,,Kaznodzieje wy równości, tyraństwa to obłęd w niemocy woła tak przez was o „sprawiedliwość“: wasze najskrytsze zachcianki tyraństwa kapturzą się tak oto słowami cnoty!”
Friedrich Nietsche
Otwieram swój artykuł cytatem filozofa, z którym rzadko kiedy zgadzałem się w czymkolwiek. Filozofa, którego pełni światopoglądu nie sposób pogodzić z nacjonalizmem, katolicyzmem, chrześcijaństwem zgoła. A jednak w kilku kwestiach miał rację ogromną i za każdym razem, gdy ktokolwiek wychwala francuską rewolucję, której rocznicę jako swe święto narodowe niedawno obchodzili republikańscy Francuzi, przypominam sobie właśnie jego nauki na temat równości, wolności i braterstwa- pojęć, które rewolucja wpisała na swe sztandary.
Nietsche krytykował nie tylko socjalistów. W zasadzie krytykował każdego, kto nadawał równości jakąkolwiek wartość- w tym nawet chrześcijaństwo. Brało się to jednak u niego ze spostrzeżenia, któremu trudno odmówić słuszności- takiego mianowicie, że tam gdzie próbuje się zaprowadzić całkowitą równość, tam znika wolność jakakolwiek, gdyż te dwie rzeczy w proporcji ekstremalnej są ze sobą zupełnie nie do pogodzenia. Jednak nie nad tym głównie pragnę się rozwodzić w swym artykule, lecz nad zupełnie inną, choć pokrewną kwestią. W motcie cytowałem filozofa ze Szwabii, gdyż jemu to w głównej mierze zawdzięczamy wprowadzenie do etyki pojęcia resentymentu. Pojęcie to zaś jest kluczowe, gdy chce się zrozumieć, dlaczego zachwycanie się zburzeniem Bastylii i ścięciem Ludwika XVI jest czymś z gruntu niezgodnym z naszą ideą, czymś stanowiącym wypaczenie nie tylko zdrowego nacjonalizmu, ale także etyki katolickiej, a nawet łacińskiego virtus zgoła.
Czym jest zdefiniowany przez Nietschego resentyment? Jest to pewna specyficzna i bardzo niezdrowa postawa psychologiczna, polegająca na tym, że to co dla danej osoby jest nieosiągalne, albo z jej perspektywy trudne do osiągnięcia, zaczyna być przez nią uważane za złe, immoralne, itp. Co gorsza, osoba taka nie próbuje nawet dostrzec dróg, przez które mogłaby osiągnąć to, czego podświadomie pragnie. Odrzuca je jako wymagające wysiłku i zamiast dążyć do wznoszenia się wzwyż zaczyna żyć zawiścią i żądzą sprowadzenia innych do swojego poziomu. Tym samym przestaje kierować się szlachetnym virtus, którego miejsce zajmuje pseudomoralność niewolnika.
Omawiając na konkretnych przykładach- osoba kierująca się resentymentem nie będzie rozważała, dlaczego ktoś jest bogatszy od niej i nie będzie próbowała samemu wypracować sobie bogactwa, biorąc przykład z ludzi, którzy je osiągnęli. Zamiast tego będzie z góry zakładać, że każdy bogatszy od niej samej, jest niemoralnym ,,wyzyskiwaczem” i będzie nienawidzić każdej takiej osoby. Postawa taka, oczywiście w niczym nie poprawi bytu zawistnika, ale pozwala mu zachować fałszywe poczucie moralnej wyższości, a w odpowiednich warunkach także wzniecić w sobie ,,zapał rewolucyjny”. W końcu cóż prostszego niż okraść czy zamordować kogoś, kogo się uważa za ,,niemoralnego”. Podaję tu przykład ekonomiczny nie bez przyczyny. Właśnie tego rodzaju resentyment leży u źródeł wszelkich odmian ,,naukowego” socjalizmu.
Socjalista wcale nie kocha robotników, wcale nie solidaryzuje się z biednymi- zresztą człowiekowi kierującemu się resentymentem solidarność jest obca. To wszystko jedynie pozory cnoty, które mają na celu zamaskować prawdziwe motywacje i pragnienia panów socjalistów. Ich prawdziwą motywacją bowiem jest zazdrość i nienawiść do ludzi, którym lepiej się powiodło z tych czy innych powodów, a prawdziwym pragnieniem jest sprowadzenie wszystkich do poziomu ich własnego bytu. Posługując się popularnym powiedzeniem z czasów PRL-u: ,,wszystkim równo- wszystkim gówno”. Tego w istocie chcą panowie socjaliści, nawet jeżeli mówią inaczej. I co więcej- wszędzie tam, gdzie podnoszono bunty i rewolucje w imię ,,równości”- wszędzie właśnie tym się to kończyło. Mało tego- w imię wolności i równości niszczono bezwzględnie wolność i nigdzie nie zbudowano postulowanej równości. Mity francuskiej rewolucji koniecznie należy odkłamać.
Francuska rewolucja- gdy się ją dobrze prześledzi, zamiast pozostawać na poziomie 14 lipcowych propagandowych klisz, jest przykładem dokładnie tego samego procesu. Nie stanowi wcale, jak chcieliby nieraz nie tylko socjalistyczni ideolodzy, ideału rewolucji, który nigdy później się nie powtórzył. Nie- francuska rewolucja była protoplastą rewolucji bolszewickiej. Marat nie różni się od Lenina, Danton to ni mniej ni więcej protoplasta Trockiego, a z kolei Rabospierre śmiało uchodzić może za wzór dla Józefa Stalina-nawet jeśli socjaliści tego ostatniego nazywają ,,bonapartystą”. I nie jest to z mojej strony żadna poetycka hiperbola- jest to konstatacja wynikająca z porównania dynamiki rewolucji francuskiej z dynamiką narodzin dyktatury sowieckiej. Pisali o tym zresztą sami Sowieci na czele z Leninem. Ale przejdźmy do rzeczy. Rewolucja nie była jednorazowym zrywem, a 14 lipca jest jedynie jedną z wielu dat mieszczących się w przebiegu całego procesu dziejowego, jakim była ona, a który trwał łącznie 10 lat. Początkiem procesu była przysięga w sali do gry w piłkę- którą przedstawiciele trzeciego stanu złożyli 20 czerwca 1789 roku, a więc niemal miesiąc przed zburzeniem Bastylii, a końcem tego procesu był napoleoński zamach 18 brumaire’a- przeprowadzony 9 listopada 1799 roku. Zwracam na to uwagę z bardzo istotnej przyczyny. Rewolucja wypisująca na swoich sztandarach ,,równość”- nie przyniosła równości. Ostatecznie jedynym jej skutkiem w tym zakresie było zastąpienie jednych ciemiężycieli innymi. Arystokracje z jej przywilejami prawnymi zastąpiła burżuazja ze swoją przewagą ekonomiczną, która to z kolei burżuazja, dzięki Napoleonowi mogła z czasem wywalczyć sobie także przywileje prawne, de facto analogiczne do arystokratycznych. Mało tego- bonapartyści z czasem zaczęli się posługiwać nawet tytulaturą arystokratyczną- co było już zupełnie jawnym powrotem do ancient regimu- z tą tylko różnicą, że swoje tytuły wywalczali czy wypracowywali w służbie republiki, a nie dziedziczyli ich.
Ktoś mógłby pomyśleć, że jest to różnica wielka i jakościowa, bo oto przywilej przestał być czymś dziedzicznym. Jednak tu także można się grubo pomylić. Jakież to bowiem były zasługi wobec republiki, które owych burżujów i nuworyszów wynosiły na wyżyny wcześniej zajmowane przez arystokrację? Spójrzmy na postać samego Bonapartego. Jest on w Polsce często idealizowany. Widzi się go najczęściej od razu we Włoszech, albo i pod piramidami i w efekcie zupełnie zapomina się początki jego kariery oficerskiej w rewolucyjnych szeregach. Tymczasem nie są one chlubne. Sposób, w jaki zdobył dowództwo w Tulonie to czyste politykierstwo- pisarstwem zjednał sobie Augustyna Rabospierra- młodszego brata Maksymiliana i przez protekcje- a nie żadne zasługi otrzymał dowództwo w Tulonie. Był to rok 1793. Ledwie 4 lata wystarczyły by rewolucjoniści zaczęli przyjmować zwyczaje ludzi, przeciw którym występowali. Ale na to można by było jeszcze przymknąć oko, bo w Tulonie Bonaparte dowodził błyskotliwie- tyle, że potem był 13 Vendemair’a- powstanie rojalistyczne, które wybuchło na ulicach Paryża 5 października 1795 roku. Podkreślmy- powstanie rojalistyczne na ulicach Paryża. Jak doszło do tego, że w tym najbardziej rewolucyjnym mieście, w stolicy Republiki, w metropolii, która od pierwszych dni stała konsekwentnie po stronie republikańskiej, w toczonej we Francji wojnie domowej, możliwe stało się rojalistyczne powstanie, do którego poszło około 30 tysięcy ludzi? Odpowiedź zawiera się w jednym słowie- głód.
Tak, jak 6 lat wcześniej głodni Paryżanie obalili monarchie, tak po 6 latach rządów rewolucjonistów jeszcze bardziej głodni mieszkańcy stolicy za monarchią zatęsknili. Ich tęsknota była już jednak za późna, bo Republika miała zbyt wielu wiernych żandarmów. Jednych z nich był Bonaparte, który do głodnych ludzi kazał strzelać z dział. Wywindowało to bardzo jego karierę dając mu stanowisko dowódcy wojsk wewnętrznych- ciągnąc analogię do bolszewików- Bonaparte stał się protoplastą Dzierżyńskiego.
Dopiero po kolejnych ,,zasługach” powierzono mu dowództwo armii walczącej z Austriakami i mógł on wreszcie wykazać się walecznością w obronie swego kraju przed obcym wrogiem. Wcześniej jednak jego zasługi polegały głównie na mordowaniu innych Francuzów. I nie chodzi tu o demonizowanych przez socjalistów wszelkiej proweniencji ,,arystokratów” i ,,święte krowy”. W Paryżu zginęli prości ludzie, tacy sami, jak ci którzy 6 lat wcześniej burzyli Bastylie. Tyle tylko, że Ludwik XVI chciał rozmawiać z ludźmi i by być bliżej nich wyprowadził się z Wersalu i ponownie zamieszkał w Paryżu w Palas Royal. A ,,przedstawiciel Stanu Trzeciego” Paul Barras wysłał na nich Korsykanina z armatami, bo nie zamierzał rozmawiać z ,,wrogami republiki”, a zapewne też jako wzorcowy burżuj gardził tymi ludźmi, którzy wynieśli go do władzy. Czy w tym zestawieniu nadal można idealizować Republikę i demonizować każdą formę monarchii?
Wydaję mi się to czymś irracjonalnym, pachnącym politycznym manicheizmem. Nie przestanę powtarzać tego, co już w innym artykule kiedyś napisałem- nie jest ważna forma rządów- monarchia czy republika- ważne jest, czy rządzący w jej ramach służą Narodowi, poczuwają się do obowiązków wobec niego i realizują je. W świetle faktów- kto był bliżej narodu francuskiego w jego tragicznych momentach- Ludwik XVI wyprowadzający się z Wersalu, czy Paul Barras pacyfikujący Paryż przy pomocy Bonapartego, albo wcześniej Maksymilian Rabospierre topiący we krwi Wandee? Na te pytania należałoby już odpowiedzieć sobie samemu, co niestety nie jest możliwe, jeżeli całą rewolucje próbuje się streszczać w zburzeniu Bastylii i paru tym podobnych kliszach z okresu 1789-1792. Warto przy tym dodać, że we wspomnianym okresie Francja nie była jeszcze republiką. Republiką stała się dopiero w 1792 roku i by przypieczętować ten akt w odpowiednio rewolucyjny sposób, zamordowano Ludwika XVI. Nie stało się to momentalnie po Bastylii. Stało się to 20 stycznia 1793 roku i było aktem godnym barbarzyńców. I nie chodzi tu o żadne monarchiczne przesądy- ,,podniesienie ręki na pomazańca”- itp. Chodzi tu o fakt, jak król został potraktowany jako człowiek. Proces Ludwika XVI był zaprzeczeniem jakichkolwiek norm cywilizowanego procesu. Oskarżony de facto od początku nie miał możliwości obrony, za to rewolucyjny ,,Archanioł Terroru”- Antoine Louis de Saint Just, postarał się w swojej mowie oskarżycielskiej, by na obalonego króla zrzucić wszystkie prawdziwe i zmyślone nieszczęścia Francji i wprost odczłowieczyć oskarżonego. Proces ten jako żywo uznać można za pokazowy, jednak wnosił on swoistą nową jakość do tego typu haniebnych przedstawień.
Po raz pierwszy organizatorzy procesu uczynili wszystko, by sprawić wrażenie powszechnego w całym narodzie poparcia dla wyroku. Jako żywo- można tu dostrzec pierwowzór dla procesów pokazowych w stalinowskim ZSRR. By nie było dla nikogo wątpliwości, kto jest największym fanem jakobinów- polskie tłumaczenie mowy Saint Justa uzyskałem stosunkowo łatwo dzięki pewnej stroncę prowadzonej przez anarchokomunistów- zwie się ona Maoistowskim Projektem Dokumentacyjnym, a opatrzona była komentarzem pełnym zachwytów nad autorem owego przemówienia. Pod zastanowienie każdemu skłonnemu zachwycać się nad czymkolwiek, co pochodziło od jakobinów. Dodać trzeba, że i Danton i Marat i Rabospierre i Saint Just i inni rewolucjoniści- nie byli proletariuszami i nie mieli wiele wspólnego z sankiulotami, których wykorzystali dla osiągnięcia swych celów. Wspomniani przeze mnie panowie to prawnicy i biznesmeni mieszczańskiego pochodzenia. Wielu tego typu ludzi wbrew stereotypom robiło świetnie kariery i w ancien regime- tyle tylko, że nie w polityce. Rewolucji francuskiej nie zrobili biedni przeciw bogatym. Zrobili ją bogaci, lecz ograniczeni w życiu społecznym, przeciw bogatym i wpływowym, a biedotą jedynie jedni i drudzy posługiwali się tak, jak im to było wygodne.
Wpisana na sztandary ,,równość” od początku była fikcją i fikcją pozostała, tyle tylko że najpierw w jej imię, zniszczono wolność bardziej niźli za monarchii i przelano więcej krwi niźli za wszystkich wojen burbonów- i to także nie jest hiperbola drodzy czytelnicy. Zacznę od prostej kwestii, krótkiego wyjaśnienia, dlaczego uważam, że rewolucja zniszczyła wolność Francuzów bardziej, niż jakiekolwiek posunięcia prawne monarchii absolutnej. W tym celu odwołam się do Wandei.
O tragedii tego rejonu Francji wie dobrze każdy, kto choć nieco bardziej interesował się historią owego kraju w okresie rewolucji. Powstanie, które wybuchło w 1793 roku na krótko po mordzie dokonanym na królu, trwało w Wandei przez dwa lata, a zostało przez władze rewolucyjne stłumione w sposób ni mniej ni więcej tylko ludobójczy. Kolumny piekielne generała Turreau i komisarza Carriera wymordowały w Wandei, jak się szacuje około 300 tysięcy cywilów, w tym kobiety i dzieci. Rewolucjoniści dokonywali rzeczy przerażających np. topiąc cywilów na barkach czy paląc ich w stodołach- analogie do dziejowych horrorów znanych nam z XX wieku same nasuwają się na myśl. Jednak przez idealistyczne patrzenie na wszelkie irredenty często zawęża się całość motywacji, które stały za antyrewolucyjnym zrywem Wandei. Stracenie przez rewolucjonistów Ludwika XVI było bowiem jedynie ostatnim elementem, iskrą rzuconą na beczkę prochu, którą stała się Wandea już wcześniej. Jak doszło do owego nagromadzenia pierwiastków wybuchowych w tym rejonie? Zacząć należy od tego, że mieszkańcy Wandei byli w większości bardzo pobożni i wierni Kościołowi Katolickiemu, dlatego też antykościelne posunięcia rewolucjonistów od początku budziły opór. Do pierwszych walk i pierwszych ofiar doszło jeszcze 2 lata przed powstaniem- w roku 1791, gdy Gwardia Narodowa spacyfikowała grupę parafian broniących w jednym z wandejskich kościołów niezaprzysiężonego księdza. Gwoli lepszego zrozumienia- Konwent wymuszał na duchowieństwie przysięgi na wierność Konstytucji Republiki, co w świetle jej potępienia przez Watykan stawiało księży przed wyborem tragicznym- wierność Kościołowi, albo ugięcie się przed Republiką. W Wandei tymczasem częściej niż w innych rejonach Francji księża wywodzili się ze społeczności, w których posługiwali, byli pochodzenia chłopskiego, w związku z czym represje wprowadzane wobec nich przez rząd żyrondystów były dla chłopów nie tylko oburzające, ale także niezrozumiałe. Sytuację zaostrzyło pogarszające się położenie ekonomiczne rejonu, wywołana między innymi wzrostem podatków po objęciu władzy przez rewolucjonistów.
Gdyby tego było mało począwszy od wydania 14 grudnia 1789 roku ustawy wprowadzającej nowy podział administracyjny Francji władze centralne w Paryżu konsekwentnie ograniczały autonomie poszczególnych rejonów, które w czasach monarchii cieszyły się nią w ramach tzw. praw lokalnych. Jednym z takich rejonów była Wandea, gdzie przywiązanie do praw lokalnych było tym silniejsze, że splatało się ściśle z głębokim katolicyzmem tego rejonu Francji.
Ograniczanie praw lokalnych i zastępowanie ich prawodawstwem tworzonym w Paryżu Wandejczycy z duża dozą słuszności odebrali jako zamach na swoją wolność. Warto w tym kontekście dodać, że na krótko po zrywie Wandei nastąpiła seria tzw. powstań federalistycznych, wzniecanych przez zwolenników dotychczasowej federacyjnej formy państwa, sprzeciwiających się jego odgórnej unitaryzacji przez jakobinów. Trzeba przy tym dodać, że wśród tzw. federalistów jedynie część była rojalistami. Wielu wcześniej popierało rewolucje i bynajmniej nie chciało powrotu monarchii, występowali oni jedynie w obronie wspomnianych praw lokalnych. To pokazuje kierunek obrany przez rewolucjonistów w reformowaniu państwa. Od początku był to kierunek zamordystyczny i wbrew całej demagogi antyludowy, świadomie dążący do zniszczenia lokalnych tradycji. Po reformach administracyjnych nastąpił zarządzony przez Konwent pobór do wojska, który w Wandei natychmiast przybrał formę branki, zwłaszcza, że komisarze wyznaczeni przez Konwent do jej przeprowadzenia od początku używali poboru w celu pozbycia się z Wandei osób niechętnie nastawionych do kolejnych posunięć rewolucjonistów. Zbiegnięcie się w czasie tego ostatniego ze ścięciem króla spowodowało wybuch powstania, do którego Wandejczycy poszli pod sztandarami z Gorejącym Sercem Jezusa i hasłami ,,pour le dieu et le roix”. Warto jednak zauważyć, że proces, który doprowadził do powstania w Wandei trwał 4 lata, a istotą jego było niszczenie wolności społeczności lokalnej przez rewolucyjny rząd centralny, który właśnie ,,wolność” wpisywał sobie na sztandary obok ,,równości” i ,,braterstwa”. To co działo się w Wandei jest najdobitniejszym przykładem, jak bardzo rewolucja stanowiła zaprzeczenie haseł wolności i braterstwa. W gruncie rzeczy liczyła się dla nich chyba jedynie równość- z tym, że nigdzie jej nie zrealizowali w sensie stricte. Byli w tym bardzo podobni do swoich późniejszych naśladowców- Lenin nakazując pacyfikację Kraju Wojska Dońskiego pisał o Kozakach- ,,Musimy ich zniszczyć. To nasza Wandea.” Oto najdobitniejsza chyba ilustracja wpływu jakobinizmu na bolszewie.
Zanim przejdę do drugiej części swojego wywodu, w której chcę poddać krytyce upowszechniony także w części naszego środowiska osąd, jakoby rewolucja ,,stworzyła nowoczesny naród”, chcę podsumować to, co napisałem dotąd. Analiza porównawcza teorii i praktyki francuskiej rewolucji, jej w jakimś stopniu szlachetnych założeń ze zbrodniczym sposobem ich realizacji, a także tym, czym one w krótkim czasie stały się dla stojących na czele rewolty ukazuje, czym rewolucja była naprawdę. Nie była ona szlachetnym zrywem w imię wolnościowych czy tym bardziej narodowych idei. Była ona zwyczajnym wybuchem resentymentu ludzi obdarzonych niewolniczą pseudoetyką. Wybuchem resentymentu umiejętnie sterowanym przez bandę oświeceniowych ideologów, którzy z jego pomocą wywalczyli sobie miejsca na szczycie drabiny, o której mówili, że chcą ją znieść. Wreszcie wybuchem resentymentu, który doprowadził do zbrodni i to nie na ,,świętych krowach” (choć i to byłoby czymś godnym potępienia) lecz na ludziach podobnych do tych, którzy tym resentymentem się kierowali. Biedni Wandejczycy, głodni Paryżanie występujący 13 vendemair’a- to przecież taki sam proletariat, jak i ci, co maszerowali na Wersal.
Rewolucja od początku pożerała własne dzieci- i to nie tylko tłuste i utuczone. Nie żal mi autora tych słów- Georga Dantona- zbrodniarza odpowiedzialnego za rzezie wrześniowe. Jego egzekucja nakazana przez Rabospierra jest dla mnie jedynie tym, czym egzekucja Bucharina i Rykowa nakazana przez Stalina- elementem wewnątrzmafijnych, bandyckich rozrachunków, które dla uczciwego człowieka powinny być zupełnie obojętne. Ale Paryżan rozstrzelanych z armat przez Bonapartego w dniu 13 vendemair’a- już owszem żal mi. Bo przecież iluś z nich na pewno 6 lat wcześniej maszerowało na Bastylie. Tak więc wszelkie zachwyty nad rewoltą jakobinów winny w nas budzić moralne obrzydzenie, a jakiekolwiek próby usprawiedliwiania sprawców jakobińskiego terroru winniśmy traktować na równi z usprawiedliwianiem innych zbrodniarzy. Ci, którzy nadal robią na odwrót, nie tylko stoją w biegunowej sprzeczności z zasadami świętej wiary katolickiej- wykazują się też wypaczonym sumieniem i brakiem zrozumienia tego, czym jest Naród. Ich sumienia bowiem wypaczone są przez resentyment, a ich rozumienie pojęcia Narodu- przez bezrefleksyjny irredentyzm. To pierwsze już omówiłem, więc można przejść do drugiej kwestii i dotknąć mitu francuskiej rewolucji jako czegoś ,,narodotwórczego”.
Istnieje wielu ludzi wmawiających, że francuska rewolucja stworzyła nowoczesny naród. Jest to osąd fałszywy, który tylko dlatego tak łatwo zdobywa rzesze wyznawców w naszym kraju, że wykorzystuje nasze rodzime przesądy polityczne i naleciałości kulturowe. Nieszczęście rozbiorów doprowadziło bowiem nasz Naród do stania się w XIX wieku narodem powstańców, rewolucjonistów, terrorystów nawet, swoistymi XIX wiecznymi Palestyńczykami. Jakkolwiek w tamtym czasie nie byłoby to chwalebne, niestety odbiło się na naszym myśleniu w sposób monstrualnie negatywny. Przeciętny Polak jest skłonny widzieć w każdej niemal irredencie coś jeżeli nie z gruntu, to przynajmniej w jakimś stopniu dobrego, bo pokolenia bycia irredentystami wyrobiły w nas nawyk utożsamiania się w sposób pozytywny z każdą nieomal rewoltą. Wynikają z tego nader często istne absurdy, spośród których zachwycanie się rewolucją francuską to jeszcze stosunkowo najmniejszy idiotyzm. Większe idiotyzmy dotyczą demoliberałów i kawiorowej lewicy. Rewolucja francuska niewątpliwie miała wpływ na powstanie nowoczesnego narodu, ale bynajmniej nie w taki sposób, jak to przedstawiają piewcy Korsykanina.
W Polsce nowoczesny Naród tworzył się równolegle z czasem trwania rewolucji i człowiekiem, który w Polsce głównie za to odpowiadał, był Tadeusz Kościuszko. On zaś- choć republikanin- bynajmniej nie zachwycał się jakobinizmem. Jego republikanizm odwoływał się do tradycji amerykańskich, a nie francuskich. Idolem Kościuszki był Jerzy Waszyngton, a nie Bonaparte. O tym ostatnim zresztą przywódca insurekcji wypowiadał się nader krytycznie: ,,uczcie się od niego wojaczki, ale nic ponadto odeń nie naśladujcie”. Nie dziwi zresztą taka postawa- różnice między wspomnianymi przeze mnie panami dobitnie podkreślał w swoich ,,Pamiętnikach zza grobu” wybitny pisarz francuski Francois Rene du Chateubriand. Wskazywał on, że wszystko, co stworzył Napoleon rozpadło się jeszcze za jego życia, bo to co robił, robił dla własnej sławy. Tymczasem Waszyngton w opinii Chateubrianda stworzył dzieło nie do zniszczenia- naród amerykański, którego nie było przed Waszyngtonem, a który przetrwał i w czasach, gdy francuski romantyk spisywał swe słowa, wzrastał nadal. Losy Francji z jednej, a USA z drugiej strony dobitnie pokazują, na czym polega różnica między wściekłymi rewolucjami robionymi w imię resentymentu a rozsądnymi zrywami robionymi w imię swego samostanowienia. Wracając jednak do roli rewolucji dla tworzenia się nowoczesnego pojęcia Narodu- nie neguje go. Trzeba jednak pamiętać o tym, że tworzeniu tego ,,pojęcia” towarzyszyło bezwzględne mordowanie ludzi, którzy do niego nie przystawali. Tym sposobem rewolucja francuska nie tylko była protoplastą bolszewii, ale także- poprzez żonglowanie pojęciem przynależności narodowej- dawała wzorzec dla późniejszych ideologii szowinistycznych, które także za członków Narodu uznają tylko tych, którzy podobają się ideologom.
Co więcej- w gruncie rzeczy owo ,,wytworzenie się pojęcia” dotyczy tylko Francji. W Polsce, a także w Anglii i w Stanach Zjednoczonych to pojęcie funkcjonowało już, zanim jakobini zaczęli robić cokolwiek. U nas za sprawą Pułaskiego i Kościuszki, w Ameryce za sprawą Waszyngtona, a w Anglii za sprawą Williama Pitta. Więc nie jedna deklaracja, obmyślona przez zbrodniarza Marata jest źródłem naszych pojęć. A to nie koniec- najmocniejszy argument przeciw twierdzeniu jakoby to rewolucja francuska zrodziła Naród, zostawiłem na koniec.
Zarówno naród hiszpański, jak i niemiecki czy włoski, wreszcie także rosyjski, a także wiele innych większych i mniejszych narodów, nabrało poczucia bycia narodem, ukształtowało swoją świadomość narodową nie w łączności, ale właśnie w opozycji do tego, co działo się we Francji. Napoleon przyczynił się do przebudzenia narodów- owszem, ale dlatego tylko, że owe narody powstały przeciw niemu, ostro opowiadając się przeciw temu, co niósł ze sobą Bonaparte.
Warto tu wspomnieć okoliczności powstania jednego z pierwszych dzieł filozoficznych, w których pada określenie narodu, w nowoczesnym tego słowa znaczeniu. Dziełem tym są Georga Fichtego ,,Mowy do narodu niemieckiego”- jest to zapis wykładów, które wygłosił on studentom Uniwersytetu Wrocławskiego w roku 1813, w których to wykładach zagrzewał ich do powstania przeciw Napoleonowi. Sam Bonaparte tymczasem stosunkowo rzadko używał pojęcia, które pojawiło się w tytule dzieła Fichtego. Gdy prześledzi się jego mowy, listy, wypowiedzi okazuje się, że Korsykanin częściej niźli słowa ,,nation” używa słowa ,,les peuple”.
Czasem oba słowa tłumaczy się jako Naród, jednak ściśle ujmując tylko słowo ,,nation” oznacza naród w takim znaczeniu, jakie my nadajemy temu słowu. Określenie ,,les peuple” jest typowym dla rewolucjonistów wielosłowiem i równie dobrze oznacza ,,lud”, a nawet ,,tłum” w zasadzie będąc odpowiednikiem dawnego rozumienia słowa naród, które nie ma nic wspólnego z tym, jak to pojęcie rozumiemy my- nacjonaliści. Fichte tymczasem używa określenia ,,deutsche volk”, co w języku niemieckim jest wybitnie jednoznaczne i na miarę wczesnego XIX wieku najbardziej zbliżone do naszego rozumienia pojęcia Naród- ukształtowanego przez Dmowskiego i Konecznego. I skoro już wspomniałem wielkiego naszego historiozofa nie mogę się powstrzymać od przytoczenia jego osądu postaci Bonapartego. O Korsykaninie pisze on w następujący sposób: ,,Nie odmówimy zdolności Napoleonowi I., który z chudopacholskiego syna prowincyonalnego adwokata własną pracą wyrósł na wielkiego wodza, a potem dobił się nawet cesarskiej korony i trząsł całą Europą – ale co Europie z tego? Uznajemy wielki talent niejednego króla, ale cóż z tego, gdy zdolności swych użył na uciskanie poddanych, a panowanie swoje rozszerzał grabieżą cudzej własności, pozbawiając wolności sąsiadów?”
Tak ocenia Bonapartego, bodaj czy nie najbardziej trzeźwy w swych osądach spośród wszystkich naszych historiozofów. A musimy pamiętać, że ów wódz i cesarz, był zarazem ,,ukochanym dzieckiem Rewolucji”, jak nazywa go nie bez słuszności Vittorio Messori. Kolejny, tym razem żywy dowód na to, jak bardzo praktyka rewolucji nie miała nic wspólnego ze swą teorią.
Na ostateczne dobicie argumentacji obrońców jakobinów czy bodaj Bonapartego dodać należy, że to właśnie ten ostatni przywrócił niewolnictwo we francuskich koloniach, zniesione w 1790- a więc przed obwołaniem Francji republiką, w okresie, w którym rewolucyjna już Francja wciąż pozostawała konstytucyjną monarchią.
Nie chcąc już dłużej rozwlekać swoich wywodów, pragnę podsumować swe refleksje po 14 lipca i widoku reakcji na tę rocznicę pewnych środowisk. Świętowanie antykatolickiej, burżuazyjnej i skrajnie liberalnej rewolty przez środowiska uważające się za narodowe jest aberracją, która dowodzi odchylenia socjalistycznego w postaci skrajnej. Albo św. Józef albo Rabospierre- nie można stawiać obok siebie świętych Kościoła Katolickiego i zbrodniarzy inspirujących Lenina- chyba, że ma się jakąś ideową schizofrenię. A jeżeli odrzuca się tych drugich- to nie można jednocześnie bronić aktu 14 lipca- bo ów pierwszy akt rewolucyjnej przemocy był początkiem całego późniejszego zła, które wcale nie było konieczne dla przemian we Francji- jak dowodzi zaprzysiężenie konstytucji przez króla, a także późniejsza o 40 lat rewolucja lipcowa- wszystko mogłoby potoczyć się inaczej, gdyby nie dzikość takich ludzi jak Danton czy wspomniany ,,Nieprzekupny”. Jedyne, co pozwala mi zrozumieć tak dziwaczne postępowanie niektórych ludzi i środowisk, to ewentualna możliwość owładnięcia ich przez resentyment, który zatruwa i zagłusza sumienie, a także niszczy racjonalizm w człowieku.
Jednak właśnie z wyżej wymienionych powodów jest czymś koniecznym, by resentyment odrzucić z całą mocą od siebie- by myśląc o sprawiedliwości społecznej, nie mylić jej z zemstą na przypadkowych ludziach- inaczej dojść łacno możemy do tego, do czego doszli jakobini albo bolszewicy- pytanie jednak, czy wówczas będziemy mogli nadal uważać się za godnych naśladowców idei Dmowskiego i Konecznego.
Z tymi refleksjami i pytaniami pragnąłbym pozostawić czytelników samych- i niech Duch Święty oświeca nas wszystkich.