Kilka dni temu obchodziliśmy rocznicę bitwy pod Kostiuchnówką – była to najkrwawsza batalia Legionów Polskich. W trakcie 3-dniowej bitwy Legiony wytrzymały uderzenie szpicy ofensywy Brusiłowa i zadając bardzo duże straty, wycofały się w porządku i bez oznak paniki. Tego samego już nie można powiedzieć o sąsiadujących z nami pułkach austriackich. Bitwa ta jest w naszej polityce historycznej mało obecna, przez większość prawicy w ogóle pomijana – w końcu Legionami dowodził osobiście Piłsudski, po co więc wspominać o polskich żołnierzach, skoro byli z innej partii. Nie o tym jednak tu. Bitwa ta nie tylko dowiodła tego, że Legiony to najwyższej próby żołnierze i patrioci. Bitwa ta, jakkolwiek angażująca tysiące, a nie miliony żołnierzy, miała ogromne znaczenie polityczne.
Kilka słów kontekstu – w drugiej połowie 1916 roku państwa centralne wiedzą już; w jak ciemnej dziurze się znalazły. Kolejne bitwy na zachodzie pochłaniają miliony ofiar, do wojska trafiają już 17-letni poborowi, rolnictwo się załamało, tyły głodują, perspektyw na zwycięstwo nie ma, a od kilku miesięcy stroną przeciwną są także Stany Zjednoczone. Zgodnie z przewidywaniami ich udział pod względem gospodarczym i militarnym przeważy szalę zwycięstwa. A gdyby tak skorzystać z rezerwuaru ludności dopiero co zajętego Królestwa Polskiego? Wprawdzie prawo międzynarodowe zakazywało tego, ale w głowach niemieckich sztabowców i polityków powoli wyłaniał się plan… Brakowało tylko bodźca, który przekuje myśl w czyn. Bitwa pod Kostiuchnówką ostatecznie dowiodła państwom centralnym, że polski żołnierz to żołnierz najwyższej próby. Aby więc móc dokonać jego masowego poboru należało wpierw podjąć decyzję o charakterze politycznym. Akt 5 listopada to absolutnie przełomowy moment wojny dla Polaków i pierwsze faktycznie i uchwytne zwycięstwo polskiej polityki. Oto bowiem dwa z trzech państw zaborczych wspólnie oświadczają, że po wojnie powstanie Polska. Oczywiście – okrojona, nie do końca niepodległa, związana sojuszem z Wiedniem i Berlinem – ale jednak Polska! Jakaż ogromna zmiana w stosunku do roku 1914! Po 5 listopada Polska musiała już powstać – w tej czy innej postaci. Jak rzadko kiedy okazało się, że nasza krew nie lała się na darmo, a Komendant od początku do końca miał rację.
Co więcej! Czyn ten zmusił państwa alianckie do podjęcia sprawy polskiej i podbicia licytacji w sprawie polskiej, w końcu skoro źli Niemcy dają Polsce jako taką wolność, to przecież Zachód nie może być gorszy. Wkrótce po tym mamy słynne 14 punktów Wilsona, a półtora roku później POW-iacy Piłsudskiego ruszają na zimne, warszawskie ulice rozbrajać Niemców.
Oj polało się tej naszej krwi pod Kostiuchnówką – ale nie na darmo!
Wolność i niepodległość to bowiem kosztowne rzeczy i płacić za nie trzeba często tym, co Naród ma najlepszego – krwią swych żołnierzy. W tym wypadku także najlepszych synów, jakich miała Polska od dawna. To bowiem już dawno temu Leszek Moczulski w swym „Przerwanym powstaniu” zauważył, że pokolenie tuż po powstaniu styczniowym okazało się być jednym z najlepszych w historii Polski. Było to nie tylko pokolenie pracy, rozwoju i dorabiania się, jak próbują nam wmawiać neopozytywiści. Było to także pokolenie walki, które od przełomu wieków konsekwentnie buduje zręby przyszłej armii polskiej. Strzelcy, Drużyniacy, Sokoli, Ludowcy, weterani OB PPS – wszyscy w Galicji zbroją się, szkolą, piszą regulaminy, studiują historię wojen, przepisy wojskowe, uczą się taktyki, topografii i rozkazodawstwa. A ci głupi Austriacy jeszcze to im finansują i zbroją. Z drugiej strony – dziwnym trafem w wywiadzie austriackim, który mocno wspiera ruch paramiliatrny Polaków w Galicji jest zadziwiająco dużo polskich nazwisk… W dosłownie kilka, kilkanaście lat Galicja wykluła kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy gotowych w spodziewanej i wyczekiwanej wojnie walczyć od pierwszej minuty przeciwko Rosji. Ale! Walczyć pod polskim sztandarem, polską komendą, w polskim mundurze. I gdy powstanie strzeleckie na Kielecczyźnie nie przynosi rezultatu, Legiony stają się nie tylko ratunkiem, ale i szansą, której Piłsudski ze swym sztabem nie zmarnują. Od sierpnia 1914 roku w wojnie światowej oficjalnie uczestniczą polskie oddziały, dowodzone przez Polaków, po polsku. Oddziały tak samo bitne, co zadziorne, bezczelne, nie mające zamiaru stosować się do żadnych prób narzucenia im posłuszeństwa, tak ze strony Wiednia, jak i paru Polaków wiernych temuż Wiedniowi, którzy zapomnieli, jaka krew płynie w ich żyłach. Tak, mówię o arcybydlęciu generale Zagórskim – ale to temat na inny tekst.
W wojnie tej Piłsudski i Legiony robią coś, co w następnym światowym konflikcie będzie nie do pomyślenia przez Sikorskich i Mikołajczyków: otwarcie formułują swe żądania, jawnie mówią, że walczą o niepodległość, stawiają wygórowane warunki, blefują, kłamią, oszukują, szantażują, a gdy uzyskują pośrednie cele, to zamiast grzecznie przysiąść obok nogi pana, niczym wierny piesek, zaczynają z miejsca stawiać kolejne warunki i kręcić jeszcze lepszą awanturę. Słynne podbijanie stawki w licytacji Piłsudskiego działa doskonale, sprawa polska znów jest w europejskiej polityce, a już pierwsze starcia Legionów dowodzą, że to nie żadni oberwańcy czy awanturnicy, a ludzie, którzy wyszkoleniem i bohaterstwem zawstydzają najbardziej elitarne pułki Wiednia i Berlina. Nie za nich się jednak Legioniści biją a POW-iacy konspirują – a tylko i wyłącznie za Polskę. Czyn zbrojny ma cel polityczny, a nie martyrologiczny. Chodzi o to, żeby państwa centralne grały w grę Komendanta…i w listopadzie 1916 roku okazuje się, że nie tylko grają, ale robią to, co Piłsudski zaplanował już przed wojną. Zwycięstwo ma iść od zachodu, wpierw Niemcy wygrają z Rosją, potem same ulegną przez Entantą. Skoro więc w listopadzie 1916 roku Piłsudski otrzymuje to, co chciał… Natychmiast stawia nowe żądania, i całkowicie blokuje akcje werbunkową do tworzonego przez Niemców Wojska Polskiego. Teraz najważniejsze jest POW, Niemcy kiedyś się załamią, a wtedy przecież trzeba siłowo wyrwać im broń z ręki.
Cała ta polityka opiera się na walce i na tworzeniu siły. Piłsudski nie bredził, że to nie nasza wojna, nie próbował bawić się w ruchy antywojenne, poroniony pacyfizm czy śledzenie sytuacji z ostatniego rzędu.
Czyn legionowy i to, co zrobili Strzelcy i Drużyniacy w sierpniu 1914 roku to jest nacjonalizm w czystej postaci – zamiast szmacenia się, błaźnienia i lizania tej czy innej uniżonej monarszej dupy; walka, zryw, czyn i serce rzucone za przeszkodę! Przecież w tej wojnie nie może zabraknąć naszego munduru, naszego orła i pamięci o sprawie polskiej! I nie zabrakło, a wynik wojny i jego konsekwencje pokazały dobitnie, kto rację miał, a kto nie, i kto już nie musiał prosić o słowa uznania.
Większość krytyków naszych czynów zbrojnych – w 1794, 1830, 1863 czy 1914 roku to nie żadni realiści czy wielcy stratedzy, ale zwykli tchórze, którzy krytykują walkę o wolność za sam fakt, że ją ktoś podjął. Wolności nikt nigdy bowiem nie daje za darmo, ale w okresie wielkich przełomów i zmian trzeba o nią walczyć, nieraz do ostatniej kropli krwi. Podporą każdej bowiem polityki jest projekcja siły – a więc albo stajemy do walki, albo jednoznacznie jesteśmy do tego gotowi.
Gdyby nie listopad to nie byłoby stycznia, bez tego zapewne zaś nie byłoby Związku Walki Czynnej, Legionów, wreszcie POW… Jakby potoczył się listopad 1918 roku bez 50 tysięcy żołnierzy i bojowników, którzy wówczas technicznie tą niepodległość wyszarpali z niemieckich rąk, wraz z ich Mauserami i Mannlicherami? W końcu nie każdy naród po Wielkiej Wojnie doczekał się własnego państwa. Tacy Białorusini nie mieli swej siły zbrojnej, nie walczyli i ostatecznie wszelkie decyzje ich dotyczące podejmowano ponad ich głowami.
Zapominają o tym wszyscy realiści, konserwatyści, mistrzowie osławionych szachów 10d i inna swołocz – ci chcieliby, aby polityka była tylko sztuką szmacenia się i to za generalnie małą cenę, a walka? – o panie dzieju, to nie dla nas, przecież to można zrobić sobie krzywdę, zginąć albo być ranionym, lepiej słać uniżone listy do tego czy innego koronowanego dworu. Polska szkoła „realizmu” wychodzi z założenia, że nagradzanym się jest w polityce za wiernopoddańczość, uniżenie i bycie miernym, biernym i wiernym. Przeciwnie! Historia nagradza tylko tych, którzy gotowi są walczyć i co lepsze – nigdy nie mówi, kiedy warto podjąć walkę, a kiedy jest ona skazana na porażkę. Właśnie po tym poznaje się wielkie narody, że potrafią między innymi stanąć do boju, gdy sytuacja tego wymaga.
A gdy już stanie się do walki to wielkość narodu poznać można także po wytrwałości. Niepowodzenia, przeszkody, ból, znój, straty to coś oczywistego. Legiony pokazały, że wygrywa ten, kto do końca trwa. To wyrosłe z Legionów POW rozbrajało Niemców i Austriaków,. To Legiony z miejsca tworzyły zręby Wojska Polskiego, to legionowe konspiracje odtwarzały i tworzyły nowe pułki, których tak bardzo potrzebował Piłsudski. W końcu Niepodległość Polski hartowała się od samego początku w ogniu wojen – z Sowietami, Ukraińcami, Czechami, do tego trwało Powstanie Wielkopolskie. Znowuż – nikt nam Wielkopolski nie dał w prezencie. Co ciekawe, endecja była przeciwna powstaniu na terenie zaboru pruskiego, podobnie, jak była przeciwna powstaniom na Śląsku. Na szczęście ludzie wychowani i zbudowani przykładem Legionów nie słuchali już pozytywistycznego trucia, ale chwytali za broń i walczyli – za wolność, za Polskę! Polacy w dobie Wielkiej Wojny i następnych kilku lat walk wykazali prawdziwą wielkość. No z wyjątkiem może tych, którzy liczyli, że za rezygnację z żywotnych interesów i podporządkowanie się obcy siłom czeka coś więcej niż porażka – przykładem odstraszającym niech będzie tu endecki premier Grabski, który zgodził się na skandaliczne warunki Konferencji w SPA.
W historii ci zwyciężają i budują wielkość, którzy gotowi są do walki. Walki twardej, konsekwentnej, do samego końca. To realizacja najbardziej podstawowych i klasycznych europejskich archetypów i wręcz antycznych wzorców, na których wyrosła nasza cywilizacja. Walka Legionów i obozu Piłsudskiego była majstersztykiem – za ostatecznie nie tak dużą w skali całego Narodu daninę krwi osiągnięto absolutne maksimum korzyści i zysków. I niech myśl ta towarzyszy nam, nacjonalistom, oraz klasie rządzącej w dobie wojny na wschodzie i wszelkich związanych z tym niepokojów. Nie pacyfizm i oczekiwanie na to, aż znów będzie można wznowić geszefty z Moskwą, nie uniżenie wobec obcych planów i zamiarów (głównie francuskich i niemieckich), ale gotowość do twardego boju i budowa koniecznych do tego zasobów, czyli po prostu silnego Wojska Polskiego – tylko to jest w stanie zapewnić przetrwanie Narodu.
Rozumiał to Piłsudski, rozumiał to przed nim Poniatowski, a po nim Śmigły Rydz. Pora żebyśmy to zrozumieli wszyscy.
„Przeszliśmy Wisłę, Wartę przeszliśmy,
Więc chyba już jesteśmy Polakami!
Jesienny blask rozpędził ranne mgły
I czarne orły widać ponad nami
[…]
A dla nas chłopcy nieskończona gra
Bo przyszły los jest wciąż nieodgadniony
I wygrać może, kto do końca trwa
A przegra ten, kto bije dziś pokłony”
„Tylko ten człowiek wart nazwy człowieka, który ma pewne przekonania i potrafi je bez względu na skutki wyznawać czynem.” Józef Piłsudski