Grzegorz Ćwik - Marsz festiwalowej demokracji

Cała Polska żyje obecnie odbytym kilka dni temu marszem 4 czerwca, zorganizowanym przez Platformę Obywatelską wraz z pokrewnym jej środowiskami. Okazja to oczywiście rocznica pierwszych częściowo wolnych wyborów po roku 1944 w Polsce, choć na dobrą sprawę nikt nie ma wątpliwości, że marsz ten tak naprawdę zogniskowany jest wokół twardej walki o władzę – na jesieni wszakże czekają nas wybory. O ile wybory to dość ciekawy temat, to sam marsz wydaje się być pewną soczewką, która ukazuje liczne patologie i chore strony naszej nadwiślańskiej, fasadowej demokracji oligarchiczno-partyjnej. 

Jest coś bowiem w tym marszu autentycznie niesamowitego. Ogromna rzesza ludzi bowiem zjeżdża do stolicy, mówimy tu o liczbie od 100 do nawet 500 tysięcy osób (choć ta ostatnia to raczej propagandowy wymysł), aby walczyć nie tylko o coś, co nie jest jako takie zagrożone, ale na dobrą sprawę nigdy nie działało po roku 1989 tak jak powinno, a niejednokrotnie nie działało w ogóle.

Czy zagrożony jest bowiem system demokracji liberalnej? Jak może być zagrożony, skoro wszystkie partie działają legalnie jak działały, a o rzekomo autorytarnych zabiegach PiS-u względem wolności słowa czytamy….w gazetach i na portalach docierających do milionów osób, i to bez jakiegokolwiek przeciwdziałania ze strony władzy. Działania w kwestiach sądowniczych także ciężko uznać za jakieś specjalnie antydemokratyczne, bo raz że wpasowują się w znane w Unii Europejskiej rozwiązania, dwa, że nie podważają one żadnego z filarów liberalnej praworządności. 

To o co chodzi? Jak już wspomniałem cel jest jawnie wyboczy, opozycja stara się powtórzyć skutek wizyty Jana Pawła II w Polsce w roku 1979 i uzyskać wizualny dowód na to, jak dużo jest wrogów „reżimu”. A co na to władza? Ani nie tłumi tego marszu, ani nie stosuje prześladowań prewencyjnych wobec organizatorów i uczestników, ale nie prowokuje w samym pochodzie, ani nie stosuje administracyjnych metod przeciwdziałania. Zupełnie… odwrotnie niż rzekomo demokratyczna Platforma wobec tego naprawdę największego marszu III RP, czyli Marszu Niepodległości. 

Dopiero to pokazuje, jak media potrafią nie tylko kreować rzeczywistość, ale skutecznie dzielić ludzi. Prawdziwa demokracja, powiązana ze społeczeństwem organicznym, tym znanym ze starożytności, to współpraca całego społeczeństwa, a nie szczucie na siebie dwóch obozów w imię walki o to, w co liderzy partyjni już dawno nie wierzą.

Czym zresztą jest prawdziwa demokracja, czym jest uspołecznienie, pisałem nieraz. To faktyczny udział społeczeństwa we władzy, to kontrola nad politykami i urzędnikami, to współdecydowanie o budżetach lokalnych, to nadzór nad służbami mundurowymi. Tymczasem nam wmawia się, że demokracja to pójście raz na cztery lata do lokalu wyborczego i postawienie iksa na kartce. Oczywiście – tam, gdzie jaśnie panowie i panie z elity liberalnych celebrytów nam zaplanowali. W końcu w demokracji liberalnej głosuje się tylko na liberałów – a nie na wstrętnych populistów.

Bądźmy szczerzy, kwestia socjalna i społeczna, kwestia walki klas, to zagadnienia, które Platforma ostatnimi czasy skutecznie przysypała swoim lekko odświeżonym wyglądem, jednak to tak naprawdę jeden z głównych kośćców nie tylko rywalizacji między dwoma głównymi obozami, ale także przede wszystkim między liberałami jako takimi a myślą narodową.

500+ (a już zaraz 800), podwyższenie emerytur, wyprawki do szkół, laptopy dla uczniów podstawówek, itp. Itd. – wszystko to obrasta już w mity, powtarzane dzień po dniu, rok po roku zarówno przez liberalnych propagandzistów, jak i miliony ich wyznawców. Oczywiście wszelka pomoc jest dla „patologii” (jeśli posiadanie dziecka, które jest kryterium 500+ to patologia, to cóż, mamy dla libków i ich człowieczeństwa złą wiadomość), „socjal rozleniwia” (dlatego bezrobocie utrzymuje się na rekordowo niskim poziomie i cały czas maleje), to tylko wyborcza korupcja (jak wszystkie obietnice wszystkich partii w tym systemie), a do tego socjal powoduje wzrost inflacji, dlatego ta pojawiał się już pół dekady po wprowadzeniu reform socjalnych obecnego rządu. 

Można tak długo i namiętnie wyśmiewać fakt, iż równowartość 120 euro, czyli w skali Unii – grosze, wypłacane matkom na każde dziecko sprawia, że ludzie potrafią do cna nienawidzić swych rodaków i rodaczki. Nie przeszkadza masom, że korporacje nie płacą w Polsce podatków, że transferuje się z naszego kraju ogromny kapitał rok rocznie, że pieniądze władza potrafi faktycznie rozkradać i defraudować. To wszystko nic przy tym, że rodziny dostaną pewne wsparcie finansowe od państwa. Takie coś rozwściecza liberałów do ostatka i rozpala ich nienawiść klasową. W końcu te 500 czy 800 plus może sprawić, że niewielka różnica między klasa ludową a tzw. klasą średnią będzie zasypana lub w dużej mierze zniwelowana. A nie po to kończy się jakże przydatne kierunki jak kulturoznawstwo, nie po to płodzi dziesiątki mądrych artykułów o rasistach i faszystach w Krypolu czy Agorze, aby teraz jakiś piekarz, nauczyciel czy elektryk śmiał rościć sobie prawo do równości. 

Czy dla celu samego w sobie, czy faktycznie z powodów czysto wyborczych, to jednak PiS wydobył z biedy, wykluczenia i niebytu społeczno-politycznego milionowe masy Polaków. Liberalne elity nie wybaczą czegoś takiego, i nawet jeśli liderzy Platformy deklarują, że nie ruszą programów socjalnych w razie wyborów, to po pierwsze wiemy, jak to bywa u Tuska i ekipy z prawdomównością, po drugie wystarczy posłuchać ich oficjalnych ekspertów ekonomicznych, aby wiedzieć, że stosunek tego obozu do tych zagadnień jest identyczny, jak 20 lat temu i demontaż obecnie działających zapór socjalnych był, jest i będzie jedną z najważniejszych osi funkcjonowania obozu obecnej opozycji. Tego także domagają się wyborcy tych partii, którzy w ramach badan nad nienawiścią i uprzedzeniami w przestrzeni publicznej okazują się być dużo bardziej agresywni i nietolerancyjni niż choćby konserwatyści spod znaku PiS-u.

W ogóle wyborcy liberalnych partii to ciekawa sprawa. Stawiam stówę, że przeważająca większość maszerujących parę dni temu w życiu się społecznie w nic nie angażowała, nie pomagała potrzebującym (w końcu to liberałowie, „kowale własnego losu”), żyła słodkim snem o wstąpieniu w szeregi ukochanej klasy średniej. A kiedy już ci ludzie decydują się publicznie zabrać głos (choć w gruncie rzeczy głos tam zabrali tylko politycy Platformy, nie dopuszczając do głosu nawet Hołowni czy Kosiniak-Kamysza), to w tak fałszywej, fasadowej i nierealnej sprawie jak obrona „demokracji” w Polsce. Jak już wiemy – ani ona zagrożona, ani specjalnie ta obowiązująca jej liberalna odmiana nie ma wiele wspólnego z demokracją jako taką. 

Marsz ten zresztą doskonale oddaje charakter i tego naszego para-demokratycznego ustroju i całej sceny politycznej. Fasadowość, fałsz, operowanie populistycznymi (w złym tego słowa rozumieniu) hasłami, dzielenie ludzi na wrogie sobie obozy, zakulisowe działania i przede wszystkim aktorskość i reżyserowanie tych rzekomo oddolnych działań. Tu nawet nie chodzi o to, że marsz 4 czerwca był w dużej mierze organizacyjnie wspierany przez struktury partyjne Platformy. Tu chodzi o to, że ludzie tak chętnie wierzą w te brednie, tak ochoczo oddają swoje możliwości i przywileje polityczne na rzecz zaplanowanego przez speców od PR-u wydarzenia i systemu, który udaje tylko przyjazność, obywatelskość, a w gruncie rzeczy kryje twardą walkę o pieniądze, władze i przywrócenie układu z 2015 roku. Nie żeby ten obecny był wiele lepszy, ale patrząc na przeciętną pensję, poziom ubóstwa wśród dzieci, politykę wschodnią i parę innych rzeczy, to jednak nie do końca PiS i PO jedno zło.

Przeraża, że mając w pamięci całe doświadczenie władzy ludowej spora część Narodu tak łatwo daje się oszukać rzekomo spontanicznymi i oddolnymi ruchami jak KOD, Obywatele RP, Strajk Kobiet, Antifa i pewnie jeszcze parę innych. To wszystko środowiska twardo poważane z lokalnymi i państwowymi strukturami Platformy i jej sojuszników, finansowane, promowane i chronione jawnie, które w ramach planowanego przejęcia władzy mają do odegrania swoją rolę – i widzimy to już od ładnych paru lat, jak Strajk Kobiet destabilizował sytuację pandemiczną, jak działacze Antify (finansowani sumami milionowymi przez platformerskie władze Poznania, Warszawy, Wrocławia czy Trójmiasta) atakowali środowiska pro-life, tak niechętne liberalizacji przepisów aborcyjnych. Tak samo KOD czy Obywatele RP to nic innego jak janczarzy powrotu do płacy godzinowej 4,5 zł, elastycznych umów (czytaj:  śmieciowych), emerytur w wysokości 10 zł (bo całe życie na śmieciówkach i brak składek mimo stażu pracy) oraz otwartości wobec Rosji Putina, włącznie z oparciem wojskowej komunikacji na rosyjskich satelitach. 

Możemy się śmiać z tego, że Budka nie zna słów hymnu, że tyle osób zjechało, aby tracić czas na walkę z „kaczyzmem”, ale tak naprawdę to symptomy patologicznego systemu, który w gruncie rzeczy tłamsi i mami Naród kuglarskimi sztuczkami, a w tle planuje kolejny socjalny zamach stanu w stylu rewolucji Balcerowicza z roku 1989 i 1990. Najwyższa już pora, aby zastanowić się, jak naprawdę powinna wyrażać się władza ludu i jak realnie powinny działać demokratyczne struktury i procedury, aby społeczeństwo mogło należycie nad nimi panować i wykorzystać je dla swego dobra, a nie wąskiej kliki partyjnej oligarchii.

Komentarze do "Marsz festiwalowej demokracji"

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *