Od jakiegoś czasu sporo mówi się o konieczności ustanowienia Wigilii Bożego Narodzenia jako dnia wolnego od pracy. Jak na ironię, projekt ten zgłosiła Lewica. Postulat cieszy się dużą popularnością wśród społeczeństwa. I nic dziwnego, Wigilię na swój sposób celebrują nawet zadeklarowani ateiści, a większość z nas woli spędzać ten czas na ubieraniu choinki lub na smażeniu karpia niż w pracy. Kontrowersje w dalszym ciągu wzbudzają również niedziele handlowe. Liberałowie nieustannie podkreślają aspekt gospodarczy. Przykładowo, Ryszard Petru stwierdził niedawno, iż każdy dodatkowy dzień wolny od pracy kosztuje gospodarkę 6 mld złotych.
Jedno nie ulega wątpliwości: jako organizacja odwołująca się do nauki Kościoła musimy podkreślać prawo pracownika do wolnej niedzieli i wolnych Świąt (o ile oczywiście nie mówimy tu o pracy koniecznej, na przykład pracy lekarza lub motorniczego). Z drugiej strony warto odnieść się do argumentów drugiej strony, która podkreśla kwestie związane z gospodarką. Za oczywiste uznać należy to, że w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze, a czas spędzony z rodziną jest nieporównywalnie cenniejszy od dodatkowych zarobków. Z drugiej strony jednak pewną nieroztropnością byłoby całkowite ignorowanie aspektów ekonomicznych. W końcu każdemu z nas zależy na tym, aby powodziło się nam jak najlepiej. Tu jednak pojawia się pytanie: czy ilość przepracowanych godzin rzeczywiście musi wpływać na jakość pracy, a w efekcie na zarobki. Chyba większość z nas, z osobistego doświadczenia wie, że czas przeznaczony na wykonanie jakiegoś zadania niekoniecznie wpływa na staranność. Czy zasadę tą odnieść można również do gospodarki? Właśnie na to pytanie postaram się udzielić odpowiedzi w tym artykule.
Większość czytelników zdaje sobie sprawę z faktu, iż 8- godzinny dzień pracy jeszcze stosunkowo nie dawno był swego rodzaju innowacją, a normą była praca przez 12- 14 godzin. Przyjmuje się, iż jako pierwszy zmiany przeprowadził Rober Owen (1771-1858), właściciel zakładu włókienniczego i działacz socjalistyczny. Chodziło o to, aby dobę dzielić na równe trzy części: 8 godzin pracy, 8 godzin czasu wolnego i 8 godzin snu. W latach 20. XX wieku system pracy przez 5 dni w tygodniu przez 8 godzin wprowadził natomiast amerykański koncern Ford.
Jako ciekawostkę podać można fakt, iż idea 6- godzinnego dnia pracy pojawiła się już w dwudziestoleciu międzywojennym. W 1930 roku wprowadziła ją firma Kellog, producent płatków śniadaniowych. Eksperyment w efekcie nie powiódł się, ponieważ pod koniec lat 50. większość zatrudnionych zdecydowała się wznowić 8- godzinny dzień pracy, tłumacząc to potrzebą wyższych zarobków.
Choć śmiało rzec można, iż postulat 8 godzin pracy swego czasu uratował wielu jednostkom życie, tak dziś coraz częściej usłyszeć można, iż jest to swego rodzaju anachronizm. I nie chodzi tylko o fakt, iż pracownik wykonujący swoje obowiązki przez 6 godzin jest o wiele bardziej wydajny, a czas wolny wykorzystywać może na pogłębianie relacji z rodziną lub na rozwijaniu swoich zainteresowań. Nie ulega wątpliwości, iż na przestrzeni lat zmienił się również charakter pracy większości zawodów. Przede wszystkim obecnie 8- godzinny dzień pracy jest swego rodzaju fikcją. Wszechobecne smartfony sprawiają, że sporej części z nas coraz trudniej jest całkowicie odseparować się od życia zawodowego. Nie mówiąc już o tym, iż wiele osób pomimo opuszczenia firmy de facto nadal pozostawia tam swoje głowę.
Podkreślić należy ponadto, iż na skutek rozwoju technologicznego większość ludzi nie pracuje już na liniach produkcyjnych. Od połowy XX wieku rośnie liczba tak zwanych pracowników wiedzy, czyli osób, które w pracę nie wkładają jedynie siły fizycznej, ale również mniejszą lub większą wiedzę. Dotyczy to de facto większości zawodów. Faktem jest natomiast, iż mózg ludzki nie jest w stanie utrzymywać uwagi przez 8 godzin. Pracownik wykonujący swoje obowiązki przez tak długi czas jest co prawda w jakiś sposób zajęty, ale nie jest wystarczająco produktywny. Mało tego, często musi pozostać w firmie równe 8 godzin, nawet jeśli z wypełnieniem wszystkich obowiązków wyrobił się już wcześniej. Czy taki system motywuje nas więc do działania sprawniej i szybciej? Odpowiedź jest chyba oczywista…
Z drugiej strony jednak istnieją branże, w których 8 godzinny dzień pracy wydaje się być wręcz niewystarczający. Nie trzeba tłumaczyć, iż kończy się to braniem nadgodzin, a w efekcie przemęczeniem, zestresowaniem i spadkiem jakości pracy. Stan ten ma nawet swoją nazwę, „hurry sickness”. Dlatego właśnie naukowcy czynią starania w kierunku ustalenia, ile właściwie powinien trwać idealny dzień roboczy, tak aby udało się zrobić nawet więcej niż przez standardowe 8 godzin.
Wiele wskazuje na to, iż zmniejszenie godzin pracujących nie wpłynie negatywnie na gospodarkę. Przykładowo, w 2019 roku pracownicy Microsoft Japan pracowali tylko 4 dni w tygodniu, bez zmniejszenia wynagrodzenia, a mimo to firma odnotowała aż 40- procentowy wzrost produktywności.
Podkreślić należy, iż przepracowanie wpływa nie tylko na jakość życia konkretnych jednostek, ale również na ogólny stan danego przedsiębiorstwa. Badania wykazują, iż zmęczenie przyczynia się do wypadków w pracy w takim samym stopniu, co brak przeszkolenia czy niestosowanie środków bezpieczeństwa. Co ciekawe, wykazano również, iż zmęczenie aż 3- krotnie zwiększa ryzyko awarii w elektrowni jądrowej.
Poruszając problem dnia roboczego warto zwrócić również na zagadnienie elastyczności pracy. Okazuje się, iż znacznie łatwiej przyjmujemy konieczność wykonania jakiegoś zadania, gdy mamy wpływ na wybór godziny rozpoczęcia i zakończenia. Przykładowo, kierowcy pociągów wykonujący swoją pracę dłużej niż 40 godzin tygodniowo, ale mający wpływ na układ swoich zmian mieli znacznie mniej dolegliwości fizycznych niż kierowcy bez wpływu na czas pracy. Wydaje się, że kontrola nad czasem jest szczególnie ważna w przypadku kobiet mających pod opieką dzieci.
Jak widać ilość godzin zazwyczaj nie przekłada się na jakość pracy. Zazwyczaj mówi się o 6 godzinach, ale niektórzy badacze są bardziej radykalni i przekonują, że bardziej efektywna jest praca wykonywana tylko przez 4 godziny, ale za to „na pełnych obrotach”, bez rozpraszaczy. Choć na wprowadzenie zmian w prawie pracy aktualnie nie ma raczej szans, to warto wykorzystać aktualne osiągnięcia nauki do planowania swojego własnego czasu pracy i wprowadzania przemyślanych przerw. Nawet jeśli nie mamy takiego komfortu, aby wyznaczać je samodzielnie, warto zadbać, aby na każde 90 minut większej aktywności przypadało 20 minut mniej wymagającej pracy. Jeśli natomiast mamy taką możliwość, możemy spróbować wprowadzić w życie tak zwaną technikę pomodoro (nazwa pochodzi od kuchennego licznika czasu w kształcie pomidora). Badania pokazują, że ponad 70% ludzi ma problem ze skupieniem się na jednym zadaniu przez dłuższy czas. Metoda pomodoro polega natomiast na pracy w odcinkach 25- minutowych, po każdym odcinku następuje 5- minutowa przerwa (po 3- 4 „pomidorach” przerwa może być dłuższa np. 20- minutowa). Ważne jest, aby praca ta była naprawdę solidna i intensywna, nie wolno nam wówczas odbierać telefonu, uruchamiać Facebooka ani plotkować z kolegami w biurze.
Jak widać, wiele wskazuje na to, iż tezę o negatywnym wpływie zmniejszenia czasu pracy na gospodarkę najprawdopodobniej włożyć można między bajki. Pomijając fakt, iż nigdzie na świecie nie żyją jednostki zwane przez liberałów jako homo economicus, czyli pracownicy nastawieni tylko i wyłącznie na zysk. Dla większości z nas o wiele cenniejszy od pieniędzy jest chociażby czas spędzany z rodziną czy czas na zwykły odpoczynek i regenerację sił. Ponadto nie da się również oszukać biologii: nasz mózg nie jest zdolny do intensywnej pracy umysłowej trwającej 8 godzin. Dlatego zastanawiając się nad poprawą efektywności pracy musimy skupić się nie tyle na ilości przepracowanych godzin, co na umiejętności mądrego rozkładania czasu, w tym również na rozkładaniu i długości przerw. Jak ognia powinniśmy unikać natomiast pracoholizmu czy pracy ponad siły, ponieważ zazwyczaj daje to efekty odwrotne do zamierzonych.