Starzejemy się, nie tylko jako ludzie (co stanowi oczywiście proces naturalny i niemożliwy do powstrzymania), ale i jako społeczeństwo. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat wszystkie narody Starego Kontynentu (swoją drogą coraz bardziej zasługującego na tę nazwę) zauważalnie się zestarzały. Jest to proces niemający precedensu w dotychczasowej historii, a przy tym bardzo niebezpieczny dla naszej przyszłości. Po raz pierwszy będący w perspektywie koniec nie stanowi efektu działania obcych sił – nikt nas nie najeżdża, nie jesteśmy zapędzani do obozów – wymieramy wskutek naszych własnych decyzji. Można powiedzieć, że popełniamy zbiorowe samobójstwo rozłożone na dziesięciolecia. Nasz kraj z dużym prawdopodobieństwem będzie starzeć się nawet szybciej od większości państw Unii, na co wskazują wskaźniki dzietności, będące w kolejnych latach na poziomach istotnie poniżej średniej unijnej.
Po raz pierwszy nasz współczynnik dzietności spadł poniżej poziomu gwarantującego zastępowalność pokoleń w okolicach transformacji ustrojowej (ostatnim rokiem z więcej niż dwoma dziećmi przypadającymi na kobietę był 1989), by dość gwałtownie spaść poniżej 1,5 w roku 1997 i od tamtej pory pozostawać na poziomie od 1,2 do 1,45, a ostateczny spadek do okolic 1,0 zaliczyć w czasach postpandemicznych. Wielki spadek naszej dzietności nieprzypadkowo miał miejsce akurat w tym czasie. Szok jakim dla przeważającej części Polaków było przejście do systemu kapitalistycznego połączony z chłonięciem wzorców kulturowych z Zachodu okazał się mieć wybitnie negatywny wpływ na liczbę urodzeń. Gwoździem do naszej trumny było wreszcie otwarcie granic, skutkujące odpływem znacznej części ludności w wieku produkcyjnym. Negatywny wpływ kultury zachodu, kultu kariery, indywidualizmu i wynikające z nich negatywne zjawiska w rodzaju większej liczby rozwodów, późniejszego wieku zawierania małżeństwa, odkładania macierzyństwa albo ograniczania liczby dzieci tylko postępują Zadziwiająca jest długa nieobecność kwestii demografii w debacie publicznej, choć ostatnimi czasy temat powoli zaczyna się przebijać w mediach. Już w tym momencie wypłaty emerytur pożerają znaczną część budżetu naszego państwa, a w przyszłości ich udział w wydatkach będzie się jedynie pogłębiać. Wymieramy, większość z nas wie, że wymieramy (nawet jeśli nie do końca zdaje sobie sprawę z konsekwencji), ale jako społeczeństwo zdajemy się nie mieć z tym większych problemów. Ba, rozpowszechnienie (na razie w pewnej internetowej niszy) poglądów w rodzaju antynatalizmu nie pozwala mieć złudzeń. Demoliberalizm zaiste jest cywilizacją śmierci, złośliwym wirusem doprowadzającym do wymierania społeczeństw, w najlepszym wypadku pasożytem, który próbuje podtrzymać własny byt kosztem jeszcze nie tak bardzo wyniszczonych narodów. Społeczeństwa konsumpcjonistyczne wymierają i będą wymierać, ponieważ takie jest ich przeznaczenie i taka ich natura. Niedługo może okazać się, że 3 RP wchodząc do obozu euroatlantyckiego sprzedała naszą przyszłość za judaszowe srebrniki w postaci kilku lub kilkunastu lat względnego dobrobytu. Pewien publicysta trafnie zauważył, że przehandlowaliśmy ludzi za PKB.
Co gorsza zaczęliśmy sprowadzać w miejsce brakujących Polaków (z których część nigdy się nie narodziła, a część została przez brak pracy zmuszona do emigracji, z której nigdy nie wróciła) przybyszów z trzeciego świata – oczywiście doraźnie może to złagodzić pewne problemy związane z beznadziejną demografią, ale długofalowe koszty w postaci zniszczenia spójności etnicznej naszego społeczeństwa, wzrostu przestępczości oraz powstawania gett będą straszne. Powtarzamy błędy Zachodu, choć wiemy co nas czeka.
Czy w takim razie jest dla nas jakaś nadzieja? Nie wiem. Na pewno jako narodowi radykałowie musimy bić na alarm. Zagrożony jest przecież sam byt biologiczny narodu. Konieczne jest prowadzenie przez państwo przemyślanej i nastawionej na cel (a nie zdobycie poparcia pozwalającego na wygranie następnych wyborów) polityki rodzinnej. Będzie ona jednakże nieskuteczna bez równolegle prowadzonej (zarówno oddolnie jak i odgórnie) wojny o kulturę. Żaden mechanizm, żadne transfery pieniężne, powszechnie dostępne żłobki i przedszkola nie pozwolą nam na osiągnięcie celu bez przeprowadzenia rewolucji moralnej, gdyż wszystkie wielkie kwestie ostatecznie rozstrzygają się w ludzkich duszach.