Grzegorz Ćwik - Neoliberalna recydywa

Dojście do władzy obecnej koalicji to regres na ogromnej liczbie płaszczyzn i warstw. To widocznie postępująca degradacja państwa polskiego, jego polityki, możliwości, znaczenia i szans. To w pełni już objawiony nepotyzm, skrajny brak kompetencji i niespecjalnie skrywane poddaństwo względem Berlina, bo już nawet nie Brukseli. Patrząc na praktycznie już codzienną porcję wiadomości świadczących o trwającym praktycznym demontażu Państwa Polskiego oraz i wynarodowieniu, aż trudno uwierzyć, że ktoś tym ludziom uwierzył… ponownie. Przecież to wszystko już było, czy naprawdę ten Naród nie pamięta nic i nic się nie nauczył?

Co gorsza, straty jakie ponosimy to nie tylko upadające zakłady pracy, ujemnej wyniki państwowych przedsiębiorstw, które jeszcze niedawno wpłacały do budżetu dziesiątki miliardów złotych i kolejne anulowane ku chwale Moskwy kontrakty na uzbrojenie dla pozbawionego wartości bojowej Wojska Polskiego. To przede wszystkim dwa aspekty: pełen powrót neoliberalnej propagandy i logiki do przestrzeni publicznej oraz powrót do polityki, która już nie skupia się na haśle „państwa minimum”, ale chyba na haśle „państwo polskie może przestać istnieć”.

Spójrzmy na dorobek obecnego rządu, a że od wyborów miął prawie rok, to dobry moment na to. Poziomy wpływów budżetowych drastycznie spadają, dotychczas dochodowe firmy Skarbu Państwa, nagle z dnia na dzień zaczęły przynosić straty, zamykane są wszystkie projekty rozwojowe, inwestycje i zaplanowane już dawno budowy (CPK, Intel, elektrownie atomowe). NFZ zgłasza absolutny brak pieniędzy, zablokowano podwyżki pensji minimalnych przy rosnącej jednocześnie inflacji, upada polska nauka i sport, a niewydolność służb i ich działanie jak zawsze po niewczasie widzieliśmy przy okazji powodzi. Strach pomyśleć co by czekało powodzian, gdyby nie ogólnopolska mobilizacja społeczeństwa w ramach akcji pomocowych.

Kwestia tego, czy pieniądze są czy nie wynika z różnych kwestii, ale na przód wybijają się dwa zagadnienia: wola polityczna i przyjęta optyka makroekonomiczna. Obecnie króluje oczywiście zbrodniczy anglosaski neoliberalizm w wydaniu najbardziej radykalnym, który prof. Szahaj nie bez powodu nazywa „bolszewizmem rynkowym”. Obiera się on na dążeniu do pełnej deregulacji, zerowych podatkach dla bogatych i wysokich dla biednych, prywatyzacji, ograniczeniu roli państwa już nie do minimum a do zera, oraz przekazaniu wszelkiej realnej władzy w ręce korporacji, instytucji finansowych i prywatnych podmiotów. Ten model nieodłącznie wiąże się zbrodnią intelektualną, jaką jest porównywanie i analizowanie ekonomii i budżetu poprzez porównywanie do domowego budżetu. Ileż to razy słyszeliśmy, że przecież gospodarstwo domowe nie wyda więcej niż ma, stąd zadłużenie państwa… no właśnie, jako dziwnym trafem od dobrych 70 lat zadłużają się wszystkie państwa na całym świcie. I jak to wyjaśnić? Po pierwsze porównanie państwa do pojedynczego gospodarstwa to wyjątkowa głupia analogia, po drugie nietrafiona – gospodarstwo domowe nie emituje własnego pieniądza, a państwo tak. To zaś nas prowadzi zarówno do tego, czym jest dług – tu odsyłam do wydanej kilka miesięcy temu świetnej pracy red. Wosia. Jak się okazuje dług nie tylko nie jest taki straszny, ale mądrze wykorzystany stanowi narzędzie rozwoju, postępu i prosperity całego społeczeństwa.

Do tego dochodzi kwestia pieniądza – klasyczna teoria monetarna już dawno, bo przynajmniej przy okazji kryzysu 2008 roku wyłożyła się na łopatki. Obecnie ogromna popularność zdobywa tzw. „Nowa teoria monetarna”, która skupia się właśnie na elastycznym i twórczym podejściu do długu, kwestii fiducjarności pieniądza, oraz generalnie tego, że pieniądz pochodzi nie z podatków a z samego faktu emisji, który jest warunkowany przez państwo i jego majestat oraz siłę.

Oznacza to, że rząd:

  • może płacić za towary, usługi i aktywa finansowe bez konieczności zbierania pieniędzy w formie podatków lub emisji długu przed takimi zakupami;
  • nie można go zmuszać do niewykonania zobowiązania w stosunku do długu denominowanego w jego własnej walucie;
  • jest ograniczony w tworzeniu pieniędzy i zakupach przez inflację, która przyspiesza, gdy realne zasoby (pracy, kapitału i zasobów naturalnych) gospodarki zostaną wykorzystane przy pełnym zatrudnieniu;
  • może kontrolować inflację ograniczającą popyt poprzez opodatkowanie i emisję obligacji, które usuwają nadwyżkę pieniądza z obiegu, chociaż polityczna wola tego nie zawsze istnieje;
  • nie musi konkurować z sektorem prywatnym o ograniczone oszczędności poprzez emisję obligacji.

Tyle ekonomia – ta prawdziwa i oparta o nowoczesne koncepcje i badania, a nie pochodzące sprzed 300 lat anegdoty.

A co z wolą polityczną? Tutaj zaś jest pełna recydywa z czasów rządów pierwszego Tuska. Rządzą nami nie tylko ludzie niekompetentni – to już było wcześniej. Także to, że po części (głównie lewicowej) są to szarlatani i szaleńcy nie jest czymś wielce nowym. Przede wszystkim są to ludzie, którzy nie tylko nie odwołują się do idei polskiej racji stanu, interesu narodowego, ale generalnie są to ludzie, którzy państwo polskie traktują jako coś niekoniecznego, sezonowego i chętnie by się go pozbyli, by tym samym móc stać się obywateli wymarzonego Vaterlandu lub wymarzonego Imperium Unii Europejskiej. Przykład najpierwszy – postać posła Kohuta. Pomijam tu jego jawne wyrzeczenie się polskiej narodowości. Ciekawsza jest jego działalność w kontekście obecnej powodzi – otóż człowiek ten zakapował do Brukseli kilka lat temu, aby ta zablokowała projekty budowy zbiorników retencyjnych. Tak, dobrze czytacie – w imię swej „europejskości” i volks-śląskości gotów był ryzykować bezpieczeństwem narodowym i życiem ludzi, byle by tylko pokazać jak to walczy o demokrację i praworządność. W tym wypadku okazuje się dosłownie, że europejskość i europejskie wydanie praworządności znaczy zagrożenie życia zwykłych ludzi.

Przykładów takich możemy mnożyć na pęczki – kwestia granicy z Białorusią i trwającego od 3 lat kryzysu granicznego jest tu sztandarowa, ale jak spojrzeć na ilość donosów na Polskę do Brukseli i Berlina, to przypominają się czasy okupacji niemieckiej i listów pisanych przez męty społeczne na ul. Szucha zaczynające się od głów „Szanowny Panie Gestapo”.

Stąd nie dziwi ani trwająca likwidacja i zwijanie państwa polskiego, ani że całość tego dzieje się pod hasłem terroru praworządności. Nałożenie się z jednej strony postawy całkowicie obojętnej wobec interesu polskiego, a z drugiej fanatycznej wręcz wierności reaganizmowi-thatcheryzmowi daje skutek w postaci recydywy tego, co mieliśmy w latach 2007-2015. Likwidacja Wojska Polskiego, szkolnictwa, części administracji, służby zdrowia, przedszkoli, straży pożarnej czy szkół to nic innego jak realizacja hasła „taniego” państwa i państwa minimum. Śmieszne, że często ci sami ludzie, którzy popierają te brednie, z drugiej narzekają na brak miejsc w zakładach zdrowotnych czy przedszkola dla swoich dzieci.

Recydywa ta niestety stanowi, co dość oczywiste śmiertelne zagrożenie nie tylko dla naszego pastwa – ale przede wszystkim dla Narodu. Potęguje i tak ogromny rozpad więzi społecznych, poczucie wspólnotowości, gotowość do jakiegokolwiek poświęcenia i pracy dla Narodu. Widać to doskonale, porównując reakcje na komentarze i wypowiedzi polskich polityków i wojskowych dotyczące kwestii geopolitycznych. Gdy 2 lata temu prezydent Duda wypalił Putinowi „Nie strasz, nie strasz…” to generalnie wszystkie opcje to wspierały. Dziś gdy słyszymy od polskiego generała, że być może trzeba będzie stanąć do walki obronnej i bronić Polski, to gremialnie się tego człowieka krytykuje, mówi o rzekomym „prowokowaniu Rosji” i nawołuje do jego dymisji. Tylko dwa lata? Aż dwa lata!

W kwestii ekonomicznej i społecznej panuje taki sam stan – wspomniany anglosaski neoliberalizm, połączony z typowo polskim „niedasizmem”. W efekcie pogłębiają się wszystkie te cechy, które znamionują polski stan rzeczy – niskie płace, częsty wyzysk, patologia umów śmieciowych, łamanie praw pracownika, a idąc dalej – tragiczny stan mieszkalnictwa, transportu publicznego, niski poziom usług publicznych. I nie liczcie, że coś się zmieni – dobrze już było, a obecna władza w ramach walki o wolny rynek i dobre samopoczucie wszelkich lewiatanów będzie równie bezwzględne co wobec swoich politycznych przeciwników. Gdy generalnie na zachodzie dyskusja publiczna, nawet w krajach jak USA, coraz mocniej oscyluje wobec takich tematów jak redystrybucja, walka z patologiami neoliberalizmu, podstawowy dochód gwarantowany, mieszkalnictwo komunalne i społeczne, progresywne podejście do kwestii pracy i funkcjonowania korporacji, to u nas znów władza skupia się wyłącznie na jaśnie panach przedsiębiorcach – czyli ok 1-2% społeczeństwa, mając głęboko w poważaniu całą resztę. Przykład najpierwszy – w ramach walki ze skutkami powodzi państwo szykuje wparcie finansowe…dla przedsiębiorców. Dla pracowników i ich rodzin (pozostałe 98%) jest uśmiech, propagandowy nagłówek w wyborczej i pizza na Jagodnie w dniu wyborów.

Na koniec zauważyć trzeba, iż ciężko nie mieć wrażenia, że Polacy się nic nie uczą. Ja rozumiem, że 18letnie dzieciaki uwierzyły Platformie i komuszkom z Lewicy Razem, ale przecież na obecną władzę głosowało też multum ludzi po 30-stce! Zapomnieli już płace godzinowe 4,5zł, bezrobocie ponad 10%, postępującą likwidację instytucji państwowych i wszechogarniającą korupcję? Otóż nie, nie zapomnieli. Polacy po postu przestali łączyć kropki, pomijając już że przestali głosować portfelem – czyli kierować się własnym , dobrze rozumianym interesem. Bo jeśli pracownik głosuje na partię, która wiadomo, że nie zwiększy dalej płacy minimalnej, zapowiada liberalizację Kodeksu pracy, generalnie jest przyjacielem wielkiego kapitału i po cichu zapowiada zwiększenie wieku emerytalnego, to ciężko to nazwać inaczej jak głupotą. Okazuje się, że ważniejszy jest marsz 4 czerwca, uśmiechnięte serduszko, 8 gwiazdek i … no właśnie, tu dochodzimy do clou. Najważniejsze jest poczucie elitarności i wyższości – wobec tych innych, gorszych, głosujących na fanatyków i nazistów (czyli PiS), oczywiście bezrobotnych, zapijaczonych, nieoczytanych. Nie to co my – europejscy, liberalni, z szerokimi horyzontami, które gwarantuje nam lektura wyborczej, oglądanie tvn-u i czytanie książek Tokarczuk. Wprawdzie ani płace, ani standard życia nie rośnie przez to, a nawet od roku stoi w miejscu, no ale! W końcu to nasi są u koryta i … zaraz, zaraz, nie o to chodziło? Otóż dokładnie o to, a fakt, że sławetne hasło „TKM” tak masowo poparło polskie społeczeństwo, to ze strony obecnej władzy absolutny majstersztyk socjotechniki. Co lepsze – to samo społeczeństwo uwierzyło, że należy nie brać udziału w tak fundamentalnym referendum, jak to sprzed roku i nie odpowiadać w kwestii chociażby imigracji. A skutki tejże widzimy od kilku miesięcy coraz mocniej – gwałty, napady, morderstwa ze strony imigrantów stają się coraz większym problemem. I kto tu będzie zagrożony? Wyborcy obecnej władzy czy sama władza, elita siedząca w zamkniętych, strzeżonych osiedlach, gdzie nigdy żaden imigrant nawet nie wejdzie?

No ale to wszystko nie ma znaczenia – ważne jest to poczucie bycia lepszym, mądrzejszym, świetnie rozumiejącym świat. Do tego bycie „jebaćpisem” stało się modne, kulturowo wsparte przez wszelkiej maści ćpunów, nieudaczników muzycznych i zwykłych wyjców, którzy próbują tak wskrzesić swe dawno wypalone i mało istotne kariery artystyczne.

To jak to społeczeństwa jest manipulowane i rozgrywane, to jak mistrzowsko resztki poczucia wspólnotowości zamieniono nam na wewnętrzną, permanentną wojnę polsko-polską każę sądzić, że być może teorie o matriksie czy „galaktycznym zoo” nie są tak odrealnione.

– – –

Coraz częściej pisząc o Polsce i stanie w jakim się znajduje nie umiem sformułować podsumowania i zakończenia. To bowiem, w moim przekonaniu, powinno zawierać jakąś iskrę optymizmu i rzeczowego pomysłu na wyjście z kryzysu. A mówiąc wprost coraz mniej widzę na to szansę, tak w kontekście tego o czym jest ten artykuł, jak i generalnie otaczającej nas rzeczywistości. Coraz bardziej mam poczucie, że Spengler miał rację w swych rozważaniach, a my obecnie oglądamy nieuchronny upadek naszej zachodniej cywilizacji. Coraz większe dno intelektualne, kulturowe, coraz bardziej wyrafinowane formy biurokratyczne i administracyjne, coraz mniejszy związek ze zwykłym ludzkim rozsądkiem i do tego absolutny uwiąd jakiejkolwiek ożywczej myśli. Wszystkie cechy upadku imperium wyszczególnione przez Spenglera się zgadzają.

Cóż – przyjdzie kiedyś do Polski i Europy ruski, a za nim Chińczyk i Hindus – i nauczą się Polacy oraz Europejczycy natychmiast pracy, rozsądku, szacunku do państwa i władzy, przypomną sobie czym jest rodzina, normalne relacje i wspólnota.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *