Grzegorz Ćwik - Międzymorze, czyli czas jagielloński

Trwająca już od prawie roku wojna zmieniła i przyspieszyła szereg procesów i kwestii tak w Polsce, jak i w Europie i na świecie. Prysły mity liberałów i „realistów” o dogadywaniu się z Rosją, wrodzonej rzekomo polskiej rusofobii czy końcu historii. Padł też mit Niemiec jako państwa racjonalnego i nadającego się na lidera Europy. To skorumpowane przez rosyjski biznes i wywiad państwo, pozbawione właściwie armii gotowej do czegoś więcej niż misja humanitarna, pozbawione wizji i poczucia misji, skupione wyłączenie na ekonomii, jest cieniem zaledwie tego, co może być liderem zjednoczonej Europy, zwłaszcza tu – na wschodzie kontynentu. Tu, na wschodzie rozumiemy dobrze zarówno to, czym jest Rosja jak i prosty fakt, że obecna wojna stawia kraje naszego regionu przed szeregiem wyzwań, które składają się na potrzebę budowy systemu bezpieczeństwa, który albo skutecznie odstraszy Rosję przed kolejnymi agresjami, albo też w razie tejże sprawi, że będziemy w stanie skutecznie bronić się, wykrwawiając armię wschodniego agresora i zmuszając do odwrotu.

W obecnej narracji do mainstreamu przebiła się koncepcja Międzymorza – rozumianego w różny sposób i na różną modłę bloku państw Europy Wschodniej, który nawiązywać miałby do okresu Jagiellonów czy Rzeczpospolitej Trojga Narodów. Czy sojusz taki, oparty w obecnych warunkach na aliansie Polski, Ukrainy, Rumunii i państw bałtyckich oraz najpewniej Szwecji i Finlandii jest odpowiedzią na wyzwania, jakie narzuciła nam historia po 24 lutego 2022?

Wojna. Wojna się nie zmienia

Wbrew liberalnej propagandzie wojna, jaką Rosja narzuciła Ukrainie, a w gruncie rzeczy całej Europie, nie jest szaleństwem czy psychozą Putina, ale konsekwencją i logicznym skutkiem szeregu czynników, jak rosyjskie cele polityczne i geopolityczne, rosyjska kultura strategiczna i preferowane metody działań, kultura i aksjologia państwa oraz narodu, jak również panujące w elicie przekonania co do stosunków na świecie i przewidywanego rozwoju sytuacji.

Rosja od 1999 roku jest państwem rewizjonistycznym, które w Monachium w roku 2008 swój rewizjonizm oficjalnie już zaprezentowało jako kierunkowskaz ekipy rządzącej z Władimirem Putinem na czele. W dużym skrócie sprowadza się to do sprzeciwu wobec hegemonii Stanów Zjednoczonych, ekspansji NATO o byłe kraje związkowe ZSRS, oraz oczekiwanie, że tzw. „bliska zagranica” zostanie uznana za wyłącznie rosyjską strefę wpływów. Objawia się to uznaniem za taki teren tak Białorusi czy Ukrainy, jak i Kazachstanu czy Armenii. Wojna w Gruzji, wbrew popularnym mitom będąca agresją rosyjską, a nie obroną, konflikt trwający na Ukrainie od 2014 roku czy rosyjska obecność na Bliskim Wschodzie, jak również druga wojna czeczeńska to właśnie praktyczne sposoby odbudowy rosyjskiego imperium i jego strefy wpływów.

Warto zwrócić tu uwagę na postrzeganie tego na Kremlu przez pryzmat pewnych koncepcji ideowych i politycznych. Zachód nie tylko widziany jest jako liberalny, dekadencki i zdegenerowany, ale również jako element słabnący politycznie, militarnie i pod względem znaczenia na świecie. Stąd popularna w Rosji „koncepcja przeczekania”, mówiąca, że Rosja po prostu musi wyczekać Zachód, by móc zrealizować swoje cele. Odrębność rosyjskiej kultury i tradycji, wrogość do zachodu i generalnie indywidualizmu objawia się z kolei w koncepcji „państwa twierdzy” czy „oblężonej twierdzy”, która właściwie datuje się przynajmniej od czasów Iwana Groźnego. Do tego Rosja postrzega konflikt z Zachodem jako walkę atlantyzmu (ludzie morza) z Euroazją (ludzie lądu), co wpisuje się, chociażby w podstawowe ramy koncepcji Dugina (niesłusznie nazywanego niezwykle na wyrost „mózgiem Kremla”).

Rosja do tego ma poczucie ogromnego wsparcia ze strony Chin, w relacjach, z którymi wprawdzie pogodziła się już ze statusem junior partnera, co oznacza także hegemonię Pekinu w Azji, ale z drugiej strony pozwala Rosji skupić się na kierunku wschodnim.

Dlaczego Rosja akurat na przełomie roku 2021 i 2022 zdecydowała się na wojnę? Już złożone w grudniu 2021 rosyjskie ultymatywne żądania dotyczące strategicznego przebudowania systemy bezpieczeństwa w Europie znamionowały duże zmiany. Rosja oczekiwała nie tylko de facto wyrzucenia USA z Europy, ale także oddania państw bałtyckich, oraz krajów byłego bloku wschodniego, w tym Polski, w rosyjską strefę wpływów, przy czym między bajki należy włożyć brednie, że Rosja nie zamierzała i nie zamierza ingerować w sprawy wewnętrzne krajów regionu. Umowa mińska czy rosyjskie cele wojny na Ukrainie udowadniają coś zupełnie innego – Rosja jest dużo bardziej agresywnym graczem wobec naszego regionu niż Unia, jeśli idzie o kwestie nacisków na sprawy ustrojowe, administracyjne i polityczne. Generalnie linią polityczną Rosji było cofnięcie skutków rozszerzenia NATO z roku 1997 i następnych lat, oraz odzyskanie uznania swych stref wpływów. To ostatnie, to znaczy brak tego uznania ze strony USA, mimo bezwarunkowego poparcia USA przez Moskwę w wojnie z terroryzmem po 2001 roku, jest jednym z powodów braku złudzeń na Kremlu co do możliwości porozumienia się z Ameryką.

A czemu akurat w 2022? Złożyło się na to kilka powodów – osłabienie i to widoczne Zachodu po pandemii covida, kryzys ekonomiczny, koncyliacyjne stanowisko Francji i Niemiec (przypomnę tylko, że Macron kilka dni przed wojną sygnalizował gotowość do przyjęcia rosyjskiego ultimatum – podkreślam, że nie chodziło o negocjacje a właśnie o przyjęcie całości rosyjskich propozycji, które Rosja przedstawiała ultymatywnie jako konieczne do przyjęcia w całości, a nie jako przedmiot negocjacji), wizualne osłabienie USA po wycofaniu się z Afganistanu oraz uznanie, że USA angażując się na Dalekim Wschodzie, nie są w stanie i nie zechcą bronić wschodniej Europy.

Dochodzi tu czynnik dużo bardziej strategiczny –zagadnienie energetyczne. Otóż jak powszechnie wiadomo Rosja opiera się ekonomicznie na handlu węglowodorami – gazem, ropą, które stanowiły do niedawna podstawę energetycznego zabezpieczenia Europy. Także na Dalekim Wschodzie Rosja jest dość poważnym graczem w tej dziedzinie, zwłaszcza w ramach relacji z Chinami. Jednak w latach 2020-2022 doszło do szeregu decyzji i działań, które sprowadzają się do tego, że zarówno Unia, Chiny, USA jak i inne kraje zadeklarowały odchodzenie od paliw kopalnych na rzecz odnawialnych źródeł energii oraz paliwa jądrowego. W praktyce oznacza to, że już z końcem obecnej dekady wpływy Rosji zaczną drastycznie maleć, a pamiętajmy, że mówimy tu nie tylko o malejącym wolumenie sprzedaży, ale i marży, bo koszty wydobycia generalnie rosną, podobnie jak obsługa coraz bardziej przestarzałej infrastruktury. Tak więc politycy Rosji doskonale rozumieją, że czas gra wybitnie na niekorzyść ich państwa, a do tego ogromne problemy demograficzne i coraz bardziej podległa rola w relacjach z Chinami w efekcie spowodowały wytworzenie się klimatu gotowości do podjęcia działań zbrojnych. Przy czym ustalić trzeba jedno – to nie jest wojna o Ukrainę, choć to ona ponosi ciężar walki i rosyjskich masowych zbrodni wojennych. To wojna, najpewniej pierwsza z szeregu konfliktów, której celem jest strategiczna przebudowa relacji geopolitycznych, układu bezpieczeństwa i stref wpływów w Europie, a to dopiero wstęp do najpewniej nieuniknionego konfliktu Chin i USA. Wszelkie obserwacje rosyjskiej polityki i podejścia Kremla do wojny wykazują, że Rosja wojnę traktuje obecnie jako coś długofalowego, co nawet jeśli będzie kosztowne, ostatecznie ma sprawić, że Zachód ustąpi i uzna swą porażkę. Co więcej, ogromne straty wojenne i fiasko lutowego blitkriegu sprawiły, że politycy Rosji zaczęli ewentualną porażkę postrzegać jako wstęp do upadku Rosji jako państwa i wystąpienia sytuacji podobnej do roku 1917, a więc tymczasowej całkowitej anomii państwowości. I generalnie trzeba przyznać im rację, strategiczna porażka Rosji będzie wstępem do dekompozycji tak systemu, jak i bytu Rosji w obecnym kształcie, bo przecież próg wyzwalania oddolnych żywiołów i dążeń oraz separatyzmów wszelkiej maści zawsze w Rosji był dużo niższy, niż w innych regionach.

NATO

Podstawą naszego systemu bezpieczeństwa jest udział w sojuszu NATO. Nie wdając się w historyczne analizy i opisy, przypomnijmy tylko, że sojusz ten powstał jako próba (skuteczna) przeciwstawienia się ewentualnej sowieckiej agresji na państwa zachodniej Europy w okresie trwania zimnej wojny. Po roku 1991 świadomość zagrożenia rosyjskiego w europejskich elitach zaczęła wietrzeć, przeradzając się w uznanie, że najważniejszy jest biznes i handel, a kontakty handlowe i ekonomiczne z Rosją ex definitione zliberalizują rosyjski reżim. Okazało się to tak samo skuteczne jak w wypadku identycznych oczekiwań kolejnych administracji waszyngtońskich wobec Chin. Rosja zarobiła solidne pieniądze, wytworzyła szereg instytucjonalnych, agenturalnych i energetycznych zależności w relacjach z Unią i państwami NATO, z drugiej zaś strony ani na krok nie odstąpiła od swej tradycji i kultury strategicznej.

Do tego od końca lat 90-tych, szczególnie zaś po roku 2008, państwa NATO owładnęła powszechna fala pacyfizmu i rozbrojenia. Siły zbrojne redukowano ilościowo, jakościowo, ograniczano fundusze na modernizację, pozwolono na regres wyszkolenia i gotowości bojowej. Starczy wspomnieć, że na obecną chwilę Wielka Brytania jest w stanie wystawić całą 1 brygadę zmechanizowaną i dysponuje ok. 150 czołgami, Niemcy wystawić mogę w porywach do 3-4 słabo wyszkolonych brygad (niemieckie jednostki w przeciwieństwie do polskich od dawna nie są w stanie w ramach NATO otrzymać certyfikacji, świadczącej o wyszkoleniu i gotowości bojowej), Francja od dawna nastawia się wyłącznie na działania typu misji pokojowych czy stabilizacyjnych. Także lotnictwo, obrona plot., czy wojska rakietowe obejmują te zjawiska, choć tu akurat poziom wstecznictwa jest mniejszy i cały czas segmenty te, stanowią pewną wartość.

Do tego, o ile po roku 2015 państwa NATO dość powszechnie zaczęły zwiększać swoje budżety, to przyjąć należy, że do roku 2030 uda się im tylko (w najlepszym razie) odzyskać utraconą z początkiem wieku zdolność bojową, na pewno zaś jej nie przekroczymy. Do tego obecnie zawieszeniu ulegają wszelkie projekty bezpieczeństwa w ramach sojuszu, a państwa narodowe skupiają się na indywidualnym przygotowaniu i zwiększeniu możliwości bojowych.

Pozostaje oczywiście kwestia USA, która jest bardziej skomplikowana, ze względu na to, że Stany cały czas są największym mocarstwem na świecie i ich polityka w różnych regionach jest ze sobą związana. Generalnie polityka USA pod rządami Bidena zakładała skupienie się na rywalizacji z Chinami i zwiększenie samodzielności strategicznej państw Europy, z założeniem, że to Niemcy staną się ogniskiem i lokalnym liderem antyrosyjskiej tamy opartej na NATO. To zresztą zostało błędnie odczytane przez Rosję jako swoiste „wyjście” z Europy i pozostawienie Moskwie wolnej ręki na kierunku ukraińskim i szerzej wschodnioeuropejskim.

Zasadniczy błąd rosyjskich analityków wynikał z niezrozumienia amerykańskiej zasady sekwencjonowania partnerów oraz wrogów, a także znaczenia wiarygodności sojuszniczej. Bo to na niej właśnie opiera się nieformowalny sojusz USA z Tajwanem, jak również szereg innych sojuszy i form współpracy polityczno-militarnej, w jakich uczestniczy Waszyngton. Mówiąc w dużym skrócie – odpuszczenie tematu Ukrainy byłoby dla Tajwanu jasnym sygnałem, że w razie chińskiej agresji USA zachowają się tutaj identycznie. A to oznaczałoby praktycznie zlikwidowanie tego sojuszu oraz w ostateczności upadek USA jako mocarstwa światowego, na co żadna ekipa rządząca tam nie pozwoli sobie.

Ponadto USA wspierając Ukrainę i oficjalnie dążąc do strategicznej porażki Rosji, stara się tym samym skierować kierunek ambicji Kremla na Daleki Wschód, tym samym zmuszając Rosję do rywalizacji z tradycyjnie tam rządzącą potęgą chińską.

Oczywiście, armia amerykańska także poddana została szeregowi czynników osłabiających, podobnie jak w wypadku Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii. Nie miały one jednak takiego znaczenia i zasięgu, jak na starym kontynencie, w związku z czym USA są w stanie wziąć udział w pełnokinetycznym konflikcie, a nie tylko w odległej od swego kraju misji stabilizacyjnej czy krótkotrwałej interwencji. Ponadto USA, obok Wielkiej Brytanii pozostają, jak się wydaje cały czas państwami nie tylko dysponującymi bronią atomową, ale także posiadającymi gotowość jej faktycznego użycia.

Mówiąc o NATO, musimy zahaczyć o dotychczasowe podejście do ewentualnego konfliktu z Rosją. Generalnie plany, jakie NATO posiadało na wypadek zaatakowania Polski i państw bałtyckich przez Rosję sprowadzają się do działań opóźniających w pierwszej fazie wojny, która siła rzeczy zakończyć się musi zajęciem szerokich połaci terenu przez Rosjan, a następnie z drugiej, gdzie zmobilizowane siły sojuszu dokonają kontruderzenia, które będzie rozstrzygające w konflikcie i doprowadzi do zwycięskiego zakończenia działań zbrojnych. Łączy się z tym koncepcja tzw. „wysuniętej obecności” sił NATO, w ramach wielonarodowych brygad i batalionów, obecnych zwłaszcza w państwach bałtyckich, które niejako tradycyjnie uważane są przed czynniki dowódcze za najbardziej zagrożone. Ich celem mówiąc kolokwialnie jest… „chwalebnie zginąć”, a swą ofiarą krwi zapewnić to, że np. USA włączą się do wojny, nie mogąc pozostać bierne w obliczu śmierci swych żołnierzy. Rosja doskonale to rozumie i dlatego koncepcja ta ma charakter odstraszający.

Zasadniczym problemem jest jednak to, że koncepcje powyższe opracowano przed 24 lutego. Dziś przywódcy Polski, państw bałtyckich czy Wielkiej Brytanii przyznają wprost, że po Irpieniu, Buczy, Mariupolu nie może by mowy o świadomym pozwoleniu na półroczną okupację naszych terytoriów przez rosyjskich agresorów, bo dla państw bałtyckich oznacza to fizyczną likwidację tych niewielkich cokolwiek narodów, a dla nas, Polaków, najpewniej likwidacje elity przywódczej i intelektualnej. Wniosek jest jeden – obecność sił NATO na wschodniej flance musi być tak duża i silna, by od pierwszego dnia postawić skuteczny i twardy opór rosyjskiemu najeźdźcy, a nie prowadzić działanie opóźniające z góry skazane na ostateczne niepowodzenie. Krótko mówiąc – wzorem prowadzenia wojny z Rosją będzie dla nas obecna Ukraina, a więc nie armia mała, ale zawodowa, ale masowy pobór i liczne jednostki, masowe użycie artylerii tradycyjnej, samobieżnej i rakietowej, wysoki poziom nasycenia hi-techem, owoczesne technologie, w tym SI. A także przygotowane rezerwy materiałowe, plany prowadzenia działań, rozpoznanie, wreszcie – gotowość Narodu do walki i poświęceń.

Samotność strategiczna

Słyszymy ostatnio często strasznie debilne hasło – „to nie nasza wojna”. Rosja rozpętała wojnę z jawną myślą odzyskania swych stref wpływów, a do tej zalicza także nas, chce wpływać na naszą politykę zagraniczną (obecność w NATO), wewnętrzną i kulturową (wartości, stosunek do Moskwy), ekonomiczną i energetyczną, do tego od pierwszego dnia wojny jawnie co chwila grozi nam, w tym bronią jądrową, a do tego jak się okazuje Rosjanie są tymi samymi barbarzyńcami i mordercami, co za Stalina, ale na końcu przyjdzie jeden z drugim pacyfista rodem z Nowoczesnej i powie „to nie nasza wojna”. Parafrazując – wyobraź sobie, że mieszkasz w kamienicy, sąsiadowi przez ścianę chuligani podpalili mieszkanie i wydzierają się, że zabiją każdego w budynku, a Ty z dłońmi na uszach powtarzasz sobie „to nie moja sprawa, mnie tu nie ma”.

Ze względu na nasze bezprecedensowe zaangażowanie w pomoc Ukrainie oraz tradycyjnie antyimperialistyczną politykę wobec Moskwy, Kreml już teraz uważa nas za uczestnika wojny i tandem Warszawa-Kijów traktuje jako całość. Tak rosyjscy, jak i amerykańscy specjaliści zgodni są w opinii, że bez polskiej pomocy i wsparcia Ukraina by się załamała i wojnę przegrała. Podobnie zresztą twierdzą politycy i dowódcy ze strony ukraińskiej. I paradoksalnie Rosja ma rację, interesem Polski jest zwycięstwo Ukrainy. Jak powiedział mi podczas rozmowy wybitny specjalista od kwestii ukraińskich Tadeusz A. Olszański – „Nad Dnieprem trwa teraz bardzo ważna bitwa. Bitwa o Warszawę”. Wróćmy do lutego 2022. Rosja uderza na Ukrainę, celem jest błyskawiczne rozbicie ukraińskiej obrony, zajęcie Kijowa, likwidacja lub zmuszenie do ucieczki Zełeńskiego, okupacja całego kraju. W tym czasie Polska na granicy ma ok. 25-30 tys. spieszonych żołnierzy z jednostek pancernych i zmechanizowanych, do 5 tysięcy policji, 5 tysięcy, może więcej straży granicznej, jeszcze z 5 tysięcy obrony terytorialnej. Niecałe 50 tys. ludzi bez ciężkiego sprzętu. Ten został na zachodzie Polski, bo tam mamy większość garnizonów. Gdyby Rosja zrealizowała swój plan to 4-5 dnia wojny na granicy z Polską staje ponad 100 tys. Rosjan, w ramach jednostek szybkich, wprawdzie przygotowanych raczej do wojny poniżej progu pełnowymiarowego konfliktu (to asumpt do długiej dyskusji, jakie były plany i przygotowania Rosji do wojny – nie tutaj na to miejsce, stwierdźmy tylko, że Rosja oczekiwała krótkiej, parudniowej operacji specjalnej – stąd nazwa – a nie wojny a froncie długości ponad 2 tys. km.), ale i tak znacząco nasycone czołgami, wozami pancernymi, artylerią i wozami wsparcia. Do tego lotnictwo, wojska rakietowe, sprzęt walki elektronicznej. A my mamy sprzęt gdzie indziej, na granicy samą piechotę, trochę lotnictwa i… tyle. Nie twierdzę, że Rosja z marszu by na nas uderzyła, nie mając zabezpieczonych tyłów i mając jak na tak szeroki teatr wojenny niewielkie siły, ale siły te by wystarczyły do tego, aby Francja i Niemy bez większego zająknięcia nas sprzedały.

Ponoszone przez nas ciężary wsparcia Ukrainy – sprzęt pancerny, lotnictwo, paliwo, dotacje do ukraińskiego budżetu, wsparcie humanitarne i materiałowe, wreszcie przyjęciu kilku milionów uciekinierów cywilnych – to konieczna cena, jaką płacimy za to, aby Rosja nie stała na całej długości naszej granicy z bronią w ręku i mordem w oczach, jak to w zwyczaju mają Moskale. Mam świadomość, że ponoszone ciężary uderzają często w nasze rodziny, w gospodarkę, w wiele aspektów życia, jednak to nie my, a nam narzucono taki stan rzeczy, a alternatywa – upadek Ukrainy, podejście jawnie już antypolskiej Rosji do polskich granic na całej długości wschodniej rubieży jest stokroć gorsza. Tego nie rozumieją, lub udają, że nie rozumieją wszelcy endecy, „realiści”, kamraci, i inni zaprzańcy. Ile warta jest współpraca i umowy z Rosją, to doskonale pokazuje sam casus Ukrainy, włącznie z memorandum budapesztańskim. Naszym strategicznym celem jest odepchnięcie Rosji nie tylko od naszych granic, ale i poprzez projekcję siły, od myślenia w ogóle o działaniach wojennych wobec państw naszego regionu.

Międzymorze

Podsumujmy powyższe kwestie w zwięzły sposób:

– Rosja jako państwo rewizjonistyczne wprost dąży do demontażu europejskiego systemu bezpieczeństwa opartego o NATO oraz zamierza powrócić do geopolitycznego stanu posiadania z okresu Związku Sowieckiego. Implikuje to wprost dostanie się Polski w jej orbitę bezpośrednich wpływów.

– Panująca w Rosji kultura strategiczna, wyznawane wartości, wizja świata i relacji międzynarodowych oraz sfera ideologiczna jednoznacznie definiują Rosję jako państwo nam wrogie i niewahające się przed prowadzeniem tak działań wojennych, jak i dokonywaniem masowych zbrodni na ościennych państwach i ludach.

– Zachód po 1991 roku systematycznie się rozbraja, tak militarnie jak i psychicznie (pacyfizm, liberalizm, indywidualizm), a myślenie strategiczne zastąpił w dużej mierze ekonomizm znany jako maksyma „business as usual”.

– Podjęte po roku 2015 działania mające na celu zwiększenie budżetów wojskowych państw NATO, pozwolą jedynie do około roku 2030 (optymistyczne założenie) odbudować utracony potencjał, a nie go zwiększyć.

– Dotychczasowe koncepcje oparte o wysuniętą obecność na wschodniej flance i dopuszczające straty terytorialne w pierwszej fazie wojny z Rosją wobec doświadczeń wojny na Ukrainie uznać trzeba za niedopuszczalne i grożące straszliwymi stratami.

– Wojna prowadzona przez Ukrainę jest także wojną w obronie Polski, Rumunii czy państw bałtyckich.

– Rosja już teraz uznaje nas za stronę w wojnie.

– Wsparcie okazane przez Polskę było czynnikiem sine qua non tego, że Ukraina mogła stawić skuteczny opór najeźdźcy.

– W NATO najważniejsze dwa państwa, na jakie możemy liczyć to USA i Wielka Brytania, przy czym jednak USA uważają za najważniejszy teatr geopolityczny Daleki Wschód, Wielka Brytania zaś armię ma w podobnym stanie, co Niemcy.

– Powyższe implikuje powolne tworzenie się inicjatyw obronnych i sieci sojuszy niezależnych lub współistniejących do NATO, także w kontekście akcesji do sojuszu państw skandynawskich (Szwecja, Finlandia).

Właściwie chciałoby się powiedzieć, że powyższe elementy geopolitycznego równania mogą dać tylko jeden wynik: Międzymorze. Jeśli polska polityka zagraniczna w końcu zacznie kierować się jakimkolwiek planowaniem, a nie tylko reagowaniem i myśleniem „do następnego sondażu”, to projekt Międzymorza stanowić musi nie tylko cel, ale i sorelowski mit, wokół którego zbudujemy nasza regionalną tożsamość oraz poczucie bezpieczeństwa.

A co oznacza Międzymorze? To szeroki blok państw Europy Wschodniej, które miałyby w ścisłej współpracy stworzyć na tyle silną federację, że byłaby w stanie wspólnie oprzeć się zarówno Rosji, co jest dla nas zadaniem obecnie pierwszorzędnym, ale także kulturowym i ideowym naleciałościom, które uznajemy za szkodliwe – w szczególności chodzi o nurt liberalny i nowo-lewicowy oraz o coraz bardziej agresywne działania wielkich korporacji wobec państw narodowych.

Twardym trzonem Międzymorza musi być ścisły sojusz Polski, Ukrainy, Rumunii oraz państw bałtyckich, oparty najlepiej o kooperację z Finlandią i Szwecją (zaniedbany zupełnie aspekt polskiej dyplomacji). Do takiego bloku śmiało mogłyby dołączać kolejne kraje, Bułgaria, Słowacja, Czechy, a ostatecznie i przede wszystkim – Białoruś, wyzwolona spod okupacji kremlowskich namiestników.

Międzymorze musi być projektem nacjonalistycznym i opartym o klasyczne dla Europy Wschodniej wartości – przewagi duchowości nad materią i wspólnoty nad jednostką, gospodarki spółdzielczo-państwowej nad zachodnimi korporacjami, do tego w ramach tego sojuszu szczególną troską objęta powinna zostać rodzina, środowisko naturalne, religia, tradycyjna i lokalna kultura oraz spuścizna. Międzymorze oprzeć się musi o poszanowania etniczności i tradycyjnych ról społecznych i płciowych czy wreszcie szacunek dla lokalnej, a nie narzuconej religii i duchowości.

Położenie i sytuacja innych krajów w regionie – Ukrainy, Rumunii, Białorusi, państw bałtyckich etc. są dokładnie takie same jak Polski. Są one postawione same wobec potęg politycznych, ekonomicznych i tragicznych wpływów ideologicznych. Każdy z naszych krajów jest za słaby na skuteczne realizowanie interesów narodowych, które zresztą w tych krajach będą bardzo podobne do tych, które wymieniłem wyżej dla Polski. Logiczne jest więc ścisłe i strategiczne współdziałanie, aby razem móc zrobić to, co oddzielnie nie jest w zasięgu naszych możliwości.

Pod względem formalnym Międzymorze możemy uznać za projekt, składający się z kilku części, wzajemnie się uzupełniających: federację, sojusz militarny oraz regionalną unię.

Federacja to przede wszystkim koordynacja i wspólna polityka zagraniczna, swoiste centrum decyzyjne Międzymorza, na przykład w postaci określonego ciała politycznego złożonego z głów państw, ministrów spraw zagranicznych, obrony narodowej jak i szereg innych specjalistów i polityków odpowiedzialnych za określone pola działania. Głównym zadaniem federacji byłoby funkcjonowanie jako odrębny byt geopolityczny, jak i koordynowanie konkretnych form współpracy, łagodzenie sporów i ustalanie najwłaściwszych kierunków rozwoju dla całego Międzymorza.

Sojusz militarny o charakterze defensywnym oczywiście zabezpieczyć miałby kraje Międzymorza, przede wszystkim te graniczące z Rosją, przed możliwością agresji zbrojnej, także w formie hybrydowej. Wspólne międzymorskie projekty bezpieczeństwa, wspólne dowodzenie i ścisła współpraca armii narodowych to dla nas konieczny warunek zachowania integralności terytorialnej i politycznej.

Trzecia forma funkcjonowania – unia regionalna, odpowiedzialna byłaby za te funkcje Międzymorza, które nie są związane ani z polityczną federacją, ani z sojuszem wojskowym. Tak więc kwestie ekonomiczne, ekologiczne, kulturowe, edukacyjne oraz ideologiczno-programowe realizowałaby właśnie unia.

Tak rozumiana wielka przestrzeń byłaby spójnym projektem, które łączy nie tylko geografia, na co wskazuje geopolityka klasyczna, ale przede wszystkim aksjologiczne i cywilizacyjne podstawy bytowania – a więc to, na czym skupia się geopolityka krytyczna. Fakt, że kraje naszego regionu łączy wspólny kod kulturowy, często pokrewieństwo etniczne, językowe, kategorie, przez pryzmat których analizujemy i wartościujemy rzeczywistość, uzupełnia stricte polityczne paradygmaty bytowania.

Nacjonalizm jagielloński

Historia naszego regionu to od 200 albo i więcej lat próby dokonywane przez różne narody (polski, ukraiński, litewski, rumuński, inne), aby udowodnić, że w pojedynkę można być wielkim i na wielkość się wybić. Zwłaszcza polski Naród próbował wielokroć, natężając wszelkie swe siły i zasoby pokazać, że może wrócić w pojedynkę do czasów potęgi i mocarstwowości (16/17 wiek). Być może czas zrozumieć straszną poniekąd prawdę – nie może. Polaków jest za mało, państwo nasze jest za małe i za biedne, mamy za małe zaplecze, potencjał, także ten geopolityczny. Konstatacja ta dotyczy także Białorusi i Ukrainy, a tym bardziej Litwy. Czyli tych państw, z którymi jako Rzeczpospolita Obojga Narodów byliśmy już kiedyś potęgą i mocarstwem. Nie postuluję tu oczywiście epigońskiego powrotu do tego modelu ustrojowego. Wręcz przeciwnie, państwa narodowe, jako ostoja i emanacja najważniejszej wspólnoty – narodowej, muszą przetrwać. Ale byśmy przetrwali…musimy być wielcy. Rozumiał to Marszałek, wypowiadając sławetne słowa:

„Polska będzie wielka, albo nie będzie jej wcale”.

Stąd postuluję, aby rzucone kiedyś przeze mnie hasło nacjonalizmu jagiellońskiego stało się celem polskiej polityki oraz idei narodowej.

Nacjonalizm jagielloński rozumiemy przede wszystkim jako dążenie do stworzenia Imperium, do polskiej mocarstwowości i stworzenia realnych szans oparcia się temu wszystkiemu, co zagraża naszej kulturze, niezawisłości i integralności. Imperium – to oczywiście Międzymorze.

Nacjonalizm jagielloński nie postuluje likwidacji obecnych państw narodowych, nie zamierza wdrażać multi-kulturalizmu, nie ma też stanowić narzędzia ekspansji i narzucania innym narodom obcej woli. To przede wszystkim forma umożliwiająca skuteczne obronienie naszej kultury i tożsamości, stworzenie ekonomicznych, społecznych, militarnych i technologicznych podstaw naszej regionalnej suwerenności oraz przeciwsiła dla wszelkich form imperializmu, który może zagrozić lub zagraża Narodom Międzymorza.

Nawiązanie do czasów jagiellońskich to koncepcja współpracy odrębnych, ale bratnich narodów i etniczności, w myśl wspólnego interesu opartego na tym samym położeniu, tradycji i zagrożeniach oraz szansach.

Obecna wojna przyspieszyła pewne procesy ewolucji myśli politycznej, jedne koncepcje odesłała do lamusa, inne poddała w wątpliwość, jeszcze innym umożliwiła wypłynięcie na szerokie tory. Pora byśmy jako nacjonaliści odważnie spojrzeli w przyszłość i mając doświadczenia naszej bogatej historii, świadomość błędów jak i sukcesów rozpoczęli budowę Międzymorza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *