Począwszy od roku szkolnego 2025/2026 w polskich szkołach, zarówno podstawowych, jak i ponadpodstawowych, ma zacząć funkcjonować nowy przedmiot: edukacja zdrowotna. Zajęcia, które mają zastąpić znane z wcześniejszych lat wychowanie do życia w rodzinie (WDŻ), budzą spore kontrowersje, choć – wedle stanu na lipiec 2025 roku – jeszcze nie zaczęto przeprowadzać w ich ramach żadnych lekcji. Napięcia, jakie rodzą się w związku z edukacją zdrowotną, są w zasadzie naturalne i zrozumiałe, jako że przedmiot ten ma dotyczyć człowieka. A wszystko, co jakkolwiek z nami związane, może być obiektem zajadłych sporów. Ludzie są skłonni dyskutować – pełni pasji i żarliwości – nawet nad kwestiami matematycznymi. Może rzadko kwestionuje się same reguły czystej matematyki, ale już na przykład status ontologiczny bytów matematycznych – to, czy istnieją one niezależnie od świadomości ludzkiej, czy może są li tylko pokłosiem naszych konwencjonalnych ustaleń – prowokuje obszerne dysputy w filozofii matematyki. Tym bardziej więc ekscytować muszą potyczki wokół przedmiotu, w ramach którego na warsztat ma się brać wychowawczą rolę rodziny, profilaktykę uzależnień, rozterki okresu dojrzewania, kształtowanie postaw prozdrowotnych, nawyki dietetyczne, a zwłaszcza seksualność.
Gdy w grę wchodzi ta ostatnia, próżno szukać kogoś, kto nie czułby się w obowiązku zająć wobec niej jakieś stanowisko. W niektórych społecznościach bywa ona tabuizowana, stąd może się zdarzyć, że ktoś zawstydzi się na samą myśl o niej i nie wyartykułuje własnego stanowiska, ale można mniemać, iż w głębi sumienia jakkolwiek się do tematu nastawi. Nic dziwnego, że seksualność generuje emocje, spory i napięcia, ponieważ zahacza o fundamentalne obszary ludzkiego życia: biologię, psychikę, tożsamość, moralność, kulturę i religię. Spodobało się Bogu sprawić, że seksualność nie rozgrywa się u człowieka wyłącznie na płaszczyźnie biologiczno-przyrodniczej, ale oprócz niej także na polu kulturowo-duchowym. Nasze odniesienie do potrzeb cielesnych, w tym seksualnych, jest kształtowane przez normy społeczne, w tym normy moralne, religijne, obyczajowe i prawne. Skoro tak, to sfera zdrowia, w tym tego bezpośrednio powiązanego z płciowością, nie jest poletkiem jedynie biologów i medyków, ale i humanistów.
Problem w tym, że zwolennicy wprowadzenia edukacji zdrowotnej już na poziomie samej nazwy ukutej dla nowego przedmiotu usiłują stworzyć wrażenie, jakoby przedmiot ten był merytorycznie i treściowo wprost powiązany z lekcjami przyrody i biologii, a zarazem wolny był od konotacji z wiedzą o społeczeństwie i szerzej – wszystkimi tymi lekcyjnymi tematami, przy okazji których mówi się coś o świecie ludzkiej kultury, światopoglądzie i ideologii.
Edukacja zdrowotna – jako nowo planowany przedmiot – jest wybitnie interdyscyplinarna i mniej byłoby wokół niej ambarasu, gdyby to uczciwie akcentowano. Zawiera wszakże podglebie biomedyczne, ale to jest tylko jednym z jej aspektów. Przechodzi się od niego momentalnie do kwestii kulturowych, a te wymagają w wykładaniu ostrożności, taktu i delikatności. Nade wszystko zaś uczciwości w zakomunikowaniu, co jest faktem, a co opinią, gdy przychodzi o tym rozprawiać. Błędem – trudno rozstrzygać, czy makiawelicznie zamierzonym, czy też niechcący popełnionym – jest prezentowanie edukacji zdrowotnej przez jej pomysłodawców i orędowników jako przedmiotu neutralnego światopoglądowo, mającego w zamierzaniach wyłącznie podnosić świadomość społeczeństwa w temacie zdrowia. Trzeba zauważyć, że we współczesnych społeczeństwach, przesiąkniętych terryzmem, czyli żyjących tak, jakby wszystko wyczerpywało się bez cienia wątpliwości w doczesności, zdrowie – jakby powiedział Slavoj Žižek – jest „wzniosłym obiektem ideologii”. Któż nie chciałby być zdrów? Wielu myśli tak może: „Bóg? Nie wiadomo, czy jest, a jeśli Jego może nie być, to i mnie po śmierci może już w żadnej postaci nie być. To chociaż obym zdrowie jako takie miał/miała, żeby się najeść, wyspać i oczy widokiem Lazurowego Wybrzeża nacieszyć, a jak nie, to przynajmniej poleżeć w Łebie na plaży”. W takiej perspektywie rzeczone zdrowie urasta do naczelnej wartości hołubionej przez wielu współczesnych ludzi. Skądinąd widać to po tym, jak w społeczeństwie trwa przyzwolenie na horrendalnie, niesprawiedliwie wysokie pensje lekarzy, pielęgniarek, fizjoterapeutów, itp. – zupełnie nieadekwatne do ich rzeczywistych wysiłków i zasług. Nie drążąc tego wątku rozwlekle, wskazać trzeba, że zdrowie jest dziś nad wyraz cenione, więc kiedy w debacie publicznej użyje się argumentu z troski o nie, to mamy do czynienia z przysłowiowym „strzałem w dziesiątkę”.
Niekomfortowo bowiem uchodzić za kogoś, kto protestowałby przeciwko trosce o zdrowie. Ktoś taki, gdyby się odważył ujawnić, momentalnie zostałby zepchnięty do defensywy jako przedstawiciel „ciemnogrodu”. Tak w istocie środowiska liberalno-lewicowe prezentują tych, którzy podnoszą zastrzeżenia wobec zamiaru wprowadzenia do szkół edukacji zdrowotnej. Mają ułatwione zadanie przez sprawę semantyczną, związaną z tym, że mowa właśnie o „edukacji zdrowotnej”.
Edukacja zdrowotna, niezależnie od tego, że może być prezentowana jako obszar czysto biomedyczny, nie jest wolna od treści społecznych i humanistycznych. Te zaś mogą być różnie prezentowane, z odmiennych perspektyw aksjologicznych. Nigdy jednak nie będą wolne od określonych założeń filozoficzno-etycznych. Nie jest problemem, że takie treści pojawiają się w szkołach – człowiek jest wszakże bytem nieustannie wartościującym, co z całą mocą przypominał często Józef Tischner – ale wyzwaniem jest to, jak (z jakiej perspektywy, na jakim merytorycznym poziomie, z jaką siłą racjonalnego uzasadnienia) są one wykładane. Problem ten urasta do tym wyższej rangi, że chodzi o prezentowanie ważnych, interdyscyplinarnych treści ludziom młodym, a przez to niewyrobionym jeszcze krytycznie w zakresie waloryzowania logiczno-aksjologicznego zagadnień światopoglądowych.
Reasumując, należy uznać, że największym zagrożeniem związanym z edukacją zdrowotną jako nowym przedmiotem szkolnym jest ryzyko fundamentalnej nieuczciwości, polegającej na tym, iż treści lekcyjne w jego ramach ukazywane będą jako dobrze ustalona, perfekcyjnie udokumentowana i świetnie uzasadniona wiedza biomedyczna o charakterze naukowym, podczas gdy w istocie będą to zmiksowane w sposób metodologicznie wadliwy wątki naukowe (medyczne, biologiczne, społeczne, historyczne, itd.), światopoglądowe i etyczne, a nawet ideologiczno-propagandowe. Trzeba by doświadczonego logika i metodologa, aby zmapować składowe takiej mieszanki. Uczeń szkoły podstawowej, a nawet adept szkoły średniej, może natomiast nie rozpoznać, że wykłada się mu określony światopogląd, tak iż pojawi się realne niebezpieczeństwo, iż prezentowane mu treści weźmie za szacowne prawdy nauki.