Niepłodność jest problemem, z którym mierzyć musi się coraz więcej par. Szacuje się, że ujawnia się ona u co najmniej 1 pary rocznie na każde 1000 mieszkańców. Niemożność posiadania potomstwa pociąga za sobą niewątpliwie całe mnóstwo dramatów.
Pomimo niżu demograficznego i wszechobecnego braku chęci do posiadania gromadki dzieci, ludzie wciąż odczuwają instynkt rodzicielski. Z drugiej strony jednak przekonywanie opinii publicznej, że każdy ma prawo do posiadania dziecka, powinno budzić w nas słuszny niepokój. Czy nie świadczy to o swego rodzaju uprzedmiotowieniu człowieka? Mówimy często, że człowiek ma prawo do godziwych zarobków albo prawo do prywatności. Czy rzeczywiście chcemy stać na stanowisku, że obok praw do posiadania pewnych dóbr materialnych lub niematerialnych mamy również prawo do posiadania dziecka? Czy chcemy, aby dziecko stawiane było na równi z pieniędzmi, z własnością, prywatnością czy wolnością słowa?
Niestety, sondaże nie pozostawiają złudzeń: postulat finansowania zapłodnienia in vitro z budżetu państwa cieszy się w Polsce (i nie tylko…) bardzo dużym poparciem. Pod projektem ustawy obywatelskiej „TAK dla In Vitro” udało się zebrać pół miliona podpisów. Ewa Kopacz przekonywała natomiast opinię publiczną, że in vitro nie jest wydatkiem, ale inwestycją w przyszłość. Brak poparcia dla tej metody miałoby być natomiast podważaniem nauki i „dyktaturą ciemniaków”. In vitro jest w Polsce obecnie finansowane z budżetów niektórych miast. Przykładowo, w 2022 roku w Krakowie przeprowadzono łącznie 171 zabiegów zapłodnienia pozaustrojowego, z czego 88 zakończyło się ciążą.
Osoby sprzeciwiające się metodzie in vitro przedstawiane są w mediach jako zacofane i bezduszne, odbierające innym radość z rodzicielstwa. Prawda, zapłodnienie pozaustrojowe jest niewątpliwie postępem nauki, o którym nasi przodkowie mogliby tylko pomarzyć. Z drugiej strony należy zadać jednak słuszne pytanie: czy każdy postęp nauki z definicji jest dobry i służy człowiekowi? Czy prawda o in vitro rzeczywiście jest tak różowa, jak przedstawiają to lewicowi politycy? Czy zabieg niesie za sobą zagrożenie dla zdrowia kobiety i dla zdrowia dziecka, które zostaje taką metodą poczęte?
Dla katolika sprawa powinna być oczywista: nikt z nas nie ma prawa do dziecka, dziecko jest tylko i wyłącznie darem Pana Boga. Tylko Bóg jest Panem życia i śmierci, człowiek nie może stawiać się w roli Stwórcy. Ponadto życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia, stąd niszczenie czy zamrażanie embrionów jest poważnym wykroczeniem przeciwko piątemu przykazaniu. Przekonanie o tym, że życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia, nie jest jednak tylko wykładnią Kościoła, ale również stwierdzeniem akceptowanym przez szeroko pojętą naukę. Nie chodzi tu tylko o życie człowieka.
Zygota, diploidalna komórka powstała z połączenia komórki jajowej i plemnika jest pierwszym stadium rozwojowym każdego ssaka. Niezbitym argumentem przemawiającym przeciw zapłodnieniu in vitro powinien być więc fakt, iż powołanie do życia jednego człowieka wiąże się z uśmierceniem co najmniej kilku innych. Co więcej, in vitro nie jest metodą o wysokiej skuteczności. Nie chodzi tu tylko o prawdopodobieństwo śmierci embrionu w momencie zapłodnienia, ale również na kolejnych etapach jego rozwoju. W wielu przypadkach wytwarza się ponadto większą liczbę embrionów, które później wykorzystywane są w różnego rodzaju badaniach naukowych. Procedura in vitro bez nadliczbowych zarodków na chwilę obecną nie jest możliwa. Większa liczba embrionów daje możliwość wyboru tych, które zdaniem medyków są najlepsze. Ocenę tę umożliwia obecnie diagnostyka preimplantacyjna, polegająca na pobraniu od zarodka ludzkiego pojedynczej komórki w celu przeprowadzenia badań materiału genetycznego. „Wadliwe” zarodki są zabijane od razu, pozostałe zazwyczaj są zamrażane lub wykorzystywane w badaniach naukowych. To właśnie opisane wyżej selekcjonowanie zarodków powinno być uznane przez nas za jeden z najbardziej przekonujących argumentów przeciwko zapłodnieniu in vitro. Nie chodzi tu tylko o sam fakt ich uśmiercania, ale o decydowaniu, który z nich będzie miał szansę na dalszy rozwój i narodziny. Przechowywanie tak wielu zarodków w zamrażarkach rodzi mnóstwo pytań o charakterze prawnym i etycznym. Przykładowo, czy można używać do sztucznego zapłodnienia ludzkich komórek rozrodczych po śmierci ich dawców? Czy zaistniały biologicznie nowy człowiek może być przedmiotem własności, a jeżeli tak, to kto miałby być tym właścicielem i jakie posiadałby uprawnienia? Czy dawca komórki rozrodczej może mieć prawo do zachowania anonimowości, skoro dziecko również ma prawo do informacji, kto jest jego biologicznym rodzicem? Czy człowiek, który został poczęty w wyniku zapłodnienia in vitro, ma prawo do odszkodowania, jeśli w wyniku takiej procedury (np. w wyniku zamrożenia) poniósł szkodę na zdrowiu? Jeśli tak, kto i dlaczego miałby takie odszkodowanie wypłacić?
Na szczególne napiętnowanie zasługuje niewątpliwie tak zwane zapłodnienie heterologiczne, w którym przynajmniej jedna gameta pochodzi od „osoby trzeciej”, spoza małżeństwa. W efekcie poczęte w taki sposób dziecko ma de facto rodzica genetycznego i biologicznego. Sytuacja ta siłą rzeczy prowadzić może do licznych problemów natury psychicznej, chociażby problemu związanego z własną tożsamością. Zjawiskiem jeszcze bardziej nieetycznym jest natomiast instytucja surogatki, czyli swego rodzaju matki zastępczej. Macierzyństwo takiej kobiety staje się de facto towarem na sprzedaż, którym można swobodnie handlować. Co gorsza, z usług surogatek korzystają coraz częściej nie tylko pary heteroseksualne, ale również homoseksualne. Wielu bioetyków zadaje sobie słuszne pytanie, czy społeczne przyzwolenie dla in vitro nie jest tylko wstępem do przyzwolenia na klonowanie, modyfikacje eugeniczne ludzkich zygot, czy manipulowanie materiałem genetycznym człowieka. Zwłaszcza z tym ostatnim mamy do czynienia coraz częściej. Znane są przypadki „produkcji” dzieci, które miałyby być odporne na daną chorobę albo wprost przeciwnie, miałyby cierpieć na konkretne schorzenie. Przykładem są, chociażby dwie, głuchonieme lesbijki, które chciały, aby ich dziecko również obarczone było głuchotą. Z zapłodnieniem in vitro jest ściśle związane klonowanie zarodków w celach naukowych lub terapeutycznych. Cel wydaje się być bardzo szczytny, ponieważ badania nad komórkami macierzystymi mają umożliwić odtwarzanie komórek narządów, których ludzki organizm nie jest w stanie sam odtworzyć. W taki właśnie sposób osoby obarczone ciężką chorobą lub niepełnosprawnością uzyskiwałyby szansę na powrót do zdrowia. Kto jednak dał nam prawo do niszczenia jednego życia tylko po to, by ratować drugie? Czy życie człowieka na etapie embrionalnym jest mniej warte od życia osoby dorosłej? Na szczęście współczesna nauka umożliwia osiągnięcie takiego samego celu poprzez użycie komórek macierzystych pozyskiwanej od pępowinowych komórek płodowych. Faktem jest, że eksperymenty na embrionach przyczyniły się do poszerzenia naszej wiedzy i do umożliwienia skutecznych sposobów leczenia, jednak samo to nie może stanowić usprawiedliwienia. Mamy tu do czynienia z eksperymentem na człowieku. Do szczególnie niebezpiecznych technik związanych ze sztuczną prokreacją zaliczyć można zapłodnienie pomiędzy gametami ludzkimi i zwierzęcymi. Metoda ta polega na wszczepieniu ludzkich komórek do zwierzęcego zarodka i stworzenie w ten sposób zwierzęcia- chimery zawierającego ludzkie DNA.
Mnóstwo słusznych kontrowersji wzbudza również komodyfikacja procedury sztucznego zapłodnienia. Przykładowo, kobiety godzące się na sprzedaż swoich komórek jajowych otrzymują od 8.000 do 15.000$ za jeden cykl stymulacji. Zdarzało się, że kwota ta wynosiła nawet 100.000$. Koszt „wynajęcia” macicy waha się, zależnie od kraju, od 70.000 do 100.000$ w USA do 25.000$ w Indiach. Nieuregulowany rynek donacji gamet oraz surogacji stwarza zagrożenie związane z możliwością nadużyć wobec kobiet. Niektórzy zadają sobie pytanie, czy skoro dziś posuwamy się do handlu gametami i macicami, to w przyszłości nie posuniemy się do handlu embrionami. Wydaje się, że ludzie, dla których jedynym celem jest zysk, nie będą mieć w tej kwestii żadnych hamulców. Etycy wysuwają wobec in vitro również zastrzeżenia o charakterze medycznym. Wbrew temu, co głoszą zwolennicy tej metody, sztuczne zapłodnienie wcale nie zostało jeszcze dogłębnie zbadane. Badania naukowe wykazujące zagrożenia związane z in vitro co prawda istnieją, ale przez długi czas były ukrywane przez firmy farmaceutyczne. Nie wolno nam zapominać, że przemysł in vitro jest nadzwyczaj dochodową dziedziną medycyny. Wielkość światowego rynku przemysłu in vitro szacowana była w 2012 roku na 9,3 miliarda $. Współczesna medycyna to medycyna oparta na faktach (Evidence Basade Medicine). Nazywamy tak postępowanie kliniczne oparte na najlepszych dostępnych dowodach naukowych dotyczących skuteczności, efektywności i bezpieczeństwa. Niezależną organizacją, która zajmuje się promowaniem takiego typu działań, jest Cochrane Collaboration. Wnioski opracowań powstałych przy wsparciu Cochrane Collaboration nie są niestety dla in vitro korzystne. Wskaźnik żywych urodzeń pozostaje tu nieznany, ponieważ publikowane doniesienia mają ograniczoną wartość z powodu zbyt małej liczebności prób. Ponadto większość publikacji nie raportuje zdarzeń niepożądanych, takich jak mnogie ciąże czy zespół hiperstymulacji jajników. Wbrew temu, co próbują wmówić nam lewicowi politycy, in vitro nie jest wcale zabiegiem skutecznym. Rzeczywista skuteczność sztucznego zapłodnienia może być określona przy pomocy dwóch wskaźników: liczby żywych urodzeń oraz skumulowanej liczby żywych urodzeń. Liczba żywych urodzeń to odsetkowa wartość liczby żywo urodzonych dzieci w stosunku do liczby wszystkich implantowanych zarodków. Po jednorazowych implantowaniu zarodka do ciała kobiety prawdopodobieństwo urodzenia żywego dziecka wynosi tylko 25%. Dlatego też u pozostałych 75% kobiet zabieg musi być powtarzany, często wielokrotnie. Do oceny skuteczności kolejnych implantacji konieczne jest zastosowanie innego wskaźnika, a mianowicie skumulowanej liczby żywych urodzeń. Z racji tego, że nie wszystkie kobiety skłonne są poddawać się wielokrotnie procedurze implantacji, stosuje się dwa różne skumulowane wskaźniki żywych urodzeń- optymistyczny i konserwatywny. Optymistyczny wskaźnik zakłada, że kobiety, które nie zgłosiły się na kolejne implantacje, mają takie samo prawdopodobieństwo urodzenia żywego dziecka, jak te, które chcą nadal próbować. Wskaźnik konserwatywny opiera się natomiast na założeniu, że kobiety, które nigdy nie podejmowały dalszych prób, nigdy nie urodzą żywego dziecka. Szacuje się, że po 6 implantacjach zarodków skumulowany wskaźnik żywych urodzeń waha się pomiędzy 51% (konserwatywny) a 72% (optymistyczny). Wysokość skumulowanego wskaźnika żywych urodzeń jest tym niższa, im starszym kobietom implantuje się zarodki. U kobiet po 40 roku życia skumulowany wskaźnik żywych urodzeń jest znacznie niższy- po 6 implantacjach wynosi odpowiednio 42 i 23%. Wydaje się, że zwolennicy metody in vitro nie są wcale zwolennikami postępu naukowego. W końcu to właśnie postęp naukowy uzmysłowił nam, że życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia.
Nie kwestionuję oczywiście ludzkiego cierpienia związanego z bezpłodnością i nie uważam, że chęć posiadania dziecka u osób decydujących się na in vitro jest tylko i wyłącznie zachcianką, porównywalną do chęci posiadania kota lub psa. Nie wolno nam jednak dyskutować z faktami: metoda in vitro pociąga za sobą śmierć ludzkich istnień. Jeśli jako społeczeństwo nie godzimy się na bezkarność osób dopuszczających się morderstwa, dlaczego mamy godzić się na dopuszczalność zapłodnienia in vitro? Dlaczego mamy godzić się na to, aby to lekarz decydował, który z embrionów będzie mieć prawo do dalszego rozwoju? Obrońcy zapłodnienia pozaustrojowego nie odrobili chyba lekcji z historii i nie słyszeli nigdy o eugenice.
Popularność, jaką niespełna dwa lata temu cieszył się Strajk Kobiet, pokazuje niestety smutną prawdę: jako społeczeństwo zatraciliśmy swego rodzaju wrażliwość, która nakazywałaby stanąć w obronie tych, którzy nie potrafią jeszcze sami się bronić. Miłość matki do dziecka, nawet tego nienarodzonego, przez wielu z nas postrzegana była, jako miłość bezinteresowna, gotowa do poświęceń. Niestety, powoli staje się to coraz mniej oczywiste. Społeczeństwo nie daje każdemu takiego samego prawa do życia. Wielu twierdzi, że nie ma go dziecko z zespołem Downa, dziecko poczęte na skutek gwałtu lub dziecko, którego rodzice są w trudnej sytuacji materialnej. Okazuje się, że niektórym odmawia się prawa do życia tylko dlatego, że inni mają rzekome prawo do posiadania dziecka…