myślenie (tj. na tworzenie myśli). Oczywiście są feminatywy zgodne z obecnymi zasadami leksykalnymi i nie brzmią uprzedmiotowywująco i śmiesznie: szef / szefowa (choć nawet tutaj można uszczypnąć i zapytać czy nie chodzi o żonę szefa… taki mamy Nasz język, to nie męski szowinzm). Lepszy przykład o jaki nacjonaliści powinni walczyć to taki który nie brzmi jak przedmiot ani jak wyimaginowana pozycja w legolandzie przez…poezję a nie aktywistów i poliyków drących ryja i ogłaszających prawo karne dot. języka. Germanizacja oraz ucisk prawa to nie wolna piękna ewolucja tylko leksyklany totalitaryzm (dziś przecież brzydzimy się mówić do kogoś per wy towarzyszu). Przykłady (niepoetyckie niestety) na szybko (które nie brzmią jak przedmiot): mężczyzna prezes, kobieta prezasta (od słowa prezes i niewiasta), biolog: biologista i biologistka (nie da się przemianowiać słowa biolog bez przemianowania również formy męskiej)… i jak popatrzymy na tę karkolomniści to każdy powinien sobie zadać pytanie – po co? Tylko po to aby zadać jednak opór zbyt zideologizowanej (na daną chwilę zbyt lewicowej) części która robi z Naszego języka parodię. Wyobraźcie sobie miłe Panie meninistów robiących G-burzę o to że Polska to słowo żeńskie, i że trzeba wprowadzić męską odmianę, to samo ze słowem logika… itd. Po zauważeniu jakie to absurdalne roszczenie to mam nadzieje że jakaś Koleżanka wejdzie ze mną w polemikę jakie ładne i zgodne z j. polskim możemy dla Was Pań stworzyć feminatywy albo będziemy śmiać się z pseudo-lewicy razem.