Kacper Słomka - Dzisiejsze społeczeństwo – dlaczego jest naszym wrogiem

Często mówi się o tym, że jacyś ludzie są aspołeczni. Przywykliśmy uważać, że ludzie nienawidzący społeczeństwa, to właśnie tego typu jednostki. Tymczasem uważna obserwacja zachowań ludzi, otaczających nas na co dzień, zwłaszcza przypadkowych osób, z którymi stykamy się w miejscach publicznych, każe nam zupełnie zweryfikować ten pogląd.

W gruncie rzeczy najwięcej powodów do nienawiści wobec społeczeństwa mają ludzie, którzy w życiu społecznym uczestniczą najaktywniej, tymczasem ludzie znajdujący się, wedle powszechnego mniemania, na jego obrzeżach i na pozór nie uczestniczący, w tym, co nazywamy procesami społecznymi,  mają więcej powodów do tego, by być uznawanymi za prawdziwych beneficjentów owych procesów lub też przeciwnie, najprawdziwsze ich ofiary. To, że w powszechnym mniemaniu są bowiem poza społeczeństwem najbardziej ułatwia im wykorzystywanie wszystkich tych, którzy w pozornym obrębie społeczeństwa funkcjonują, ale też sprawia, że do takich zachowań w niejednym wypadku wprost są zmuszeni.

Dlaczego tak bardzo akcentuję ową pozorność tego, co nazywamy ,,obrębem społeczeństwa”? Ponieważ w istocie takowe rozgraniczenie nie istnieje. We współczesnym świecie, ukształtowanym przez kapitalizm, kryzys wiary, kryzys wielkich narracji, o które dziś wszyscy ludzie przywiązani do nich de facto, muszą co dzień walczyć, społeczeństwo przestało w jakikolwiek czytelny sposób wyznaczać granice tego, kto w nim się znajduje, a kto pozostaje poza nim. De facto wszyscy żyjemy w społeczeństwie, a miano ,,jednostki aspołecznej” w realiach aktualnego świata straciło jakiekolwiek znaczenie. Więcej nawet- ten, kogo uznajemy za aspołecznego w gruncie rzeczy nie jest na obrzeżach. Ludzie aspołeczni dziś są jądrem społeczeństwa, gdyż w nich przyglądamy się wszystkim socjalnym problemom, których oni stali się ucieleśnieniem. Dzisiejszy kryzys wartości, bezpośrednio związany z zagubieniem człowieka w dzisiejszym świecie, sam produkuje problemy, które następnie sprawiają, że pewna liczba osób, szczególnie nimi obciążona, staje się z automatu ,,,aspołeczna” w tym sensie, że jako taka jest postrzegana, gdyż nie przystosowuje się do żadnych reguł, nie można ich przypisać do żadnych realnie funkcjonujących grup. Tyle tylko, że owe problemy, które w kolejnych akapitach wyłuszczę, konkretnie dotykają całego społeczeństwa, co najwyżej w mniejszym lub większym stopniu, a w tzw. ,,jednostkach aspołecznych” znajdują jedynie swoją kondensację. To, że od owych ludzi odwracamy wzrok, że budzą oni u większości ludzi odruchy odrazy, wściekłości, lub na odwrót litości i miłosierdzia- uczuć, które są jedynie szlachetną stroną tej samej monety, której rewersem jest zwykła pogarda, świadczy nie o nich, lecz o społeczeństwie, które ich wyprodukowało. Nie chcemy patrzeć na nich, bo w nich właśnie, niczym w soczewce, widzimy to, czego nie chcemy widzieć wśród swoich. Przypatrzmy się jednak konkretom.

Zacznę od przykładu, który każdemu powinien być znanym. Za ,,jednostkę aspołeczną” bowiem powszechnie uznaje się tzw. ,,menela”, jak w kolokwialnej mowie, określa się bezrobotnych, często bezdomnych, żebraków-alkoholików. W powszechnej mowie zalicza się tych ludzi do tzw. marginesu społecznego. Tymczasem, jak już zaznaczyłem, min. oni są samym jądrem społeczeństwa. W ich brudne jestestwa wcieliły się społeczne problemy alkoholizmu, bezrobocia, bezdomności i biedy. Mogą u nas budzić współczucie, mogą tez budzić odrazę i wściekłość. Niezależnie od owych powyższych odczuć, zawsze jednak większość z nas będzie starało się od siebie odepchnąć ich widok. Z czego wynikają takie postawy i takie myślenie? Otóż w świecie, jaki stworzyła nam globalizacja, rewolucja obyczajowa dewaluująca wartość rodziny, wreszcie wynaturzony kapitalizm, w którym korporacje idą w kierunku tego, by zawładnąć wszystkim, stało się czymś oczywistym, że co najmniej dwa z czterech wspomnianych problemów tj.: bezrobocie i bieda, są de facto zagrożeniem, które w każdej chwili może czyhać na każdego z nas. Ponieważ jednak na co dzień żyjąc mniej lub bardziej ustabilizowanym życiem większość z nas nie uświadamia sobie tego, siłą rzeczy jest dla nas naturalne, że wolimy odpychać od siebie zjawiska, które mogłyby nam to uświadomić, a jednym z nich jest obecność wspomnianych tzw. ,,meneli”. To nie koniec jednak. Według danych WHO Polska należy do krajów o jednej z najwyższych średnich spożycia alkoholu na mieszkańca. Według danych GUS ludzie pijący alkohol częściej niż 5 razy w tygodniu to około 2% dorosłej populacji Polaków. Przy czym całkowitym mitem jest to, jakoby problem ten dotyczył głównie ,,marginesu”. Ogromna nadreprezentacja takich osób istnieje wśród literatów, dziennikarzy, lekarzy, inżynierów, dyrektorów, jednym słowem ,,białych kołnierzyków”. Ludzi tych nie da się nazwać marginesem, jednak, ponieważ wszyscy oni potrafią doskonale ukrywać swój alkoholizm wciąż pokutuje przekonanie, jakoby problem dotyczył głównie ,,dołów społecznych”. Patrzymy więc na ,,menela” i odpychamy od siebie myśl, że jego uzależnienie to być może problem naszego dobrze usytuowanego ojca, brata, wujka, kolegi czy koleżanki z pracy, a być może (co bardzo prawdopodobne) naszego szefa czy innego przełożonego. Menel po prostu nie ukrywa swojego problemu, a także nic z nim nie robi- z tym, że to drugie akurat łączy go z zapijaczonymi ,,białymi kołnierzykami”. Z wyżej wymienionych powodów doskonale widzimy w nim problem toczący nasze społeczeństwo, on jest ucieleśnieniem tego problemu, ale ponieważ większość z nas nie jest w stanie zrobić zbyt wiele z tym problemem udajemy, że dotyczy on ,,marginesu”, choć nawet statystyki świadczą o tym, że ów ,,margines” jest jedynie lustrzanym odbiciem jądra społeczeństwa. W zasadzie podobne zjawisko dotyczy problemu bezdomności- spójrzmy tylko na ceny mieszkań, bodaj tych na wynajem. Jak wielu młodych ludzi w Polsce, gdyby nie rodzina, byłoby dziś bezdomnymi tylko dlatego, że nawet przy średnich zarobkach dach nad głową staje się coraz bardziej luksusem, a coraz mniej oczywistą potrzebą? Jak wielu mieszka w klitkach wynajmowanych przez patodeweloperów, których to klitek nie sposób nazwać normalnym mieszkaniem? Oczywiście nie są oni bezdomni, ale de facto, można rzec, że żyją na granicy tego zjawiska. ,,Menel” jedynie przekroczył tę przerażającą granicę, dlatego jego los budzi strach. Dlatego odwracamy od niego głowę, wmawiając sobie że to zjawisko, które go stworzyło, nas w żaden sposób nie dotyczy. Karmimy się fikcjami, i aby móc to robić, musimy tworzyć sobie kolejną fikcję ,,marginesu społecznego”, do którego w pierwszej kolejności zaliczamy ,,meneli”. Oni zaś wykorzystują tę fikcję urządzając się w swej nędzy, często nie tylko ekonomicznej, żyjąc z żebraniny, oszustw i innych wątpliwych moralnie praktyk, co zwłaszcza widoczne jest w ,,menelach” wielkomiejskich. Porównajcie tylko żebraka z Dworca Głównego PKP we Wrocławiu, z jego odpowiednikiem z rynku w Starym Sączu. To dwa różne światy. Pierwszy zechcę Was okłamać i będzie myślał o Was jak o frajerze. Może nawet spotkacie takiego, który będzie dość bezczelny, by powiedzieć ,,mało”. Ten drugi powie Wam otwarcie, kim jest, z uśmiechem przyjmie każdy grosik i pomodli się za Was. Bo ów starosądecki żebrak to relikt czasów, gdy człowiek funkcjonował we wspólnocie i społeczności, a nie, jak dziś w systemie i społeczeństwie. A jego wrocławski odpowiednik to właśnie produkt i zarazem kondensat wszystkich patologii tego dzisiejszego systemu. Dlatego funkcjonuje w taki sposób, jakiego oczekuje od niego system, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka stoi on do niego w całkowitej kontrze. Sposób zachowania większości dworcowych żebraków, zwłaszcza tych młodszych, to doskonały dowód na potwierdzenie tego, że ,,margines” w istocie jest jądrem, tego, co dziś nazywa się społeczeństwem.

Innym rodzajem takiej właśnie ,,jednostki aspołecznej” stanowiącej doskonały przykład omawianego zjawiska jest tzw.: cwaniak. Spotkać ich można na każdym kroku, najbardziej jednak uciążliwi są w środkach komunikacji publicznej, w kolejkach i poczekalniach, tudzież np. w kinach. Większość z nich to jednostki mniej lub bardziej młodociane. Niejednokrotnie określa się ich ironicznym (w odniesieniu do nich) mianem ,,przyszłości narodu”, w którym to określeniu tyleż jest ironii, co i smutku, graniczącego z rozpaczą. Każdego z nich poznać można łatwo, po całkowitym ignorowaniu przezeń jakichkolwiek norm społecznych, a nawet prawnych dotyczących  zachowania w miejscach publicznych. To jednostki, które np. będą pić piwo i hałasować na cały wagon w pociągu, za nic mając współpasażerów. To młodzieńcy, którzy w autobusach będą kląć na całe gardło i puszczać tandetną muzykę z głośnika, a także brudzić siedzenia buciorami. Niemal zawsze przy tym poruszają się w grupach, a co najmniej parach. Nie sposób spotkać cwaniaka w liczbie pojedynczej, gdyż w przeciwieństwie do meneli, cwaniacy potrzebują liczby, aby w ogóle funkcjonować. W pojedynkę w większości wypadków ich ,,luz” czyli właściwie cwaniactwo pryska. Czerpią oni bowiem poczucie siły, umożliwiające im łamanie norm, z primo swej liczby a secundo obojętności normalnej większości społeczeństwa, która niestety z reguły, w spotkaniu z cwaniactwem przejawia strach i płynącą z niego obojętność, dającą pozór akceptacji czynów cwaniactwa. Ów pozór akceptacji rozzuchwala zaś wspomnianych osobników. Jednakże wystarczy przypatrzeć się temu, jak oni sami uzasadniają swoje postępowanie, by dojść do wniosku, że podobnie, jak menele, tak i cwaniacy stanowią odbitkę tego, co dzieje się w samym jądrze procesów społecznych. Cwaniacy wyśmiewają często normalnych ludzi nazywając ich ,,sztywniakami” czy ,,społeczniakami” ,czym podkreślają swój ,,luz”, a także rzekomą wyższość wobec społeczeństwa. ,,Luz” pojmują skrajnie i prymitywnie. Dla nich bowiem ,,luzakiem” jest ten, kto najbardziej realizuje chamskie wzorce ich zachowań, względem wszystkich wokół. Swoje poczucie wyższości, czerpią z poczucia bezkarności, które z kolei wypływa właśnie z owej pozornej akceptacji ich postępowania przez społeczeństwo, o czym napisałem wyżej. Jednak to urojenie wyższościowe ma nader często także inne źródła i wybitnie często są one zbliżone do tych zgoła patologicznych. Przede wszystkim wystarczy rzut oka na cwaniaków, aby od razu rzuciło nam się w oczy to, jak uwielbiają wprost obnosić się z bodaj najlichszym pozorem luksusu.  Cwaniaki zrobią wszystko, własnych rodziców okradną, byle mieć markowe ubranie. Kiedy łamią przepisy, pijąc w miejscu publicznym- nie robią tego, by pić, lecz aby się pokazać. Uwielbiają e-papierosy- w większości jednak, dlatego tylko, że są one w ich oczach bardziej ,,cool” i bardziej ,,prestiżowe” od zwykłych papierosów czy fajki. Uwielbiają obwieszać się biżuterią- w większości jednak idą w ilość, nie w jakość i wyglądają potem równie tandetnie, co pretensjonalnie. Nie tylko jednak rzeczami materialnymi stwarzają pozory. Popisują się także agresją- jednak tylko, gdy są w przewadze i tylko wobec słabszych, bo zwyczajnie boją się ryzykować porażką w najmniejszym realnym starciu. Popisują się demonstracyjnym erotyzmem- co jest tym bardziej groteskowe, że dotyczy tych młodszych, i realnie mniej doświadczonych. Jednocześnie wystarczy chwila rozmowy (czy raczej pozoru rozmowy) z takim osobnikiem, by zauważyć, jak boi się on takich rzeczy, jak stały związek, małżeństwo, odpowiedzialność za rodzinę, odpowiedzialność za samego siebie nawet. Oczywiście strach ten zawsze będzie on przykrywał pogardą dla tych rzeczy jako przypisanych do ,,społeczniaków”, lecz w gruncie rzeczy kamuflaż jest tym żałośniejszy, im mocniej go próbuje malować. Wszystko to jednak wynika z filozofii życia, jaką kierują się cwaniacy – prymitywny hedonizm, sprzęgnięty jednocześnie ze zwulgaryzowanym, do poziomu obrzydliwości nietzscheanizmem. Oczywiście prawdopodobnie żaden z owych cwaniaków nie czytał filozofa ze Szwabii, jednakże  to, jak patrzą na wszystkich wokół i jak patrzą na siebie jest właściwie analogiczne do postawy übermenscha z Will das Macht. Chcą być silni, chcą używać życia, chcą by świat podporządkował się im, nie rozumieją tylko i wprost odrzucają myśl o tym, że ów świat mógłby czegoś od nich też oczekiwać. Dlatego piszę tu o wulgaryzacji myśli Nietschego w postępowaniu przeciętnego cwaniaka. Nie tylko dlatego zresztą o tym piszę. Ci młodzieńcy, gdy dobrze przypatrzeć się temu, jak pojmują życie, właściwie funkcjonują jenseist von Gut und Böse. Dla nich bowiem w istocie nie ma dobra i zła, tego, co moralne i tego, co niemoralne. Dla nich istnieje tylko to, co im służy i co im nie służy, co dla nich jest przyjemne i co dla nich jest przykre. Jednak bynajmniej nie dochodzą tą drogą do buddyjskiej Nirvany, czego oczekiwał by niemiecki filozof. Nasi cwaniacy dochodzą jedynie do moralności Kalego. Fuzja zaś tego z hedonizmem i w pełni świadomym odrzuceniem społeczeństwa tworzy niepowtarzalną filozofię ,,śmierć frajerom”. A ofiarami tej filozofii są zwykli uczciwi obywatele. Owie uczciwi obywatele, patrzą potem na nich jako na jednostki aspołeczne, gdy tymczasem są oni produktem tego samego nowotworu, który w głębi naszego społeczeństwa rozwija się w daleko bardziej przerażający sposób. Swoją filozofie wszak dzielą ci cwaniaczkowie z ogromną liczbą urzędników, całkiem sporą liczbą pracodawców, przerażającą liczbą kierowników w korporacjach, zwłaszcza ponadnarodowych, itd. itd. Cwaniak, który swoim zachowaniem zakłóca spokojną podróż współpasażerom w pociągu, zaśmieca miasto pozostałościami swych libacji, dla zaimponowania ,,niuni” napada ,,kujonów”, to przecież tylko miniaturka i słabe naśladownictwo takich postaci, jak mobbingujący współpracowników szef ważnej redakcji czy biura, wykorzystujący podwładne kierownik z korporacji, niszczący życia nielubianych przez siebie ludzi poczytny dziennikarz, okradający wspólnotę narodową urzędas- defraudator, czy skorumpowany polityk, wykorzystujący stanowisko powierzone przez Naród, do kręcenia prywatnych interesów. Innym wcieleniem cwaniaka może być np.: policjant czy strażnik miejski, który zamiast pełnić służbę wobec społeczeństwa, wykorzystuję swoją cząstkę władzy dla podbicia ego. Może być wcieleniem takiego cwaniaka chamowaty stróż, któremu się wydaje, że może wszystkimi dyrygować skoro pilnuje jakiegoś obiektu i tym z kolei podbija on swą samoocenę. Jeszcze odmiennym wcieleniem cwaniaka, odbiciem jego filozofii, może być wreszcie leniwa, dziwkowata panienka, która swe wdzięki, ciało i duszę sprzeda temu, kto da więcej forsy miesięcznie i na dłużej zgodzi się jej fantazje znosić. Wszystkie te istoty wyznają bowiem filozofie ,,śmierć frajerom”. Stosoują ją wobec wszystkich, w których widzą frajerów. Szef, kierownik, menadżer- w podwładnych; urzędas, polityk- w społeczeństwie; niegodny swego stanowiska policjant czy strażnik- w ludziach bez munduru; dziwkowata panienka- w mężczyźnie, z którego wysysa, jak krew, pieniądze. Każdy z nich ma swego czy swych ,,frajerów” i tym samym na gruncie aksjologii nie różnią się oni zbytnio od wspomnianych przeze mnie cwaniaków. Jednak nie funkcjonują oni ,,na marginesie”- są samym jądrem społeczeństwa. Filozofia ,,śmierć frajerom” weszła na salony i rozepchała się we wszystkich nieomal zakamarkach społecznego życia- od miejsca pracy czy nauki, po bufet, a nawet sypialnie. Człowiekowi, który takiej filozofii nie wyznaje, ludzie kierujący się nią siłą rzeczy muszą wydawać się obmierzli. 

Jest jednak inna jeszcze postawa, innych ,,aspołecznych” jednostek, która człowieka o jakkolwiek wykształconym zmyśle estetycznym, musi obrzydzić. Jest to postawa Colina Cravena- kto czytał ,,Tajemniczy ogród” pani Burnett, domyśla się, o co chodzi. W memosferze ta postawa często jest nazywana ,,dejostwem”. Czymże jest owo ,,dejostwo” i jakie ma swe prakorzenie?

Jest to swego rodzaju postawa pośrednia pomiędzy postawą ,,menela” a postawą ,,cwaniaka”. ,,Dej” posiada cechy jednych i drugich, jednakże w obu wypadkach odpowiednio pomniejszone i w pewnym sensie zbilansowane między sobą, co wytwarza szczególnie odstręczającą mieszankę. Z ,,menelem” łączy go przeświadczenie o własnym braku sprawczości, a także przekonanie o tym, iż kłamstwa (przysłowiowe już:,,mam chorą córkę”), oszustwa (modelowy ,,dej” chętnie podejmie się pracy na czarno, byle móc nadal wyciągać od podatnika zasiłek dla bezrobotnych), wreszcie kradzież nawet (bo jak inaczej nazwać wyłudzanie najbardziej nieuczciwymi metodami wszelkiej maści zasiłków) jest zupełnie usprawiedliwiona przez to, że ,,mają ciężko”- jakby inni ludzie nigdy ,,ciężko” nie mieli. W postawie ,,deja” owa menelska moralność poraża jednak bardziej, bo wystarczy zobaczyć, ile pieniędzy potrafią oni wykombinować, a potem przechlać, przepalić i ogółem przepuścić, ani grosza nie inwestując np. w swoje mieszkanie (najczęściej brudne i zaniedbane), by zrozumieć, że ich tłumaczenia choć analogiczne do tych menelskich, to jednak najczęściej mają bardzo słabe ukorzenienie w rzeczywistości. I tu dotykamy cwaniackiej części tożsamości ,,deja”. Podobnie, jak i cwaniak, tak i ,,dej” uważa innych ludzi za frajerów, jednak za głównego frajera, który ma stanowić dla niego żerowisko, ,,dej” uważa państwo, a więc de facto wszystkich podatników. Przy czym, o święta naiwności, większość dejów nawet nie uświadamia sobie, albo nie chce uświadomić, że żerując na państwie, tak naprawdę żeruje na wszystkich współobywatelach, którzy pracują i płacą podatki. Przeciętny ,,dej” myśli, że pieniądze od państwa biorą się z drukarki pieniędzy. Potem nauczony przez system, że może nie pracować, nie dawać nic zgoła od siebie i mieć pieniądze, zaczyna traktować wszystkich wokół z urojeniem wyższościowym i to również łączy go z ,,cwaniakiem”. Tak, jak cwaniak jest swego rodzaju ,,arystokracją cudzego sukcesu” – tak ,,dejów” można by śmiało nazwać ,,arystokracją zasiłków”. Brak pracy, utrzymywanie się głównie z pracy cudzej i połączenie tego z nader specyficznym urojeniem wyższościowym wyrobiło w nich bowiem postawę ,,mnie się należy”- która jest widoczna wszędzie, gdzie się pojawią. W tym miejscu chciałbym od razu odpowiedzieć na głosy potencjalnych obrońców tej grupy- kobiety, reprezentujące te postawy, najczęściej nie są dobrymi matkami i wychowanie dzieci wcale nie jest ,,ich pracą”, bo by można było tę pracę gratyfikować tak, jak czyni to państwo, to ta praca powinna być wykonana dobrze. Tymczasem ,,arystokratki zasiłków” bardzo rzadko wykonują dobrze obowiązki wypływające z macierzyństwa, które stanowi dla nich owo źródło wyższościowego urojenia. Z resztą, wbrew swej retoryce, objadają one najczęściej inne matki- takie, które pracują i płacą podatki. Tych matek, które nie pracują, ale swoje obowiązki rodzicielskie spełniają dobrze i nawet, jeśli biorą pieniądze, to nie wykorzystują swojego macierzyństwa do uzasadniania postaw roszczeniowych, siłą rzeczy nie zaliczam do ,,dejów”, a przeciwnie, uważam, że są godne wszelkiego szacunku. Tyle, że najpierw trzeba tymi dziećmi zajmować się dobrze, wychowywać je, a nie tylko hodować na zasiłki. To odróżnia niepracującą matkę od memicznej ,,madki” tj.: kobiecej wersji ,,deja”. Wracając jednak do głównego wątku przy omawianiu tej grupy- wbrew pozorom nawet oni wcale nie są marginesem. Niestety w ich pseudoetycznych tłumaczeniach tkwi ziarnko prawdy- w odniesieniu do państwa i społeczeństwa, w istocie ,,deje” robią jedynie w mniejszej skali to, co robią na wielką skalę przedstawiciele tzw. elit. Posłowie przyznający sobie bez żenady podwyżki, mimo że rzadko, który z nich dobrze wywiązuje się ze swej służby wobec państwa, to także przecież wyznawcy filozofii ,,mnie się należy”. Celebryci, którzy mają czelność w mediach narzekać na ,,zbyt małe” zarobki, gdy miliony ich rodaków żyje na granicy, lub poniżej granicy ubóstwa, to także przecież wyznawcy tej filozofii. A co powiedzieć o samozwańczych ,,autorytetach” i ,,specjalistach”, którzy biorąc pieniądze od społeczeństwa i korzystając z jego uznania, częstokroć nie przejawiają w najmniejszym stopniu cech, jakich należałoby od elit, za które się uważają, oczekiwać? Czyż oni także nie przejawiają wszelkich cech zewnętrznych osób, kierujących się filozofią ,,mnie się należy”? A co powiedzieć, o tych ,,artystach”, którzy potrafią najpierw oświadczać, że ,,nie czują potrzeby wymiany myśli z tym narodem”, a potem narzekać na brak ,,środków do życia”. Nie chcą wymieniać myśli, ale pieniędzy od Narodu, to już chcą. Czyż nie jest to postawa ,,mnie się należy”? Przecież jest to dokładnie taka postawa, która nawet ma dokładnie te same podstawy intelektualne. U źródła jej leży całkowita niechęć do przyjęcia do siebie faktu, że materialnie i fizycznie nic nikomu nie należy się z racji samego bycia. Wśród rzeczy materialnych nie ma takich obiektów, które by się komuś należały z tej racji. To, co należy się każdemu z racji samego bycia człowiekiem, nader konkretnie określa Deklaracja Praw Człowieka z roku 1948. W żadnym z 30 artykułów Deklaracji, w jej pierwotnym brzmieniu, nie ma mowy o pieniądzach pozwalających na spełnianie fanaberii. W zasadzie o pieniądzach wspominają w sensie ścisłym dwa artykuły- artykuł 23, w którym mowa o prawie do uczciwego wynagrodzenia za pracę, oraz artykuł 25, w którym mowa o prawie do korzystania z koniecznych świadczeń socjalnych- podkreślmy koniecznych- a więc takich, które spełniają konieczne potrzeby ludzi, którzy rzeczywiście nie są w stanie skorzystać z artykułu 23- z prawa do uczciwie wynagradzanej pracy. Tak, więc postawa ,,mnie się należy”, tak coraz bardziej się rozpleniająca, jest właściwie postawą zupełnie dobrowolnego nie korzystania z własnych praw przyrodzonych, przy jednoczesnym traktowaniu ich jako bezpodstawnych roszczeń. Paradoks etyczny jakiego świat chyba nie widział. I całe społeczeństwo oburza się na tę postawę u ,,arystokracji zasiłków”, a jednocześnie wielka jego część nie widzi tego wśród swych ,,elit”. Hipokryzja walczy o lepsze ze zwykłym zidioceniem. 

Dlaczego opisuję owe postawy i tak wiele miejsca poświęcam ,,jednostkom aspołecznym” w rozdziale, który zatytułowałem tak a nie inaczej? Otóż właśnie dlatego, że doświadczenie obcowania z tymi postawami jest główną podstawą mej niechęci do społeczeństwa, takiego, jakie aktualnie funkcjonuje. Zrozumienie tego, jak bardzo ,,aspołeczne” postawy rządzą dzisiejszym społeczeństwem, wytworzonym przez demokrację liberalną- to jest właśnie intelektualną podstawą mej nienawiści do obecnego kształtu społeczeństwa, a także do demokracji liberalnej. Dlaczego w niej właśnie upatruję źródła tych wszystkich patologii? Wyjaśnienie jest proste. Po pierwsze- ,,demokracja liberalna”, tak jak ,,demokracja ludowa” i tak jak ,,demokracja parlamentarna” już sama w sobie jest aberracją, która musi prowadzić społeczeństwo do patologii, a to z bardzo prostego powodu. Demokracja nie znosi przymiotników. Przymiotnik dodany do słowa demokracja unieważnia ją samą. Wytwarza z niej fasadę, zza której wyziera bądź to krwiożerczy pysk tyranii (,,demokracja ludowa”), bądź cyniczna maska oligarchii (,,demokracja parlamentarna”) bądź wreszcie obrzydliwa gęba ochlokracji- rządów chamstwa (,,demokracja liberalna”). Dodajmy, że chodzi tu o chamstwo nie tylko w sensie behawioralnym- to byłoby do zniesienia i do akceptacji, znam wielu ludzi, którzy mając behawior chamski jednocześnie przedstawiają wysokie walory intelektu i moralności. Niestety w wydaniu ochlokracji współczesnej (dla niepoznaki nazywanej ,,demokracją liberalną”) chodzi tu też o chamstwo w sensie aksjologicznym- to jest o ludzi wyznających systemy wartości i przekonania pseudoetyczne dokładnie takie, jak wymienione przeze mnie typy ,,meneli” ,,cwaniaków” i ,,dejów”. Takie właśnie typy moralne dorywają się do rządów w owym systemie, jaki jego piewcy uważają za ,,koniec historii” i takie właśnie typy potem dają przykład całemu społeczeństwu. Jakże ma ono potem nie gnić moralnie? Gdy daje mu się przykład do naśladowania ludzi pozbawionych elementarnej moralności i do tego jeszcze wynagradza się na różne sposoby za ich naśladowanie – owo społeczeństwo gnić musi. A nie jest to jeszcze najgorsze, ponieważ często do władzy dorywa się również chamstwo w sensie tożsamościowym. Mówię tu o wszystkich ,,nowoczesnych europejczykach” (pisownia małą literą celowa), którzy dumni będąc ze swej rzekomej ,,europejskości” jednocześnie plują na własną Ojczyznę i odżegnują się od swych korzeni w imię nigdy nie nadchodzącej ,,przyszłości”. Typy te budzą odrazę w uczciwym Polaku, ale przede wszystkim przynoszą wstyd prawdziwym Europejczykom- ludziom, którzy wierzą w przyszłość Europy, jako wspólnoty niezależnych, chrześcijańskich Narodów, kierujących się tradycją i rozumiejących swe korzenie. Cywilizacja Europy bowiem to przyszłość, teraźniejszość i przeszłość, logicznie powiązane z sobą nawzajem, a nie miazmaty ,,postępu”, za którymi idą ,,nowocześni europejczycy”. Nazywam ich chamstwem w sensie tożsamościowym, gdyż  w tej kwestii najwięcej mają wspólnego paradoksalnie z nieuświadomionymi chłopami z XVIII i XIX wieku, którzy nazywali siebie ,,tutejszymi” i zupełnie, jak dzisiejsi ,,nowocześni europejczycy” nie wiedzieli co, to Naród i często nie chcieli o tym wiedzieć, bo to im się kojarzyło z koniecznością jakichś poświęceń, na które nie mieli ochoty, zupełnie, jak dzisiejsi ,,nowocześni europejczycy”. Jednakże warto tu zaznaczyć, że o ile ,,chamstwo” XVIII i XIX wieczne było ,,chamstwem” z konieczności, lub niewiedzy, o tyle dzisiejsze tożsamościowe chamstwo, jest chamstwem z wyboru, a to już nie jest coś, co można akceptować w milczeniu. Jednak to, że ,,demokracja liberalna” rodzi takie typy ludzkie, jest zupełnie zrozumiałe, gdy zrozumie się w minimalnym stopniu funkcjonowanie zasad owego systemu. Bez takich ludzi bowiem system ów upadłby, dlatego on musi kształtować takie jednostki.

Na czymże bowiem opiera się ,,demokracja liberalna”? Po pierwsze na podniesieniu do rangi najwyższej cnoty tzw. tolerancji, która oczywiście jest rozumiana w liberalnej nowomowie jako akceptacja dla wszelkich dewiacji i która oczywiście w liberalnym dwójmyśleniu uzasadnia nawet najgorsze represje wobec ludzi, których system ów uzna za ,,nietolerancyjnych”. Cała ta konstrukcja jest z jednej strony aberracją logiczną, z drugiej podstawą nowego totalitaryzmu, który już kształtuje się pod maską ,,liberalnej demokracji” i który nie boi się otwarcie opierać na ochlokratycznych masach zmanipulowanych hunwejbinów- ogarniętej ,,zapałem rewolucyjnym” gówniarzerii. Owa gówniarzeria, pozbawiona jasno zdefiniowanej tożsamości, opierająca swoją pozorną tożsamość np. na seksualności, którą współczesny tak zwany liberalizm, uczynił nieomalże centrum życia i zainteresowań ludzkich. Stanowi ona dla demoliberałów wspaniałego rodzaju ochotniczą milicję do wprowadzania intelektualnego terroru. Wspomnijmy, jak w trakcie swoich manifestacji atakowali oni miejsca najświętsze dla naszej narodowej pamięci. Raczmy zauważyć to, jak funkcjonują przedstawiciele tej masy np. na uczelniach, donosząc na kolegów o innych poglądach, a nawet dążąc do blokowania i odwoływania wykładów na tematy dla nich niewygodne. Przypomnijmy sobie przy tym ich wulgarne hasła, absolutyzujące pseudowartości hedonizmu, domagające się zaakceptowania narzucanego przez nich stanu społeczno-moralnej anarchii. Wszyscy oni wierzą święcie w to, iż o ,,tolerancję” (w ich rozumieniu) trzeba walczyć, i wszyscy oni z góry akceptują pełne hipokryzji założenie, że w związku z powyższym nie tylko nie trzeba, ale wręcz nie można i nie powinno się samemu wykazywać ową tolerancją dla odmiennych przekonań, poglądów, systemów wierzeń. Pozwolę sobie powtórzyć- na przykładzie postępowania owych hunwejbinów możemy zauważyć skrajną formę orwellowskiego ,,dwójmyślenia”, ale także, znacznie bardziej prymitywną, etykę Kalego. Połączenie tego z naiwną wiarą, że system demoliberalny pozwoli im zachować ową ,,wolność”, którą tak absolutyzują, jednocześnie tak prymitywnie i nieprawidłowo pojmując ją, rzuca ich na pastwę najgorszych manipulacji. Owa nieszczęsna, wyalienowana, oderwana od korzeni młodzież staje się żertwą wielkich ponadnarodowych korporacji, mass mediów powiązanych z wielkim kapitałem i wreszcie napędzających owe mass media bezideowych partii władzy, które drapując się w szaty bojowników o wolność, kanalizują naturalny młodzieńczy bunt tych nieszczęśników, wiodąc ich w czarną noc niewoli- tym gorszą, że kajdany i klatkę obleka się złotem, by żaden niewolnik systemu nie poznał, że jest niewolnikiem. Niewolnikiem tym bardziej spętanym, że w nierozerwalnie połączonej, z demoliberalnym systemem gospodarce internacjonalno-kapitalistycznej nie pozna on nigdy swego pana- jego panem staje się bezimienny, pozbawiony twarzy potwór globalistycznego systemu. Potwór ten zaś, raz chwyciwszy go w łapy nie wypuści już swej ofiary z pazurów, póki nie wsysa jej do końca. Jednak nie to jest najstraszniejsze. Ponieważ w pierwszej kolejności potwór wysysa mózg, ofiary same potem bronią oprawcy, gdy ludzie, którzy rozumieją, czym jest w istocie wolność, próbują zadawać potworowi ciosy. I właśnie tu stajemy wobec kluczowych pytań. Jak rozumieją wolność strzygi demoliberalizmu, a czym jest ona w istocie, w świetle nieśmiertelnych pojęć łacińskiej cywilizacji?

Demoliberalizm wpoił swoim wyznawcom fałszywe pojęcie wolności, które następnie zabsolutyzował. W nomenklaturze demoliberalizmu słowo ,,wolność” oznaczać ma całkowitą, nieskrępowaną niczym swobodę konsumpcji i ,,wyrażania siebie”, przy hołdowaniu całkowicie subiektywnym sądom poszczególnych jednostek, które na dodatek korzystając z tej tak pojmowanej ,,wolności” uważają, że nikt nie ma prawa wymagać od nich, by ponosili konsekwencje swojego postępowania. Jest to całkowite wypaczenie tego, czym w istocie jest prawdziwa wolność. Albowiem już republikańscy Rzymianie- jedni z ojców naszej cywilizacji dobrze rozumieli, że nie ma wolności, tam gdzie nie ma odpowiedzialności. Człowiek prawdziwie wolny odpowiada za swe wybory moralne przed sobą i innymi. Ten, kto unika tej odpowiedzialności, sam z siebie czyni niewolnika własnej niedojrzałości. Używam tu słowa ,,niedojrzałość” nie bez powodu- jedynie człowiek psychicznie dojrzały jest prawdziwie wolny, gdyż tylko dysponując dojrzałym rozumem, można w pełni świadomie korzystać z tego, czym jest prawdziwa wolność. Nie jest nią bynajmniej hołdowanie najniższym instynktom i bezrefleksyjne nurzanie się w hedonizmie- takie postępowanie przybliża tych, którzy się jemu oddają do zwierząt, nie zaś do wolnych obywateli. Nie jest wolnością zezwierzęcenie. 

Czymże, więc jest prawdziwa wolność? Czym jest wolność, której bronić powinien każdy człowiek, któremu droga jest nasza cywilizacja?

W świetle myśli Arystotelesa można rozróżnić dwa rodzaje wolności. Pierwszy jest to tzw. wolność spontaniczności, a więc spełniania swych pragnień. Ta ,,wolność” jednakże jest właściwa nie tylko dojrzałym obywatelom, ale także małym dzieciom, a nawet (jak już wspomniałem) zwierzętom. Jest to właśnie owa ,,wolność” , jaką proponują nam piewcy demoliberalizmu. Drugim tymczasem rodzajem wolności, wyższym i daleko doskonalszym jest proaíresis- wolność wyboru. Jest to trwała dyspozycja ludzkiego umysłu do wyboru tego, co lepsze, przed tym, co gorsze. Stałe kierowanie się nią umożliwia człowiekowi dojście do stanu, który Platon nazywał eudajmonią. Jest to stan, w którym patrząc wstecz, można sobie powiedzieć, że przeżyło się swoje życie w godny sposób. Jednakże, aby posiadać rzeczywistą  proaíresis nie wystarczy zewnętrzna możność decydowania o sobie. Konieczna jest umiejętność rozeznania dobra i zła. Ten bowiem, kto wybiera zło, nawet jeżeli uważa się za wolnego- w istocie poddaje się niewoli. Nie ma bowiem wolności, tam, gdzie nie ma prawdy, prawdy zaś być nie może, tam, gdzie nie ma dobra. Pouczał nas o tym już Platon. Z tego powodu możemy więc uznać, że Ci, którzy dla uniknięcia konsekwencji swoich hedonistycznych wyborów gotowi są wybierać zło, w istocie wybierają też niewolę i to niezależnie od całej swojej frazeologii, pełnej wytartych frazesów o wolności. Albowiem, jak uczy nas największy prawodawca naszej cywilizacji- Jezus ,,kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu”. W świetle tego- cóż powinien robić człowiek, by w istocie być wolnym? Cóż powinien robić człowiek, by być wolnym na wzór dojrzałego człowieka i godnego obywatela kraju? Przede wszystkim winien być dobrym człowiekiem. A to nakłada obowiązki- gdyż prawdziwa wolność to nie tylko prawa, ale także właśnie obowiązki, na których owe prawa winny się opierać. Cóż bowiem znaczy być dobrym człowiekiem, w tym świecie, który za wzorce zachowań przedstawia nam hedonistów i celebrytów? Nie jest to łatwe pytanie, ale bez jasnej na nie odpowiedzi, nie zdołamy odpowiedzieć na tę kluczową kwestię- czym jest prawdziwa wolność? Kwestia ta zaś wymaga odpowiedzi, jeżeli chcemy zrozumieć, dlaczego społeczeństwo takie, jakim jest, musi ulec całkowitej zmianie. Co znaczy być dobrym człowiekiem?

Żaden z ludzi, nie wyjaśnił tego tak dobrze, jak Jezus Chrystus, podobnie jak żadna z instytucji stworzonych przez cywilizacje nie dała w tej kwestii jaśniejszych wskazań, niż te udzielone przez Kościół Katolicki. Przypomnienie tych wskazań i pewna uproszczona analiza ich pozwoli zrozumieć każdemu, komu losy naszego Narodu nie są obojętne, jak winien postępować- niezależnie od swego własnego wyznania, gdyż wskazania Chrystusa są uniwersalne. W ewangelii wg. św. Łukasza, rozdział 6, werset 36, jednym zdaniem Chrystus tłumaczy, na czym polega bycie dobrym człowiekiem- ,,Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny”. Niestety nazbyt wielu ludzi, w rozumieniu nakazów etycznych Chrystusa, ogranicza się do pierwszej połowy tego zdania, zapominając zupełnie o tym, co jest po przecinku. Tymczasem Chrystus nakazuje nam naśladować w miłosierdziu samego Boga, a to oznacza nie owsiakowy ,,dobroludzizm”, lecz pełnienie tych wszystkich uczynków miłosierdzia, które wskazuje nam Kościół. Z katechezy pamiętamy, że jest ich ogółem czternaście- siedem wobec ciała, siedem wobec duszy. Przypomnę wszystkie, jednak będę chciał się skupić najbardziej na tych, od których pełnienia dzisiejszy świat, z jego systemem społecznym, próbuje nas odwieść, nawet w tak szatański sposób, jak przedstawienie ich pełnienia jako czegoś złego.

Zacznę od uczynków miłosiernych względem ciała, gdyż je łatwiej jest pełnić, nie wymaga też większego tłumaczenia, to, na czym poszczególne polegają, a i świat nie przeszkadza w ich pełnieniu tak bardzo, choć i w tej kwestii, jak wykażę, nie zawsze jest nam przychylny. Pierwszymi czterema uczynkami miłosiernymi wobec ciała są głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać, podróżnych w dom przyjąć. Myślę, że każdy z nas na różne sposoby te uczynki realizował w swoim życiu. Organizowane są różne zbiórki na żywność dla potrzebujących, podobnie zbiórki ubrań i większość z nas ma w sobie na tyle dobra, by w nich uczestniczyć. Wodą chyba każdy nie raz się dzielił z innymi. Podobnie użyczanie noclegu nie jest czymś szczególnie niecodziennym, a wielu Polaków przyjęło w ostatnich miesiącach uchodźców wojennych z Ukrainy. Nie mamy jako społeczeństwo problemów z pełnieniem czterech pierwszych uczynków miłosiernych względem ciała. Kolejne dwa jednak, potrafią już wielu ludziom sprawiać problemy- więźniów pocieszać, chorych nawiedzać. Dziś pod pojęciem ,,więzień” może się kryć wiele stanów człowieka.  Co więcej- jak poucza ks. prof. Waldemar Chrostowski- bywa, że cały naród może być więźniem, tak jak spotkało to starotestamentalnych Izraelitów, tak jak spotykało to Polaków przez cały wiek XIX i znaczną część XX, podobnie jak spotyka to do dziś Irlandczyków w Ulsterze, Palestyńczyków na Bliskim Wschodzie, Tatarów na Krymie. Tak więc moralny obowiązek pocieszania więźniów należy potraktować dwojako. Z jednej strony powinniśmy to odnieść do więźniów de facto- a więc dążyć do tego, by dla więźniów kryminalnych resocjalizacja była skuteczna, by więźniowie polityczni mieli lżejszą dolę, by niesłusznie skazani doczekali się sprawiedliwości. Każdy, kto ma możliwość przyczyniania się do tego, winien się do tego przyczyniać. Z drugiej strony powinniśmy pamiętać o narodach- więźniach i głośno popierać ich dążenia. I to niezależnie od tego, jakie wyznanie religijne dominuje w danym narodzie- ponieważ jako przedstawiciele łacińskiej cywilizacji stoimy nieskończenie wyżej, od tych, co jedynie od przynależności do swej wiary, uzależniają swoje miłosierdzie względem innych. Mówiąc prościej- jeżeli ktoś głośno krzyczy, że Krym jest rosyjski, czy ukraiński, albo że Ziemia Święta jest dla Żydów, to znaczy to, że nie jest dobrym chrześcijaninem odmawiając praw do narodowego stanowienia Tatarom czy Palestyńczykom. A podobnie ma się sprawa Ulsteru i wszystkich innych miejsc, gdzie przedstawiciele małych narodów są uciskani. Małe narody bowiem też mają prawo do wolności. Z resztą skale wielkości są płynne bardziej niż cokolwiek innego- wszak sto pięćdziesiąt lat temu nas Polaków uważano za mały naród. Jest więc prywatny i jest polityczny wymiar pełnienia piątego z siedmiu uczynków miłosiernych względem ciała. Pamiętając o prywatnym, nie wolno zapominać o politycznym, niezależnie od tego, jak by to było odbierane. A jak z kolei wygląda sytuacja z wskazaniem ,,chorych nawiedzać”? Wydawało by się, że to najbardziej naturalna postawa przyzwoitego człowieka, jeżeli chora osoba z jego rodziny czy najbliższego otoczenia mieszka w innym miejscu, aby ją odwiedzić, pomóc, przywieźć coś przydatnego. Żyjemy jednak w epoce, która młodość, wigor i zdrowie tak zabsolutyzowała, że nie zostawia na świecie miejsca dla tych, co nie pasują do tego wzorca. Promuje się szeroko eutanazje, powszechne w Europie są domy starców, które (o wstydzie!) nikomu nie są potrzebne w krajach islamu, gdzie starsi są otoczeni powszechnym szacunkiem. W takim społeczeństwie niestety nie wystarczy jedynie bierne czynienie tego konkretnego uczynku miłosierdzia samemu. Należy na każdym kroku sprzeciwiać się eutanazji, zwracać uwagę na sytuację osób starszych, walczyć o polepszenie służby zdrowia. Jeżeli komuś zaś walka wydaje się kłócić z miłosierdziem, to znak, że nie rozumie idei miłosierdzia, co zresztą w kolejnych akapitach wykażę, omawiając uczynki miłosierne względem duszy. Wreszcie ostatni z uczynków miłosierdzia względem ciała- umarłych pogrzebać. Wydaje się to czymś prostym. Każdego zmarłego wszak grzebie się na cmentarzu i nikt tego nie utrudnia. Jednakże także ten uczynek miłosierdzia w realiach polityczno-kulturowych  naszego Narodu stanowi dla nas wezwanie do czegoś więcej. Przypominając sobie ten uczynek miłosierdzia, przypomnijmy sobie o wszystkich rodakach, których nieoznaczone mogiły pozostały na Kresach i w tylu innych miejscach świata.  ,,Nie o pomstę, lecz o pamięć wołają ofiary”- owszem. Ale ta pamięć nie znajdzie nigdy odpowiedniego wyrazu, dopóki doczesne szczątki ofiar nie doczekają się godnego pochówku. Domaganie się więc od wszelkich możliwych władz, by uczyniły wszystko co możliwe dla wykonania tej czynności jest naszym obowiązkiem. Nie tylko jest naszym obowiązkiem jako patriotów- jest też naszym obowiązkiem w świetle chrześcijańskiej moralności.

Zanim przejdzie się do omówienia uczynków miłosiernych względem duszy trzeba zaznaczyć jedną kwestię. W świecie, który w ogóle zanegował ważność duszy, w którym wielu ludzi, a nawet ideologii wręcz neguje jej istnienie, a czasem nawet sam koncept duszy, mówienie o jej potrzebach, i uczynkach względem niej w ogóle stawia autora w trudnej sytuacji. Ale nie zamierzam tu dowodzić naszych racji ludziom, którzy odrzucają jakąkolwiek duchowość. Celem moim jest wskazanie tym, którzy przy prawdzie chrześcijańskiej pragną stać, jak realizować jej wskazania w świecie, który nie jest przychylny wobec wielu z nich. Wskażę więc (w pewnym daleko idącym uproszczeniu) trudności dla pełnienia poszczególnych uczynków miłosiernych względem duszy, oraz sposoby na to, jak mimo tych trudności pełnić je- w imię tego, co dla nas najdroższe- Boga, Narodu i Ojczyzny.

Ze względu na złożoność problemu nie będę uczynków miłosiernych względem duszy omawiał w kolejności, w jakiej są one wymienione w Katechizmie. Gwoli przypomnienia owej kolejności muszę je jednak wyliczać. Sformułowane są one następująco: grzeszących upominać, nieumiejętnych pouczać, wątpiącym dobrze radzić, strapionych pocieszać, krzywdy cierpliwie znosić, urazy chętnie darować, modlić się za żywych i umarłych.

Poczynając od kwestii modlitwy za żywych i umarłych- współcześnie często negowana jest wartość modlitwy. Tymczasem dla każdego wierzącego powinno być jasne, że nie jest ona czymś bezużytecznym. Jako wyraz zaufania w sprawczość naszej wiary jest istotnym elementem przeżywania narodowego i katolickiego posłannictwa, który powinien być nieodłącznie wpisany w nasze działania. ,,Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy (…), nic dla was nie będzie niemożliwe” – powiada Jezus Chrystus. Ta praktyka religijna  nie jest bez znaczenia także w kwestii narodowej- wpisana będąc w ogół praktyk religijnych stanowi wyraz naszej łączności ze Świętym Kościołem Katolickim, o którego doktrynie pisał Roman Dmowski, że nie jest ona ,,jedynie dodatkiem do polskości”, lecz, że ,,w znacznej mierze stanowi jej istotę”. Poświęciwszy mam nadzieje wystarczająco miejsca modlitwie przejdę teraz do pozostałych uczynków, częstokroć daleko trudniejszych, lub których rozumienie daleko jest wykrzywione.

Tak więc krzywdy cierpliwie znosić, urazy chętnie darować. Potraktujmy te dwa punkty razem. W pewnym sensie Kościół wzywa tu do tolerancji, pisząc o znoszeniu krzywd. Jednak ta tolerancja winna być rozumiana zgodnie ze swym klasycznym pojęciem. Z łaciny tolerare oznacza ni mniej ni więcej, jak ,,znosić z cierpliwością”- a dokładnie takiego terminu używa Kościół mówiąc o naszej postawie wobec doznawanych krzywd. ,,Nie możemy zapominać, że to, co tolerujemy, na nic więcej nie zasługuje”- jak pisał Gómez Dávila.  Podobnie ,,urazy chętnie darować” nie oznacza, nie domagać się sprawiedliwości. To byłoby już wypaczenie chrześcijańskiej moralności, gdyż sam Kościół zaliczył sprawiedliwość do cnót moralnych, więc nie mogą uczynki miłosierdzia pozostawać w sprzeczności z nią. Tym samym, znosząc krzywdy i darowując urazy, absolutnie nie możemy zapominać o tym, co jest wymienione jako uczynek miłosierdzia na pierwszym miejscu- grzeszących upominać- to jest bowiem wyrazem cnoty sprawiedliwości. Tak więc wybaczając bliźnich zło nam wyrządzone, jednocześnie winniśmy domagać się jednoznacznie tego, by oni sami uznali zło za zło, nieprawość za nieprawość. Dopóki zaś ktoś relatywizuje własne uczynki, relatywizuje odpowiedzialność siebie, czy swej wspólnoty za zło, jakie zostało wyrządzone- dopóty nie wolno nam otwarcie, z kimś takim się bratać, choćbyśmy nawet w wierności chrześcijańskim zasadom przebaczyli mu w sercu. Nie może być sprzeczności pomiędzy jedną a drugą cnotą. Inaczej cnota nie byłaby nią. Trzeba to sobie jasno uświadomić i nie ulegać szantażom moralnym odwołującym się do tej jednej chrześcijańskiej zasady przebaczania przy całkowitym zapominaniu o wszystkich pozostałych. Trzeba pamiętać o jednej ważnej rzeczy- gdy w ewangelii Jezus mówi byśmy przebaczali nawet 77 razy, to nie mówi byśmy przebaczali z góry, byśmy przebaczali wtedy, gdy sprawca zła nic nie robi dla jego naprawienia, a nawet nie żałuje. Wyraźnie rzekł- ,,gdy przyjdzie do Ciebie mówiąc- źle uczyniłem”. Przebaczenie jest procesem, który wymaga obu stron- tak więc winniśmy ,,urazy chętnie darować”, ale nie musimy, a nawet z przyczyn wychowawczych i moralnych, nie powinniśmy, darować ich komuś, kto w niczym nie przejawia skruchy.  W tym miejscu dotykamy kwestii upominania grzeszących.

Wśród siedmiu uczynków miłosiernych względem duszy nie bez powodu ten jest wymieniony jako pierwszy w kolejności. Upominanie grzeszących jest bowiem najwyższym i często najtrudniejszym wyrazem miłosierdzia. Często bowiem wymaga przełamania swoich własnych barier, strachu przed tym, by nie zranić drugiej osoby, co dziś jest wyjątkowo trudne, gdy narzuca się nam paradygmat zwracania na każdym kroku uwagi li tylko na cudze uczucia, nie zaś na jego realne dobro. Na przykładzie tego uczynku miłosierdzia także najpełniej widać jaskrawą różnicę między tym, jak miłosierdzie rozumie, za Chrystusem, Święty Kościół, a tym, jak to pojęcie pragnęliby zafałszować twórcy lewackiej antykultury demoliberalizmu. W rozumieniu chrześcijańskim bowiem kochać bliźniego oznacza zawsze pragnąć dla niego tego, co obiektywnie jest dla niego najlepsze tak w perspektywie doczesnej, jak i wiecznej. Słowem pragnąć dla niego zbawienia. Jest to całkowicie i najzupełniej sprzeczną z fałszywą wizją miłości, jaką nam sprzedaje nawet popkultura wpierając, że kochać, znaczy bezwarunkowo akceptować wszystko, co druga osoba robi. Tymczasem takie postępowanie jest najgłębszym zaprzeczeniem miłości- jest to bowiem w istocie obojętność. Bo, jeśli ktoś prawdziwie kocha, to w imię dobra kochanej osoby, nie będzie akceptował wszystkiego. Czy możemy sobie wyobrazić rodzica, który akceptuje np. to że jego dziecko niszczy sobie zdrowie i życie alkoholizowaniem się, narkotykami czy choćby puszczalstwem? Co pomyślelibyśmy o takim rodzicu? Czy uznalibyśmy go za kochającego rodzica, czy może raczej przeciwnie – za przedstawiciela rodzicielskiej patologii? Właśnie. Tymczasem próbuje nam się wmawiać, że kochając bliźniego nie możemy zwracać mu uwagi na jego postępowania, czy bodaj oceniać go. To największe z kłamstw lewackiej propagandy, najlepiej ukazujące jej bezpośrednie związki z samym diabłem, który pragnie gubić dusze ludzkie. Prawda jest taka, że jeżeli naprawdę kochamy bliźniego, to właśnie z tej miłości, czujemy się w obowiązku upominać go, gdy niszczy swe życie grzechem. Jeżeli więc np. zwalczamy promocję tzw. LGBT to nie z nienawiści czy pogardy, jak próbuje wmawiać propaganda lewacka, i nie z braku tolerancji, której miewamy czasem aż zbyt wiele. Czynimy to z miłości, bo kochając człowieka, zwłaszcza Polaka, siłą rzeczy nakładamy na siebie obowiązki- bo miłość polega na obowiązkach. A jednym z tych obowiązków jest nienawidzić grzechu i wskazywać bliźnim drogę do nawrócenia. Zatem nie jest naszym wrogiem żaden człowiek, ale jest naszym wrogiem każda ideologia, która pozwala człowiekowi relatywizować, racjonalizować, zgoła afirmować jego własny grzech. Bo te ideologie są wrogiem każdego człowieka, a dzieckiem diabła- jedynej istoty, której rzeczywiście nienawidzimy, jako wierne dzieci Boga. Stąd tak ważny jest dla nas ów uczynek miłosierdzia- grzeszących upominać.

Nie mniej ważne jest to, aby pouczać nieumiejętnych. Wielu jest takich, którzy pragną pracować dla Kościoła, Ojczyzny i Narodu, ale nie potrafią tego robić dość dobrze- z wielu powodów. Najczęściej chyba problemem ich jest niemożność odnalezienia jednej najlepszej dla nich metody pełnienia tej służby, określenia jednego talentu, który mają najlepiej rozwinięty i który najbardziej przydać się w tej służbie może. Wielu z nich nawet cierpi z tego powodu, niejednokrotnie tracąc motywacje. Dlatego wielkim obowiązkiem każdego, kto zaangażował się w działanie narodowe bardziej, jest pomagać takim osobom odkryć ich talenty, rozwinąć je, rozgrzać ich motywacje. Nie piszę tych słów bez powodu. Być może ja sam, nie tworzyłbym teraz tego, co tworzę, gdyby zawczasu odpowiedni ludzie nie skierowali mnie na tę ścieżkę. Nie przestaję być im wdzięczny, a jednocześnie wołam do wszystkich innych ludzi, którzy mają taką możliwość- szukajcie talentów dla Narodu- w sobie i w innych. A gdy znajdziecie, nie dajcie im zginąć. Gdy macie wyćwiczony talent i widzicie w drugim człowieku cząstkę podobnego talentu- podajcie mu pomocną dłoń, niech ta umiejętność się rozwinie. A jeśli widzicie takiego, który ledwie bierze się do pracy  – tej, którą Wy wykonujecie- nie zniechęcajcie go- pouczcie. Im lepiej będziemy wykonywać ten uczynek miłosierdzia tym więcej z czasem będzie ludzi umiejętnych, zaś im więcej będzie umiejętnych w tym, co dobre, co dla Narodu pożyteczne- tym potężniejszy będzie Naród.

Pocieszanie strapionych jest w pewnym sensie analogiczne do pocieszania więźniów. Różnica polega w zasadzie na tym, że o ile uwięzienie jest fizycznym stanem pozbawienie wolności, o tyle strapienie jest duchowym stanem znękania, żałoby czy pognębienia. Często wiąże się z doświadczeniem straty np. bliskiej osoby. Pocieszanie takich osób jest nie tylko obowiązkiem chrześcijańskim. Jest poniekąd ważne dla życia narodowego, aby osoba dotknięta nieszczęściem nie załamała się, gdyż wówczas nie będzie w stanie skutecznie pracować dla Ojczyzny. Tak więc pocieszanie strapionych także wpisuje się w nasz patriotyzm.

Wreszcie radzenie wątpiącym to równie ważny obowiązek. Istnieją okoliczności, w których wielu z nas może ogarniać zwątpienie, czy to w kwestii idei, czy to w kwestii wiary. Trzeba zwracać uwagę  na ludzi, których to ogarnia i nie wolno pozostawiać ich samemu. Jest dużym błędem przekonanie, że każdy sam potrafi poradzić sobie ze swoimi wątpliwościami. Efektem tego błędu jest niejednokrotnie utrata wiary lub odejście od idei, często bardzo wartościowych ludzi. Każdy może ulec chwili słabości, ważne jest, by umiał z tej słabości wyjść, i by ci, z którymi tworzy wspólnotę pomogli mu w tym dziele. Wspólnota zaś, to jedyna droga do tego, by naprawić zepsute społeczeństwo, by uzdrowić Naród. Trzeba więc dbać o swe wspólnoty w imię dobra Ojczyzny, a radzenie wątpiącym niewątpliwie jest częścią tej dbałości. 

Reasumując – dla uzdrowienia i umocnienia Narodu, konieczna jest gruntowna przebudowa społeczeństwa, które z powrotem musi zacząć opierać się na wspólnotach, nie na systemie. Jedyną drogą do tej przebudowy jest stworzenie silnych wspólnot, które składać się będą z dobrych ludzi, dobrych Polaków. Zaś dobry człowiek to ten, który pełni uczynki miłosierdzia, tak, jak to wykłada Kościół i tak, jak jest to w interesie Narodu. Tylko budując te wspólnoty i samemu wciąż pracując nad stawaniem się lepszymi ludźmi, możemy dojść do Wielkiej Polski.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *