Małgorzata Jarosz - Moda jako narzędzie wojny ideologicznej

Śmiało powiedzieć można, że ubiór właściwie od zawsze pełnił funkcje nie tylko użytkowe, ale był również nośnikiem treści o charakterze ideowym. Jest on również olbrzymim narzędziem socjotechnicznym, wpływającym na zachowanie mas.

W przypadku mody damskiej wiek XX to przede wszystkim bezpowrotna śmierć gorsetu, który przez lata funkcjonował jako chyba najbardziej uciążliwa część garderoby. Kobieta nosząca gorset nie mogła swobodnie oddychać, ani nawet schylić się. Pierwszą suknię zaprojektowaną bez gorsetu zaproponował w 1906 roku Paul Poiret. Reformatorką kobiecego stroju była również francuska krawcowa Madeleine Vionnet, która otwierając swój dom mody w 1912, zasłynęła przede wszystkim jako mistrzyni kroju ze skosu. Suknie nie tylko nie posiadały gorsetu ani halek, ale idealnie dopasowywały się do kształtu kobiecego ciała. Co ciekawe, wiele projektów odważnie odkrywało kobiece plecy.

Historia noszenia spodni przez kobiety związana jest ściśle z historią emancypacji. Kluczowe znaczenie miała tu działalność Amelii Jenks Bloomer, amerykańskiej feministki, aktywistki Konwencji Praw Kobiet. Na łamach czasopisma The Lily działaczka ta nawoływała do skrócenia spódnic oraz o prawo do noszenia spodni dla kobiet. Sama Amelia ostatecznie pożegnała się z tą częścią garderoby w 1851 roku, kiedy publicznie zaczęła pojawiać się w charakterystycznych bufiastych pantalonach, które od jej nazwiska nazwane zostały bloomersami.

Propagatorką noszenia spodni była również aktorka Sarah Bernhardt, która wcielała się przede wszystkim w męskie role. Spodnie były dla niej jednak nie tylko elementem teatralnego kostiumu, ale również codziennym strojem. Mimo to jednak widok kobiety w spodniach wciąż budził przede wszystkim śmiech. Zyskały one akceptację społeczną co najwyżej jako strój rekreacyjno-sportowy. W 1909 roku francuski projektant Paul Poiret zaprojektował tak zwane haremki- szerokie spodnie z nogawkami zawiązanymi wstążką na wysokości kostki. W 1911 roku dom mody Drécole i Béchoff zaprezentował natomiast na wyścigach w Paryżu tak zwane „suknie spodniowe”. Ostatecznie jednak stały się one popularne co najwyżej wśród aktorek (nosiła je między innymi polska aktorka Lucyna Messal).

Swego rodzaju przełomem był wybuch pierwszej wojny światowej, kiedy to kobiety zmuszone były do przejęcia niektórych prac męskich. Spódnice okazały się tu po prostu niepraktyczne. Mimo to jednak w Europie międzywojennej spodnie zakładane były przez kobiety tylko okazjonalnie. Przykładowo, słynna Coco Chanel stała na stanowisku, że elegancka kobieta decyduje się na spodnie tylko w wyjątkowych okolicznościach, takich jak wycieczka górska czy spacer za miastem. I tak podczas wypoczynku w elitarnym kurorcie Deauville wystąpiła ona w białych spodniach żeglarskich.

Do grona przedwojennych modowych ekscentryczek należała natomiast aktorka Marlena Dietrich, którą złośliwie nazywano „najlepiej ubranym mężczyzną Hollywood”. Co ciekawe, szef paryskiej policji uznał jej wizerunek za tak gorszący, że kazał jej opuścić miasto.

Inna ikona kina – Katherine Hepburn, która słysząc, kiedy mężczyzna mówi, że bardziej podobają mu się kobiety w sukienkach, odpowiadała: „Śmiało, w takim razie sam się ubierz w coś takiego”.

Aktorka w sukience wystąpiła tylko raz, na własnym ślubie. Na co dzień ubierała się zawsze w szerokie spodnie z wysokim stanem, męską koszulę i sznurowane buty na płaskim obcasie.

Lata 30. XX w Stanach Zjednoczonych to przede wszystkim moda na noszenie dżinsów, które pierwszych kobiecych modeli doczekały się w 1935 roku. Warto wiedzieć jednak, iż historia dżinsów zaczyna się już w 1873 roku, jednak były one wówczas jedynie odzieżą roboczą.

Po drugiej wojnie światowej amerykańscy producenci tych spodni zaczęli podbijać również rynek na Starym Kontynencie. W latach 50. XX wieku stały się one symbolem buntu. Nastolatki nosiły dżinsy pod wpływem celebrytów takich jak Marilyn Monroe czy James Dean. Symbolem buntu były również charakterystyczny dżinsy z dziurami, które w XXI wieku na nowo wróciły do łask, już bez względu na wyznawany światopogląd. W latach 60. noszono je jednak głównie w środowiskach rockowych i hipisowskich.

W 1947 roku Christian Dior wywołał skandal swoją kolekcją spódnic rozszerzanych ku dołowi, eksponujących kobiecą talię. Wszystko to działo się w latach powojennego kryzysu, podczas gdy tak wiele osób klepało biedę. Mimo to jednak w historii mody zaczęły się tak zwane czasy New Look.

W latach 50. swój triumf święciły tak zwane Capri- spodnie z wysokim stanem i wąskimi nogawkami do połowy łydki. Fason ten wykreował włoski projektant Emilio Pucci (nazwa wzięła się od siedziby domu mody). Natomiast w 1961 roku brytyjska kreatorka mody Mary Quant przedstawiła damską wersję marynarskich spodni. Były to tak zwane dzwony, z charakterystycznymi nogawkami rozszerzającymi się ku dołowi. Wkrótce miały stać się one znakiem rozpoznawczym ruchu hippisowskiego.

Innym charakterystycznym elementem ruchu hippisowskiego były również sukienki bez rękawów oraz krótkie kolorowe spódnice. Prekursorką była tu projektantka Mary Quant. Trend ten był ubóstwiany przez młode dziewczyny, jednak był on zaprzeczeniem wcześniejszego eleganckiego stylu New Look. Co ciekawe, Coco Chanel uważała mini spódnice za odrażające. Swego rodzaju wynalazkiem tego okresu były natomiast rajstopy, które zastąpiły niewygodne pończochy i paski.

Podkreślić należy, iż w latach 60. noszenie spodni przez kobiety wciąż budziło jeszcze pewne kontrowersje. Przykładowo, w niektórych polskich szkołach uczennice obowiązywała spódnica, za ubranie spodni groziła nagana, a w ostateczności nawet wydalenie ze szkoły.

W 1966 roku Saint Laurent zaprojektował pierwszy damski garnitur. W latach 70., z myślą o kobietach piastujących stanowiska kierownicze, powstał w Mediolanie dom mody Giorgio Armaniego, specjalizujący się w szyciu damskich odpowiedników garniturów. To właśnie wtedy światowa produkcja damskich spodni osiągnęła poziom trzykrotnie wyższy niż produkcja spódnic.

Sprawa stała się przesądzona- świat zaakceptował w pełni noszenie spodni przez kobiety.

Najwięcej kontrowersji budziły chyba szorty, które aż do końca lat 60. kojarzone były przede wszystkim z paniami lekkich obyczajów. Z czasem jednak nawet amerykańskie linie lotnicze Southwest Airlines włączyły kuse szroty (tak zwane hot pants) do oficjalnego umundurowania stewardes. Drużyna bejsbolowa Philadelphia Phillies ubrała w nie natomiast bileterki (tak zwany Hot Pants Patrol).

Lata 90. to natomiast czas mody na tak zwane biodrówki, czyli spodnie o obniżonej talii. Po raz pierwszy zaprezentowane zostały one w 1995 roku, na pokazie Alexandra McQueena.

Z jednej strony śmiało powiedzieć można, że współczesne kobiety powinny być wdzięczne emancypantkom za to, że nie muszą uprawiać sportu w sukienkach, a w zimowe dni narażać się na przeziębienie. Z drugiej strony jednak niechęć ówczesnego świata do kobiet w spodniach nie była efektem zaściankowości, ale słusznym przeświadczeniem, że strój kobiecy powinien różnić się od stroju męskiego. Kobieta w spodniach była dokładnie tym samym, czym dla nas jest mężczyzna w sukience (choć niestety nawet to powoli przestaje nas dziwić…).

Choć spodnie dawno już przestały być strojem stricte męskim, to jednak historia noszenia ich przez kobiety jest właśnie taka. Nie chodziło tu tylko i wyłącznie o wygodę, ale również o pewną ekstrawagancję czy bunt przeciwko normom społecznym.

Opisana powyżej historia mody damskiej świetnie pokazuje, że ubiór pełni nie tylko funkcje praktyczną, ale jest też nośnikiem idei. W otaczającym nas świecie są to niestety coraz częściej

szeroko pojęte idee lewicowe.

Przykładów nie trzeba szukać daleko, wystarczy tylko spojrzeć na młodych ludzi, których na co dzień mijamy na ulicy. Charakterystyczne tęczowe torby nie wychodzą z mody już od kilku lat. Coraz więcej marek modowych decyduje się ponadto na wypuszczanie kolekcji mających na celu promowanie homoseksualizmu. Przykładowo, Levi’s już co roku przygotowuje kolekcję Pride, z której dochód przekazywany jest na organizacje wspierające LGBT. Tęczową kolekcję pod hasłem „Stay True. Stay You” zaprezentowała również marka H&M. Przygotowano między innymi koszulki w tęczowe printy, wielobarwne szorty i body z tym samym motywem.

Propagatorami rewolucji w modzie są rzecz jasna celebryci. Przykładowo, w naszych polskich realiach wokalista Michał Szpak wyraził jakiś czas temu pogląd, że ubranie nie ma płci.

„W postkomunistycznym kraju próbuje się forsować, że facet to facet, a kobieta to kobieta i nie ma nic pomiędzy. To nieprawda. Każdy facet ma w sobie kobietę, a każda kobieta faceta. Każdy może kochać mężczyznę, kobietę, możemy łączyć się w trójkąty, kwadraty, w cokolwiek co istnieje na świecie”- kontynuował Szpak. Cóż, w każdym sklepie odzieżowym znajdziemy dział dla mężczyzn i dział dla kobiet. Już tak bardzo banalny przykład może stanowić dowód na to, co dla poprzednich pokoleń było oczywistością: ubranie ma płeć.

Innym przykładem może być też brytyjski wokalista Harry Styles, który w 2020 roku w czasie sesji dla czasopisma „Vogue” pozował w sukience. Muzyk stanął na stanowisku, że upieranie się przy ścisłym podziale na modę męską i damską nie ma sensu. „Kiedy stawiasz sobie w życiu bariery, sam się ograniczasz”- komentował. Przykłady można niestety mnożyć…

Wydaje się ponadto, że upodobnienie mody damskiej do mody męskiej nie zakończyło się na noszeniu spodni przez kobiety. Przykładowo, jedna z kolekcji Karli Welch x Dockers nawiązywała do minimalizmu, klasy robotniczej i stylu lesbijek lat 90. W ostatnich kolekcjach projektantów pojawiają się natomiast nawiązania do mundurów miejskich i wojskowych, szczególnie look ochroniarza marki Vetements (kolekcja wiosna- lato 2020), wojskowe gorsety z kieszeniami w stylu militarnym Sacai (kolekcja jesień- zima 2019), kombinezon roboczy w kolorze khaki Stelli McCartney (kolekcja jesień- zima 2019) czy skórzany kombinezon motocyklowo-roboczy od Celine (wiosna- lato 2019).

Odzież uniseksowa, przeznaczona zarówno dla kobiet jak i dla mężczyzn, pojawiła się po raz pierwszy w latach 60. XX wieku, ale karierę zrobiła dopiero po roku 2000. Trend ten nazywamy „gender neutral fashion”. Na wypuszczanie kolekcji unisex coraz częściej decydują się znane marki modowe. Przykładowo, w 2016 kolekcję o nazwie Ungendered zaprezentowała Zara. W kampanii prezentowali ją zarówno mężczyźni, jak i kobiety. H&M ma natomiast w swojej ofercie kolekcję dżinsów Denim United, która oferuje wszystko, od sukienek po kombinezony.

Na marginesie warto dodać, iż choć branża odzieżowa należy do jednych z najbardziej dochodowych, bardzo często jest również źródłem wyzysku. Pracownicy fabryk produkujący dla firm takich jak H&M, Zara, Primark czy LPP, są zazwyczaj nisko opłacani i pracują w złych warunkach. 60 godzin (a niekiedy nawet i więcej) spędzają oni w przegrzanych halach, z ograniczonym dostępem do wody i świeżego powietrza. Niestety, jak widać przedstawiciele firm odzieżowych wolą skupiać się na promowaniu zboczeń i pseudowartości.

Na koniec należałoby zadać sobie pytanie: jak powstrzymać to szaleństwo? Pocieszać może fakt, że większość polskiego społeczeństwa nie podpisałaby się pod tezą, że ubiór nie ma płci. Mimo to jednak wrogowie normalności nie śpią. Dlatego wybierając się na zakupy, w miarę możliwości warto bojkotować marki, które nie tylko promują LGBT, ale też popierają współczesne niewolnictwo. Ponadto, choć noszenie spodni przez kobiety dawno już straciło znaczenie ideologiczne, to niektóre z nich, chcąc promować szeroko pojęte tradycyjne wartości, decyduje się na chodzenie tylko i wyłącznie w spódnicach lub sukienkach. Jest to niewątpliwie odtrutka na coraz liczniejsze kolekcje unisex.

Opisane powyżej zjawiska są niewątpliwie elementem szerszej wojny o kulturę. Dlatego jako polscy nacjonaliści musimy uczynić wszystko, aby odsunąć młodzież od negatywnych wpływów współczesnej popkultury. Nastolatkowie nie mogą być wychowywani przez celebrytów czy influencerów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *