Marcin Murzyn - Kontrowersje wokół edukacji zdrowotnej

Począwszy od roku szkolnego 2025/2026 w polskich szkołach, zarówno podstawowych, jak i ponadpodstawowych, ma zacząć funkcjonować nowy przedmiot: edukacja zdrowotna. Zajęcia, które mają zastąpić znane z wcześniejszych lat wychowanie do życia w rodzinie (WDŻ), budzą spore kontrowersje, choć – wedle stanu na lipiec 2025 roku – jeszcze nie zaczęto przeprowadzać w ich ramach żadnych lekcji. Napięcia, jakie rodzą się w związku z edukacją zdrowotną, są w zasadzie naturalne i zrozumiałe, jako że przedmiot ten ma dotyczyć człowieka. A wszystko, co jakkolwiek z nami związane, może być obiektem zajadłych sporów. Ludzie są skłonni dyskutować – pełni pasji i żarliwości – nawet nad kwestiami matematycznymi. Może rzadko kwestionuje się same reguły czystej matematyki, ale już na przykład status ontologiczny bytów matematycznych – to, czy istnieją one niezależnie od świadomości ludzkiej, czy może są li tylko pokłosiem naszych konwencjonalnych ustaleń – prowokuje obszerne dysputy w filozofii matematyki. Tym bardziej więc ekscytować muszą potyczki wokół przedmiotu, w ramach którego na warsztat ma się brać wychowawczą rolę rodziny, profilaktykę uzależnień, rozterki okresu dojrzewania, kształtowanie postaw prozdrowotnych, nawyki dietetyczne, a zwłaszcza seksualność.

Gdy w grę wchodzi ta ostatnia, próżno szukać kogoś, kto nie czułby się w obowiązku zająć wobec niej jakieś stanowisko. W niektórych społecznościach bywa ona tabuizowana, stąd może się zdarzyć, że ktoś zawstydzi się na samą myśl o niej i nie wyartykułuje własnego stanowiska, ale można mniemać, iż w głębi sumienia jakkolwiek się do tematu nastawi. Nic dziwnego, że seksualność generuje emocje, spory i napięcia, ponieważ zahacza o fundamentalne obszary ludzkiego życia: biologię, psychikę, tożsamość, moralność, kulturę i religię. Spodobało się Bogu sprawić, że seksualność nie rozgrywa się u człowieka wyłącznie na płaszczyźnie biologiczno-przyrodniczej, ale oprócz niej także na polu kulturowo-duchowym. Nasze odniesienie do potrzeb cielesnych, w tym seksualnych, jest kształtowane przez normy społeczne, w tym normy moralne, religijne, obyczajowe i prawne. Skoro tak, to sfera zdrowia, w tym tego bezpośrednio powiązanego z płciowością, nie jest poletkiem jedynie biologów i medyków, ale i humanistów.

Problem w tym, że zwolennicy wprowadzenia edukacji zdrowotnej już na poziomie samej nazwy ukutej dla nowego przedmiotu usiłują stworzyć wrażenie, jakoby przedmiot ten był merytorycznie i treściowo wprost powiązany z lekcjami przyrody i biologii, a zarazem wolny był od konotacji z wiedzą o społeczeństwie i szerzej – wszystkimi tymi lekcyjnymi tematami, przy okazji których mówi się coś o świecie ludzkiej kultury, światopoglądzie i ideologii.

Edukacja zdrowotna – jako nowo planowany przedmiot – jest wybitnie interdyscyplinarna i mniej byłoby wokół niej ambarasu, gdyby to uczciwie akcentowano. Zawiera wszakże podglebie biomedyczne, ale to jest tylko jednym z jej aspektów. Przechodzi się od niego momentalnie do kwestii kulturowych, a te wymagają w wykładaniu ostrożności, taktu i delikatności. Nade wszystko zaś uczciwości w zakomunikowaniu, co jest faktem, a co opinią, gdy przychodzi o tym rozprawiać. Błędem – trudno rozstrzygać, czy makiawelicznie zamierzonym, czy też niechcący popełnionym – jest prezentowanie edukacji zdrowotnej przez jej pomysłodawców i orędowników jako przedmiotu neutralnego światopoglądowo, mającego w zamierzaniach wyłącznie podnosić świadomość społeczeństwa w temacie zdrowia. Trzeba zauważyć, że we współczesnych społeczeństwach, przesiąkniętych terryzmem, czyli żyjących tak, jakby wszystko wyczerpywało się bez cienia wątpliwości w doczesności, zdrowie – jakby powiedział Slavoj Žižek – jest „wzniosłym obiektem ideologii”. Któż nie chciałby być zdrów? Wielu myśli tak może: „Bóg? Nie wiadomo, czy jest, a jeśli Jego może nie być, to i mnie po śmierci może już w żadnej postaci nie być. To chociaż obym zdrowie jako takie miał/miała, żeby się najeść, wyspać i oczy widokiem Lazurowego Wybrzeża nacieszyć, a jak nie, to przynajmniej poleżeć w Łebie na plaży”. W takiej perspektywie rzeczone zdrowie urasta do naczelnej wartości hołubionej przez wielu współczesnych ludzi. Skądinąd widać to po tym, jak w społeczeństwie trwa przyzwolenie na horrendalnie, niesprawiedliwie wysokie pensje lekarzy, pielęgniarek, fizjoterapeutów, itp. – zupełnie nieadekwatne do ich rzeczywistych wysiłków i zasług. Nie drążąc tego wątku rozwlekle, wskazać trzeba, że zdrowie jest dziś nad wyraz cenione, więc kiedy w debacie publicznej użyje się argumentu z troski o nie, to mamy do czynienia z przysłowiowym „strzałem w dziesiątkę”.

Niekomfortowo bowiem uchodzić za kogoś, kto protestowałby przeciwko trosce o zdrowie. Ktoś taki, gdyby się odważył ujawnić, momentalnie zostałby zepchnięty do defensywy jako przedstawiciel „ciemnogrodu”. Tak w istocie środowiska liberalno-lewicowe prezentują tych, którzy podnoszą zastrzeżenia wobec zamiaru wprowadzenia do szkół edukacji zdrowotnej. Mają ułatwione zadanie przez sprawę semantyczną, związaną z tym, że mowa właśnie o „edukacji zdrowotnej”.

Edukacja zdrowotna, niezależnie od tego, że może być prezentowana jako obszar czysto biomedyczny, nie jest wolna od treści społecznych i humanistycznych. Te zaś mogą być różnie prezentowane, z odmiennych perspektyw aksjologicznych. Nigdy jednak nie będą wolne od określonych założeń filozoficzno-etycznych. Nie jest problemem, że takie treści pojawiają się w szkołach – człowiek jest wszakże bytem nieustannie wartościującym, co z całą mocą przypominał często Józef Tischner – ale wyzwaniem jest to, jak (z jakiej perspektywy, na jakim merytorycznym poziomie, z jaką siłą racjonalnego uzasadnienia) są one wykładane. Problem ten urasta do tym wyższej rangi, że chodzi o prezentowanie ważnych, interdyscyplinarnych treści ludziom młodym, a przez to niewyrobionym jeszcze krytycznie w zakresie waloryzowania logiczno-aksjologicznego zagadnień światopoglądowych.

Reasumując, należy uznać, że największym zagrożeniem związanym z edukacją zdrowotną jako nowym przedmiotem szkolnym jest ryzyko fundamentalnej nieuczciwości, polegającej na tym, iż treści lekcyjne w jego ramach ukazywane będą jako dobrze ustalona, perfekcyjnie udokumentowana i świetnie uzasadniona wiedza biomedyczna o charakterze naukowym, podczas gdy w istocie będą to zmiksowane w sposób metodologicznie wadliwy wątki naukowe (medyczne, biologiczne, społeczne, historyczne, itd.), światopoglądowe i etyczne, a nawet ideologiczno-propagandowe. Trzeba by doświadczonego logika i metodologa, aby zmapować składowe takiej mieszanki. Uczeń szkoły podstawowej, a nawet adept szkoły średniej, może natomiast nie rozpoznać, że wykłada się mu określony światopogląd, tak iż pojawi się realne niebezpieczeństwo, iż prezentowane mu treści weźmie za szacowne prawdy nauki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *