„Kryptonim Polska” w reżyserii Piotra Kumika jest komedią ukazującą Polaków podzielonych na dwa obozy ideologiczne. Skrajna prawica i liberalna lewica ścierają się z sobą. Nagle dochodzi do rzeczy „niebywałej” – między narodowcem i lewicową aktywistką wybucha gorące uczucie.
Najbardziej znanym głównoplanowym aktorem jest jednak Borys Szyc grający Romana, czyli przywódcę narodowców. W jednym z wywiadów zapewniał o swojej prywatnej obiektywności, iż stoi pośrodku podzielonego społeczeństwa, a filmowa miłość ma doprowadzić do dialogu między stronami. Czy faktycznie film jest bezstronny i w pełni obiektywny? Oficjalny zwiastun nie pozostawia złudzeń…Twórcy filmu stoją twardo po stronie tęczy i celują broń w kierunku jej przeciwników. Moja recenzja nie jest już zupełnie świeża, ponieważ premiera filmu miała miejsce początkiem września obecnego roku, ale temat absurdalności owej produkcji jest nadal wart podejmowania.
Wspomniany we wstępie Roman (Borys Szyc) jest przywódcą Związku Młodzieży Radykalnej (ZMR)– organizacji zrzeszającej w swoich kręgach narodowców i skinheadów. Romek jest mieszanką fanatyka i troglodyty, który twardą ręką rządzi swoimi ludźmi, a właściwie bandą idiotów. Wizualnie i pod względem krzykliwości przypomina nieco Bąkiewicza. Z całej grupy od początku pozytywnie wyróżnia się jedynie Sławek (Maciej Musiałowski). Kontuzja przekreśla mu szansę na karierę sportową, następnie zostaje na siłę zwerbowany do ZMR. Miastem narodowców jest Białystok – zapyziała dziura z banerami Zenona Martyniuka. Działalność ZMR nawiązuje do prawdziwych wydarzeń m.in. urodzin Hitlera w Wodzisławiu Śląskim, spalenia kukły Żyda i krwawej jatki w kebabie. Filmową skrajną prawicę możemy porównać do zmiksowanego ekstraktu z najbardziej absurdalnych artykułów Gazety Wyborczej i informacji TVN-u. W późniejszym czasie jednak owe półgłówki stają się groźnymi terrorystami.
Po drugiej stronie barykady widzimy lewicowych aktywistów i działaczy LGBT. Tę grupę można również nazwać bandą idiotów, ale jednak znacznie sympatyczniejszą niż „narodowcy”. Ich miastem jest postępowa Warszawa, w której można zdobyć wykształcenie i pracę. Nie ma wśród nich terrorystów i nie budzą strachu. To po prostu dziwaki wierzący w swoją wizję świata. Należy do nich młoda studentka Pola (Magdalena Maścianica), to właśnie ona zakochuje się ze wzajemnością we wcześniej wspomnianym Sławku z ZMR-u.
Czy rzeczywistość wygląda tak samo, jak na ekranie? Twórcy filmy wyraźnie odbiegają od realiów. Tak zwana prawa strona nie jest wolna od przemocy i różnych patologii, ale nie ma to nic wspólnego ze zorganizowanym terroryzmem, za którym rzekomo stoi rząd i kościół katolicki.
Za to środowiska lewicowe nie są tak przyjazne, za jakie zostali uznani w produkcji. Niedorzeczność i hipokryzja sięgają zenitu – już za niedługo pewnie zaczną oblewać obrazy w muzeum zupą pomidorową, jak ich zachodni towarzysze. Od lat znana jest brutalność Antify. Niedawno antyfaszysta z Inowrocławia zamordował 13-letnią dziewczynkę. Jednak ktoś chce, żebyśmy się bali i wyśmiewali tylko jedną stronę. Poprawność polityczna wygrywa. Wyobraźmy sobie odwrotną sytuację, że to narodowcy pełnią rolę tych dobrych na ekranie – oj, jaki byłby skandal i lament. Oczywiście trzeba zaznaczyć, iż podział na lewicę i prawicę jest bardzo sztuczny. Większość społeczeństwa ma mieszane i umiarkowane poglądy. Setki tysięcy Polaków walczą przede wszystkim, aby przeżyć do następnego miesiąca. Radykalna prawica i tęczowa lewica stanowią raczej mały odsetek.
A co z humorem? Idąc do kina, schowałem kwestie światopoglądowe do kieszeni i miałem nadzieję na odrobinę śmiechu. Niestety, zaśmiałem się tylko trzy razy i był to raczej subtelny chichot. Pozostała część publiczności również była bardzo powściągliwa w tej ekspresji emocji. Humor na filmie jest dość toporny. Uczucie żenady wywoływały u mnie te wszystkie suchary i debilne dialogi. Nie pomogła nawet drugoplanowa rola Cezarego Pazury. Twórcy filmu nie postarali się o własną inwencję, bazowali głównie na parodiowaniu znanych wszystkim wydarzeń. W zasadzie to, co jest najzabawniejsze, możemy zobaczyć w trailerze. Fabuła nie zaskakuje, nużąca prostota i przewidywalność. Wszystko razem okraszone tanim moralizatorstwem.
Komedia romantyczna, czy lewicowa kicz ? Odpowiedź na pytanie, które znajduje się w tytule niniejszej recenzji, jest chyba oczywista. Zresztą trudno nawet zaklasyfikować ten film jako stricte komedię romantyczną, bo miłość Sławka i Poli, to tylko jeden z wątków, obok walki ideologicznej i losów bandy Romana. Priorytetową kwestią zdaje się być raczej zwycięstwo tych spod znaku tęczy.