Życie społeczne i gospodarcze w Polsce od wielu lat ogniskuje się w metropoliach. Zespół procesów składających się na to zjawisko został opisany wzdłuż i wszerz przez wielu autorów i badaczy. Ba, doczekało się ono wielu już publikacji książkowych ocierających się słabiej lub mocniej tematycznie o nie. Skupienie się ludności w wielkich miastach to pokłosie w dużej mierze przemian społecznych od czasów po II Wojnie Światowej. Od przerysowania polskich granic i masowej migracji rodaków z Kresów na Ziemie Odzyskane, przez migrację za pracą w dobie odbudowy zniszczonego wojną kraju, poszukiwanie lepszego życia i pracy w miastach już dalej po wojnie, następnie szarzyzna i kryzys pookrągłosołowej, odnowionej „demokratycznie” Polski. Następnie kolejna odbudowa gospodarcza, w której już zagraniczne koncerny i globalne korporacje ściągnęły masy pracowników na swoje „orbity”. To wszystko w skrócie złożyło się na sukces centralizacji, której trzeba przeciwdziałać. Wyludnienie Polski małych miejscowości to swego rodzaju zbrodnia państwa na narodzie, a nie żadne „naturalne procesy”. To wszystko było sterowane, niekoniecznie jednak był taki cel inicjatorów i zawiadowców życia gospodarczego powojennej Polski. Podobnie jak celem międynarodowych korporacji jest po prostu ściągnięcie pracowników do siebie, a nie wyludnienie konkretnych obszarów. I tutaj właśnie leży ciężar zbrodni państwa. Polska pozwoliła na gospodarczą i w następstwie tego społeczną śmierć wielkiego mnóstwa miejscowości. Masowa likwidacja zakładów pracy w latach 90-tych, likwidacja komunikacji zbiorowej zarówno kolejowej, jak i autobusowej, wpuszczenie konkurencji na rynek dla firm, które nie padły od pierwszych ciosów Balcerowicza i spółki, aż wprowadzenie specjalnych nie tylko ulg podatkowych dla globalnych firm, ale i dopłat do budowy ich zakładów w Polsce, by tylko tworzyli miejsca pracy.
Młodzi uciekają do miasta – powiedzenie słyszane najczęściej z ust osób starszych, zamieszkałych na wsiach, gdzie nie ma perspektyw na poprawę swojego losu. Gdy jedynym transportem jest samochód, którego koszty eksplaotacji mogą pochłaniać lwią część dochodów to nie powinno być zdziwienia, że młodzi wybierają sobie bardziej perspektywiczne, lepiej skomunikowane „ze światem” miejsce do życia. Owszem, pojawią się zaraz głosy, że życie w mieście coraz droższe, bo mieszkania, po 10 tysięcy za metr, albo koszty wynajmu, a ceny żywności niespecjalnie mniejsze, a auto kosztuje wszędzie tyle samo, a bilet miesięczny dwustrfowy znowu w górę od Nowego Roku – tak, zgadzam się, to prawda, tylko możliwości zatrudnienia w lepiej płatnych zawodach po wielokroć większe niż w wyludniających się miasteczkach i wsiach. We Wrocławiu jeśli jednego dnia stracisz pracę, to drugiego praktycznie możesz rozpocząć nową. W Warszawie praca leży na ulicy, wystarczy się schylić i podnieść. Metropolie są zachłanne i nie mają umiaru. Zamknie się jedna firma, za chwilę miejsce po niej zajmie inna. Obecnie nawet w byłych miastach wojewódzkich jeśli zamknie się jedna firma, to lokal po niej może stać pusty nawet w nieskończoność. Są środowiska, które agitują za decentralizacją i głoszą swoje programy mające niej doprowadzić.
Spośród recept należy wyłowić kilka głównych, które można sprowadzić do podziału na te z aktywną rolą państwa oraz z bierną. Bierność słusznie może skojarzyć się z państwem minimum, gdzie liberalizm tryumfuje i co do zasady apart opresji, jakim jest państwo nie powinno ingerować w procesy społeczno-gospodarcze, bo to rynek swoją niewidzialną reką najlepiej wyreguluje. No obserwujemy to w zasadzie od dobrych trzydziestu lat z widocznym skutkiem… Liberałowie odszczekną się jedynie, że to szkodliwe działania państwa, które pokazało jak jego aktywność w tej materii się kończy. Bo pewnym dziwnym założeniem liberałów jest to, że jeśli państwo jest aktywne gospodarczo, to napewno zrobi wszystko źle, bo socjalizm nigdzie się nie udał i już. Na marginesie, ich cudownym lekarstwem swego czasu miało być zamienienie Polski w jedną wielką specjalną strefę ekonomiczną, by przedsiębiorcy mieli lżej. Drugim najczęściej proponowanym spektrum rozwiązań jest aktywna rola państwa. Tutaj głównym postulatem jest rozproszenie po różnych ośrodkach władz administracyjnych, by stymulować tym rozwój mniejszych ośrodków. Niestety ten model nie doprowadzi do decentralizacji, tylko do wytworzenia wielu mniejszych ośrodków metropolitalnych, zamiast kilku wielkich. Efekt być może zadowoli pomysłodawców, ale nie odwróci zjawiska, a tylko zmniejszy jego skalę. Są też głosy i postulaty etatystyczne, żeby państwo w dużym skrócie wzięło gospodarkę za twarz i zaczęło gospodarować jak należy. I ten ostatni postulat chciałbym rozwinąć, bo w nim może znaleźć się słuszna recepta.
Wyobraźmy sobie, że w Polsce nastaje rząd, któremu zależy na dobru Polaków. Co taki rząd powinien zrobić? Opodatkować globalne koncerny? Dać ulgi i przywileje polskim przedsiębiorcom? Budować fabryki samemu? Może dofinansowywać prywatne inicjatywy? I tak i nie. Działanie takie musi być rozpisane na pokolenie, albo i dłużej. Przede wszystkim konieczna jest reforma systemu edukacji, bo kierunek, w którym to idzie zmierza ku masowej produkcji idiotów z pretensjami, a nie ambitnych, chcących służyć ojczyźnie ludzi. Masy osób z dyplomami studiów wyższych gwarantują jedynie przyjemną dla oka statystykę. Osoba żyjąca w trakcie studiów, jakie by nie były, w metropolii przyzwyczaja się do pewnego trybu życia, do możliwości, które wielkie miasto oferuje i niespecjalnie chce się młodym, wykształconym z tego rezygnować.
Ponad to konieczne jest włącznie się państwa na poważnie w wykluczenie komunikacyjne. Rozbudowa kolei oraz komunikacji miejskich i podmiejskich, włączenie w to systemów „parkuj i jedź” trwa i to dobry kierunek, ale obecnie w służbie metropolii. Dojazd do pracy z miejscowości oddalonej od miejsca pracy średnio do godziny jest dla wielu akceptowalny raczej tylko dlatego, że nie mają alternatywy. Gdyby dobrze płatna praca była możliwa w jakiejś perspektywie czasowej w bliższej okolicy ich „wsi” to dojazd do ich aktualnej pracy stałby się udręką. Nie zawsze jest to jednak możliwe. Dlatego jeśli rodacy nie mają tego, co się lubią, to może warto sprawić, by polubili to co mają. Wznowienie połączeń kolejowych na starych szklakach, budowa nowych, skomunikowanie autobusami miejsc poza trasą pociągów z przystankami kolejowymi aż się prosi o sensowną realizację. Mając opcję dojazdu taniej niż autem w dodatku bez wysiłku, jakiego wymaga bycie kierowcą ulży wielu dojeżdżającym. Wystarczy zobaczyć na sukces w zatrudnieniu firm, które same orgniazują transport zbiorowy dla swoich pracowników.
Rynek mieszkań i nieruchomości to w Polsce porażka. Samorządy powinny już dawno rozpocząć program budowy mieszkań czynszowych z założeniem spłaty ratalnej w ramach czynszu w zamian za przyszłe przepisanie własności na lokatora. Jeśli zaś idzie o deweloperów, to konieczne jest urealnienie cen mieszkań na rynku, bo nie ma logicznego uzasadnienia na marże liczone w tysiącach złotych za metr kwadratowy. Niewłaściwe jest też tolerowanie na rynku działalności flipperów, jak i firm skupujących masowo mieszkania pod wynajem. Jeśli ktoś chce zarabiać niech inwestuje w polski przemysł, start-upy, naukę i nowe technologie, nie w nieruchomości. Tak, to zamordyzm, lecz upiekłyby się dwie pieczenie na jednym ogniu. Polski przemysł zyskałby inwestorów, zaś na rynku ineruchomości ceny uległyby normalizacji. Innym aspektem jest bankowa lichwa na Polakach. Biorąc do pół miliona kredytu hipotecznego mało kto ma pewność, że odda mniej niż milion. Prawo powinno być jasne i proste w tym zakresie (jak z resztą w każdym). Biorąc kredyt na przykład na dwieście tysięcy przy oprocentowaniu w wysokości dziesięciu procent kwota do oddania powinna wynieść dwieście dwadzieścia tysięcy i ani grosza więcej. Kredyt powinien wspierać brak kapitału, nie służyć lichwiarzom do oskórowania ciężko pracującego narodu.
I na koniec, zamiast posumowania chcę przypomieć, że własność nie jest święta! Święta i nienaruszalna jest godność osoby ludzkiej i tyle. Może pokolenie Polaków z takim myśleniem urządzi Polskę tak, by ludzie nie musieli i nie chcieli opuszczać swoich małych ojczyzn.