90 lat temu pisał Karol Stojanowski w swym klasycznym dziele „Rasizm przeciw Słowiańszczyźnie” następujące słowa:
„Poza tym jednak tworzyli Niemcy zupełnie celowe, specjalne instytucje, urzeczywistniające ekspansję swego narodu na koszt Słowian. Takimi urządzeniami były marchie przeciwsłowiańskie, związek hanzeatycki, zakon krzyżacki, wreszcie H. K. T. i pruska komisja kolonizacyjna.”
To niezwykle interesujące stwierdzenie potraktujmy jako punkt wyjścia do przemyśleń na temat potrzebnych zmian polskiej polityki wobec Niemiec.
Polityka Niemiec bowiem wobec Polski od 1000 lat pod względem strategicznym i kulturowym wykazuje stałość – jest to polityka ekspansji (na różnych płaszczyznach), realizacji swoich interesów kosztem naszych oraz poczucia wyższości i pogardy względem ludów słowiańskich, traktowanych jako barbarzyńskie, niedemokratyczne, niepraworządne etc. Oczywiście ekspansja ta i realizacja niemieckiej agendy na przestrzeni wieków przybierały najróżniejsze formy – tzw. „chrystianizacji”, kolonizacji na prawie niemieckim, używano zakonów rycerskich, specjalnych jednostek administracyjnych, struktur polityczno-handlowych, wreszcie instytucji państwowych, kościelnych i innych. Raz chodziło o narzucenie swojej ideologii (katolicyzm), innym o podporzadkowanie polskiej i słowiańskiej masy niemieckiej elicie rządzącej (Krzyżacy), w ekstremalnych warunkach o fizyczną eksterminację naszego narodu. Trochę wcześniej – o dokonanie likwidacji naszego państwa (niestety skuteczne), a obecnie o pełne polityczne, ekonomiczne, kulturowe i militarne podporządkowanie rządowi w Berlinie. Środki się zmieniają, ideologie też, ale interesy państwa niemieckiego tutaj są stałe – i czy rządzi cesarz, król, kanclerz, führer czy wielki mistrz zakonny jest akurat dość wtórne. Zasadnicze jest uznanie, które Niemcom towarzyszy jak słusznie zauważa Stojanowski od 8 czy 9 wieku naszej ery, że naturalnym kierunkiem ekspansji jest wschód, narody słowiańskie muszą zostać podporządkowane a Niemcy na wyzysku ludności słowiańskiej muszą się wzbogacić i zbudować swą potęgę.
Tym co w cytowanym fragmencie słusznie wypunktował Stojanowski jest to, że Niemcy swą ekspansję i antysłowiańską politykę realizują przy wykorzystaniu specjalnie ku temu tworzonych struktur i instytucji – w rozumieniu formalnym. Zmieniają się one oczywiście w czasie, ich charakter, wielkość, sposób działania itp., ale clou jest takie, że Niemcy aby realizować swe działania w sposób konsekwentny i systematyczny – a mówimy tu o okresie ponad 1000 lat – nie tylko planują to, ale tworzą też potrzebne i niezbędne instrumentarium ku temu.
I na dobrą sprawę mój postulat dotyczący polityki wobec Niemiec, jaką chciałbym widzieć i jaka według mojej opinii byłaby najlepsza, skupia się na tym, że i my zacząć powinniśmy tworzyć takie instytucje. Rzecz jasna przy tym rządzie, który coraz mniej maskuje, że całkowicie orientuje się w swych poczynaniach na niemiecką rację stanu, jest to awykonalne, jednak skoro Niemcy planują swą politykę na długie wieki, to i my możemy tak robić, a przecież Platforma rządzić wiecznie nie będzie. Rozważania zaś nasze potraktować możemy jako po prostu plan działań, a nie coś co zrealizować ma Donald Tusk i jego gabinet tu i teraz.
Zanim jednak do tego przejdziemy, stwierdzić trzeba, że nim stworzy się jakiekolwiek instytucje – państwowe, prywatne, kulturowe, ekonomiczne itp. to określić trzeba cel jakiemu służą. Dziś spora część polskiej polityki oparta jest na sielankowym (vide tekst z poprzednich Kierunków) założeniu, że z momentem wejścia do Unii Europejskiej urzeczywistnił się ideał pokojowego współżycia narodów, skończyła się historia, a więc rywalizacja, walka, dbanie o swoje interesy i rację stanu. Nic tylko wspólny rynek, europejska agenda, dobro wspólne, europejska perspektywa etc. Nic bardziej mylnego! W Unii Europejskiej dalej każdy – a przynajmniej każdy normalny – kraj dba o swoje interesy i jak tylko może wspiera krajowy kapitał, możliwości i technologie. Niestety nasza w dużej mierze skolonizowana i kompradorska klasa polityczna uwierzyła – bo i też było jej to na swą skorumpowaną rękę – w bajeczki o tym, że teraz to Unia Europejska jest naszm okrętem, czytaj: niech ci z Berlina realizują politykę, my możemy zająć się sielankowym i wspakulturowym trwaniem w dobrym humorze i trawieniem rzeczywistości. A, że walka o swoje interesy to – mówiąc językiem korporacji – nie określony czasem projekt, ale stały proces, tytaniczny wysiłek i nie kończąca się droga, to nasza przeżarta lenistwem i poczuciem nihilizmu elitka chętnie uznała, że faktycznie Niemcy są naszymi przyjaciółmi, chcą naszego (jakżeby inaczej!) dobra, a jakiekolwiek rywalizowanie z nimi wręcz zakrawa o bluźnierstwo.
Niemcy bowiem, niemieckość i ich agenda w liberalnej i lewicowo-liberalnej perspektywie urosły do rangi nienaruszalnego dogmatu. A, że mamy rząd jaki mamy, to widać, że kulturowa i tożsamościowa kolonizacja trwa – wystawa „nasi chłopcy”, zawirowania z Instytutem Pileckiego, prokurowane w Wyborczej raz po raz artykuły, z których wynika, że wszystko co dobre i sensowne w historii Polski to pochodzi z Niemiec a na przestrzeni dziejów to Niemcy są pokrzywdzeni relacjach z Polską a nie my… Do tego zwróćcie uwagę co obecnie w mediach liberalnych pełni rolę ostatecznego argumentu, który kończy dyskusję – otóż powołanie się na opinię niemieckiego eksperta lub dziennikarza. Doprawdy niesamowite, jak Niemcy wydrenowali nam umysły w te kilka dekad raptem.
Tak więc podstawowym zupełnie i elementarnym zadaniem jest uznanie, że:
– polityka niemiecka jest nam wroga, gdyż traktuje nas jako obszar eksploracji, wyzysku i kolonizacji, zwłaszcza w rozumieniu ekonomicznym politycznym i kulturalnym
– polityka nasza iść musi w kierunku całkowitego odwrócenia tego, na naszą korzyść
– każdy wie, że najlepszą obroną jest atak, i przeniesienie walki na terytorium wroga, a więc sensownie jest zastosować wobec Niemiec identyczne metody – infiltracji ich ekonomii, sfery kulturalnej, tożsamościowej samorządowej etc.
I dopiero teraz widzimy, że aby dokonać takiej kontrakcji potrzebujemy określonych struktur i instytucji – albo je stworzyć, albo jak wspomniany Instytut Pileckiego odbić z rąk zorientowanych na Berlin osób. Bo jeśli prezes owego Instytutu przemyśliwa realnie nad … zwrotem zagrabionych przez Polskę III Rzeszy dóbr kultury (sic!), całość działań warunkuje niemiecką racją stanu, a coraz więcej widać objawów łączenia wbrew historii, logice i prawdzie naszej tożsamości z niemiecką (vide Wrocław choćby), to czeka nas po prostu konieczność wyczyszczenia takich instytucji z ludzi, którzy nie identyfikują się z polskością i polską racją stanu.
Już za czasów Bolesława Chrobrego Thietmar, wyjątkowo antypolska i antysłowiańska persona, narzekał w swych Kronikach, że Chrobry korumpuje dwór cesarki, niemieckich możnych i otoczenie cesarza. Jak więc widać i my mamy swoje tradycje budowania wpływów w Niemczech – choć to oczywiście w sposób nieformalny. Tymczasem formalne, umocowane prawnie instytucje z definicji są skuteczniejsze, trwalsze i przystosowane do dłuższego trwania.
I tego właśnie dziś potrzebujemy! Nie tylko nowej polskiej polityki! Potrzebujemy wreszcie zrozumienia, że ta wymaga narzędzi i instrumentarium. Nam, Polakom, rozkochanym w słowach i pustych gestach, wydaje się, że skuteczna polityka zagraniczna to minister, który „ma gadane” i „załatwi” co trzeba. Bzdura! Skuteczna polityka wobec innego państwa to zarówno planowość jak i posiadanie narzędzi do realizowania takiej polityki, tworzenia i umacniania swoich wpływów, swoistych przyczółków, które pozwolą walczyć o zabezpieczenie racji stanu – a tą jest dziś odparcie niemieckiego ekspansjonizmu, oraz kontrakcja w postaci tworzenia naszych wpływów w Niemczech. Wszakże oba kraje działają w ramach strefy wolnego przepływu ludzi, idei, kapitału etc. Tak więc możliwości są.
Wszystko zaczyna się od strefy wartości i wyobrażeń, a więc skoro Polska upstrzona jest „polsko-niemieckimi” instytucjami kulturowymi, instytutami, szkołami itp. to czemu nie stworzyć takich w Niemczech? Tylko oczywiście obsadzonych naszymi ludźmi, pod cichą egidą służb specjalnych i realizujących nasza agendę. Mamy wszakże tu piękną przedwojenną jeszcze tradycję – Instytut Wschodni finansowany głównie i wspierany przez wywiad wojskowy, który pracował nad realizacją postulatów ruchu prometejskiego. Wszelkie instytucje kulturowe i projekty związane z tym, są tym co pozwoli oddziaływać na najważniejszą sferę – sferę wyobrażeń, świadomości, kategorii poznawczych. Dziś Niemcy wprost już wypierają się swych zbrodni, odpowiedzialności za wszystkie tragedie, jakie sprowadzili na Europę (nie tylko zresztą o II wojnę światową tu chodzi), więc pora im przypomnieć. Może jakiś serial, będący odpowiedzią na ohydne, rewizjonistyczne ścierwo „Nasze matki, nasi ojcowie”? Albo gra komputerowa skupiająca się na walce z niemieckimi zbrodniarzami, ukazująca bezmiar ich sukinsyństywa? A może trochę wystaw i instalacji edukacyjnych, ale pokazujących prawdziwe oblicze „Ich chłopców” – Dirlewangerów, Franków, Himmlerów i innych dumnych synów niemieckości? Przydałoby się tez nasycić niemiecki rynek książkowy odpowiednią liczbą pozycji, przypominających Niemcom ich „wkład” w historię Europy, zwłaszcza w XX wieku – kilkanaście milionów trupów, kontynent obrócony w pył, sojusz z Sowietami, którym oddali w 1939 prawie pół Europy do swobodnej eksterminacji.
Idąc dalej – pora aby w Niemczech zaistniały polskie media. Media, które będą ukazywać rzeczywistość z polskiego i generalnie wschodniego punktu widzenia. Nie tylko tu bowiem idzie o przypomnienie Niemcom, czym zajmowali się ich dziadkowie i babki, ale i czym zajmowała się Merkel, Scholz czy Schreder w relacjach z Rosją, ile złego zrobili przez swoje federacyjne i pseudo-ekologiczne szaleństwa, albo jak ich imigracyjne samobójstwo niszczy elementarne bezpieczeństwo Narodów Europy. Rosja potrafiła stworzyć takie media – kanał „Russia today”, sieć portali „Sputnik”, które skutecznie wydrenowały umysły elit Europy. To czemu my, w swoim interesie, nie mielibyśmy korzystać z takich możliwości?
W ramach tego wykorzystać trzeba także kartę słowiańską w samych Niemczech – a więc mniejszość polską, która mimo iż liczy 2 miliony ludzi, to nadal odmawia się jej podstawowych praw, jako grupie mniejszości narodowej. Do tego dochodzi cała inspirowana czasami hitlerowskimi polityka wobec Słowian Połabskich, którzy powoli, lecz celowo są niszczeni i wynaradawiani. A skoro w Polsce, zupełnie marginalna i wroga polskości mniejszość niemiecka ma niezasłużone przywileje – posłów w Sejmie, przywileje edukacyjne, powiązania nieformalne z liberałami i ruchami separatystycznymi, to my musimy robić to samo w Niemczech. To znaczy powstać muszą formalne fundacje czy stowarzyszenia polskiej mniejszości w Niemczech, jak i innych narodów słowiańskich pod okupacją niemiecką (pamiętajmy znowuż za Stojanowskim – całe wschodnie Niemcy to zajęta przez niemiecki żywioł słowiańska ziemia), które będą zarówno walczyć o ich prawa i upodmiotowienie w ramach niemieckiego państwa, ale szerzej – o realizację polskiej agendy i budowanie platformy do wdrażania naszych celów. Jak widać po Polsce wykorzystanie ruchów separatystycznych to wyśmienite rozwiązanie, o czym świadczy choćby fakt funkcjonowania w polskiej polityce człowieka jak europoseł Kohut.
Nie możemy zapomnieć o drenażu niemieckiej ekonomii i strefy około-ekonomicznej. Widzimy doskonale jak w Polsce niemiecki kapitał czuje się jak w swej ojczyźnie, a „polscy” politycy oficjalnie już premiują go i oddają w jego ręce strategiczne branże i obiekty. Trzeba to odwrócić! Metod jest wiele – partnerstwo prywatno-państwowe w postaci spółek kapitałowych działających na terenie Niemiec, tworzenie grup lobbystycznych, na wzór tych działających w Brukseli przy Parlamencie Europejskim, rozwijanie naszych Instytutów, Ośrodków Analitycznych i Badawczych, wreszcie wsparcie kapitałowe, instytucjonalne i wywiadowcze polskich przedsiębiorstw, pracowników i wpływów na terenie Niemiec. Niemcy robią to otwarcie, więc pora abyśmy i my poszli w tym kierunku.
Oddzielnym zagadnieniem jest sfera ekologiczna. Jeśli spojrzymy jak finansowane przez Berlin środowiska wpływają na decyzje polityków, blokując szereg inwestycji, promując określone działania – choćby w kwestii wyjęcia Odry spod władzy rządu w Warszawie, to zrozumiemy jak skuteczny jest to instrument. Dziwnym trafem zawsze te akcje protestacyjne, zwłaszcza choćby w kwestii atomu czy CPK, są w interesie niemieckiej racji stanu. Przypadek? Nie ma przypadków w takich sytuacjach. Pora abyśmy my stworzyli własne, jak najbardziej zależne od naszej racji stanu, i nadzorowane przez służby specjalne, środowiska ekologiczne w Niemczech. My też możemy im poblokować trochę budów, projektów i pouprzykrzać niemieckie życie.
Wreszcie – samorządy i wszelkie struktury lokalne. Wpływy niemieckie na Śląsku, Mazurach, Pomorzu opierają się między innymi na takich płaszczyznach. To pozwala typową dla Niemców pracą u podstaw, oddolną budować pozycję, drenować umysły ludności na terenach objętych ekspansją, kreować i przebudowywać tożsamość i świadomość. Właśnie w ten sposób można przypominać rzekomo niemiecką tożsamość naszych ziem zachodnich, uniemożliwiać realizację projektów kulturalnych związanych z polską historią, budować wizerunek rzekomo nam przyjaznego i dobrodusznego narodu, powoli i niezwykle skutecznie zawłaszczać przestrzeń publiczną pod niemieckość – vide choćby tabliczki w języku niemieckim w Opolu.
Dokładnie tak samo powinny wyglądać polskie instytucje i wpływy we wschodnich Niemczech. Budować samorządowe i lokalne struktury, które będą powoli i planowo przypominać słowiańskość tych ziem, ich prawdziwe pochodzenie, zwłaszcza ludności, która tam mieszka, które wreszcie będą zwalczać niemiecki imperializm, rewizjonizm historyczny, także niemieckie organizacje pseudonarodowe, a w praktyce neonazistowskie – AfD, Dritte Weg, NPD i inne ścierwo. Zresztą, wspomniane kwestie związane z polską mniejszością czy innymi narodami słowiańskimi wspaniale się tu uzupełniają.
Tu także konieczne jest stworzenie sieci kancelarii prawnych, które z jednej strony będą wspierać tworzenie naszych instytucji w Niemczech, rozwój ich i obronę przed niechybną niemiecką kontrakcją, a z drugiej pozwolą na walkę o polską rację stanu. Rozumiem tu przez to zarówno przeciwdziałanie wspomnianym jawnym pogrobowcom Hitlera spod znaku niemieckiego nacjonalizmu, jak i obronę polskiej mniejszości, zwalczanie niekorzystnych dla Polski decyzji niemieckich sądów i instytucji rządowych etc., ochronę bratnich narodów słowiańskich czy wszelkie przeszkadzanie niemieckim działaniom, które uznamy za szkodliwe dla polskiego interesuj narodowego i racji stanu.
Mam, jak wspomniałem, świadomość, że to dość pompatyczny i niezwykle szeroki plan, ale właśnie tak realizuje się politykę zagraniczną wobec państwa, które jest sąsiadem, wrogiem oraz jest dużo silniejsze. Musimy sami budować w Niemczech swoje instytucje, struktury i instrumenty do realizacji polskiej polityki. Mamy tu zresztą w tym piękną kartę z przeszłości, gdy na przełomie XIX i XX wieku Polacy pod zaborem niemieckim potrafili na zasadzie samoorganizacji tworzyć niezwykle skuteczne, prężnie działające i długo istniejące formalne struktury, których celem była obrona polskiego żywiołu.
Najwyższa pora aby Polska rozpoczęła kontrakcję na niemiecką ekspansję i kolonializm. Pora abyśmy zaczęli budować w Niemczech własne struktury i instytucje.