„W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie.”
Niewątpliwie wszelkie podziały polityczne i ich analizy są jednym z ulubionych „rozrywek” osób śledzących politykę, w tym i nas – nacjonalistów. Stosujemy tu, podobnie jak inni, zarówno klasyczne podziały na lewicę i prawicę, albo też dostrzegając anachronizm tego rozwiązania szukamy sensu podziałów w stosunku do zagadnień jak globalizacja, Unia Europejska, ekonomia, wspólnota, kwestie obyczajowe czy geopolityczne. I generalnie oba te podejścia mają swoje plusy, choć osobiście bliżej mi do strukturalnych, niż klasycznych podziałów, jednak zapominamy często o najbardziej podstawowym podziale. Przypomniały nam o nim wybory i dynamicznie rozwijająca się po nich sytuacja polityczna, związana przede wszystkim z trwającym cały czas kryzysem na granicy polsko-białoruskiej.
Otóż ponad wszelkie podziały przebija się jeden, dla nas, nacjonalistów – najbardziej zasadniczy. Jest to podział na partię polską oraz kosmopolityczną, lub jak kto woli antypolską, lub w najlepszym razie apolską (czyli nie biorącą zupełnie pod uwagi interesu narodowego i racji stanu).
Podział ten ma się dobrze nie tylko w polityce, co poniekąd jest oczywiste, ale generalnie w szeroko pojętym życiu publicznym – naukowym, literackim, artystycznym. Sztandarowy przykład filmu „Zielona granica” Agnieszki Holland jest tu najbardziej oczywisty, jak i uderzający. Oto bowiem w trakcie trwania wojny Polski ze wschodnią despotią – bo konflikt asymetryczny, zwany „wojną hybrydową”, jest także wojną – w państwie naszym powszechnie się reklamuje i promuje, oraz wyświetla film propagandowy, który jest niczym innym, jak powieleniem wrogiej propagandy. Wyobrażacie sobie, że np. w USA czy Wielkiej Brytanii w 1943 puszczano by wyprodukowany przez Goebbelsa film o bohaterskich SS-manach? A to identyczna sytuacja. Co gorsza – spora część uczestników życia publicznego staje w tej i podobnych sytuacjach po stronie wroga. Stąd właśnie najbardziej istotny podział to ten na partię polską i antypolską.
Przez ostatni 8 lat byliśmy regularnie świadkami ohydnego kapowania i donoszenia na nasze państwo do różnych międzynarodowych instytucji, głównie tych związanych z Unią Europejską. W opinii mieszczańskiej elity i uśmiechniętych fajnopolaków urosło to do rangi dbania o Polskę, zagrożoną rzekomo demokrację i praworządność. Nie wiem co jest grosze – absolutne ignorowanie przez tych ludzi realiów politycznych, a przede wszystkim posiadania przez inne państw swoich interesów, czy to, że ludzie ci serio utożsamili Polskę z konkretną partią – podobnie jak teraz utożsamiają ją z inną, tyle, że „swoją”. Samo donoszenie przecież przynosiło bardzo konkretne i wymierne straty, finansowe, polityczne, gospodarcze, technologiczne – jednak dla członków partii antypolskiej, dla których liczy się wyłącznie interes własny, swojej grupy i ewentualne połączenia z obcymi siłami (czyli przede wszystkim Berlinem lub rzadziej Moskwą) to nie ma większego znaczenia.
Zresztą, swoista deifikacja i wyniesienie UE do rangi mitycznego herosa to jeden z głównych znaków rozpoznawczych członków partii antypolskiej – okazuje się, że Polska to zaścianek, istniejący gównie dzięki sile rozpędu, a jedyne co go napędza, umożliwia rozwój i dobrobyt to ukochana Unia Europejska. Dlatego dwa najbogatsze kraje Europy – Norwegia i Szwajcaria nie są członkami Unii. Oczywiście Unia wyznawana jest przez partię antypolską w formie najbardziej radykalnej, czyli z założeniem usunięcia krajowej waluty na rzecz Euro, wprowadzeniem federalizacji, całkowitego już podporządkowania Berlinowi i jego decyzjom.
Państwo narodowe – a właściwie państwo jako takie, dla partii antypolskiej to wróg z definicji. Wynika to z faktu, że postawa taka związana jest gównie ze skrajnymi formami liberalizmu (także tego prawicowego), a przecież wszelka wspólnotowość oznacza zamach na świętą wolność osobistą. Żeby była pełna jasność, zaznaczmy, że mówimy to także o prawicowym liberalizmie – wystarczy poczytać próbki wypowiedzi wszelkich Korwinów, Sommerów, Warzechów, żeby nie mieć wątpliwości, że upatrują oni w państwie polskim takiego samego wroga, jak Jachira, Ochojska czy Holland. Korwin wprost pisze przecież o „okupacji” obecnych ziem nadwiślańskich przez Państwo Polskie. I nie chodzi tu o być może nawet słuszną krytykę niedołężności naszego państwa, ale ludzie tego typu wprost formułują swoją nienawiść wobec tego, że państwo mogłoby jakkolwiek ograniczać ich szlachecką wolność i folwarczne „róbta co chceta”.
Kuriozum jest sytuacja, gdy jedna z najwyżej postawionych osób w Platformie Obywatelskiej zarzuca Kaczyńskiemu, że temu… zależy tylko na Polsce (sic!). Coś, co powinno być oczywiste jak oddychanie, staje się nagle objawem „zaściankowości”, która należy wytknąć i krytykować. Trwająca wojna na granicy tylko unaocznia, że partia antypolska to nie tylko politycy, ale też wszelkiej maści „aktywiści”, „działacze” itp. pożyteczni idioci lub wprost opłacani zdrajcy. Czy ludzie ci, i stojący nad nimi politycy, myślą o konsekwencjach sowich czynów? Dla chociażby siebie i swoich rodzin, jeśli już nie dla innych Polaków? Oczywiście nie, choćby z tego powodu, że ich skutki wpuszczania nielegalnych imigrantów nie dotkną, podobnie jak nie dotkną ich skutki ewentualnego eskalacji konfliktu z Moskwą – najzwyczajniej w świecie po prostu wtedy uciekną, bo przecież wszelki obowiązek obrony tego państwa partii antypolskiej nie dotyczy.
Musimy zrozumieć, że nie mówimy tu o różnicach, nawet diametralnych w poglądach politycznych, ale o fakcie, że niemała część naszego życia politycznego i publicznego to ludzie, którzy nie tylko z Polską i polskością nie czują żadnego związku, ale nawet przeciwnie – uważają je za swojego wroga. Dlatego nie dziwi, że to akurat w momencie tak napiętych relacji na wschodzie odżył ponownie problem śląskiej gwary, śląskich postulatów i śląskich pomysłów na oderwanie od Polski. O pardon póki co mówią wszelkie kohuty i twardochy o „autonomii”, ale nie pozostawiają tu żadnych niedomówień, że iść ma o jak najdalej posunięte zerwanie relacji z państwem polskim. Ich jednoczesna i chyba autentyczna miłość do Unii Europejskiej każe sadzić, że przyszła autonomia Śląska szybko znajdzie patrona w postaci najbardziej europejskiego państwa w Unii, czyli Niemiec. Ciekawostka jest taka, że ci co najgłośniej krzyczą o tej śląskości i plują na Polskę, to jednocześnie wprost deklarują, że nie są Polakami i z tymi nie czują żadnego związku.
Z drugiej strony kraju mamy tych, którzy chcą skazywać żołnierzy za to, że wypełniają słowa przysięgi i bronią raju, mamy tych, którzy nie uważają za przestępstwa zabicie polskiego żołnierza, mamy tych, którzy ponad wszelką wątpliwość będą tak samo sabotować polski wysiłek zbrojny w razie pełnokinetycznego starcia z Rosją. Ci sami aktywiści i antyfaszyści, którzy dziś pomagają nielegalnym imigrantom Putina i Łukaszenki przenikać na teren Polski, za kilka miesięcy mogą być tymi, którzy Rosjanom przekażą miejsca dyslokacji polskich jednostek, czy będą sabotować tyły i zaplecze. Skoro już teraz pomagają nasłanym przez łysych dyktatorów najeźdźcom, to oczywiste, że będzie się tak działo i w przyszłości. Partia antypolska jest bowiem bardzo konsekwentna i systematyczna w swej wierności wszystkiemu, co obce. Co ciekawe – przedstawiciel Konfederacji, Wipler, dopiero co twierdził, że zatrzymanie żołnierzy za użycie broni było słuszne. Jak już mówiłem problem partii antypolskiej jest liberalizm, bez względu na to czy jest lewicowy czy prawicowy.
Co ciekawe, wszystkie Stuhry, Ostaszewskie itp., które tak rozpaczają nad losem biednych poszkodowanych „matek i dzieci”, nigdy nawet nie zająknęli się w temacie pomocy polskim rodzinom, dzieciom, ofiarom wypadków, katastrof etc. A okazji było bez liku. W końcu Polacy – ci wstrętni, sfaszyzowani i pełni nienawiści Polacy – na ludzkie traktowanie nie zasługują. To zarezerwowane jest dla obcych, dla karpi, dla piesków w sylwestra. Polaków co najwyżej można wyśmiewać przy okazji wyborów, gdy te antypolskie kreatury urządzają sobie festiwal nienawiści wobec tych, którzy głosowali nie na tych, których narzuca nam Berlin i Bruksela.
Chwilowe przefarbowanie rządzącego obozu na wielce uwrażliwionych na problem wschodni to oczywiście miraż. Pamiętamy ich politykę z lat 2007-2015, ale też widzimy co robią w temacie CPK, elektrowni atomowych czy polskich portów morskich. To przecież jasna wynikowa ich zależności od Berlina, który uważają zwykle za wyznacznik i kompas polityczny. Słynne słowa Trzaskowskiego o tym, że nie potrzebujemy lotniska, bo w Niemczech już jest, to autentyczne credo tego obozu i wyznanie ich wiary. Partia antypolska w swej większości naprawdę orientuje się na Niemcy, uważa niemieckie słowo za święte, a niemiecką rację stanu traktuje 100 razy lepiej niż polską. W końcu Niemcy to oświeceni i uwrażliwieni na dobro innych Europejczycy, nie to co „polska nienormalność”.
Najwyraźniej ciąg dziejowy w postaci końcówki szlacheckiej Polski, potem rozbiorów, krótkiej Niepodległości, znów dwóch okupacji a następnie neoliberalnej III RP dało w efekcie wymycie elementarnego poczucia przynależności narodowej naszych elit. O ile elity niemieckie czy francuskie, nawet jeśli reprezentują „dziwne” opcje polityczne, to myślą po niemiecku uczy francusku i kierują się dobrem swoich państw (abstrahuję tu od tego czy mają rację, chodzi o sam sposób myślenia). I jest to naturalne i normalne – w każdym państwie elita polityczna kierować się powinna dobrem swego narodu i racją stanu. Tymczasem u nas kompasem politycznym dla sporej części tych „elit” jest Berlin i Bruksela, co objawia się nagminnym mówieniem o europejskiej polityce, europejskich celach, europejskich wymogach itp. To urojenia, są tylko cele i interesy poszczególnych państw narodowych, owa europejskość służy tylko usprawiedliwieni istnienia biurokratycznego molocha UE oraz usprawiedliwienia niemieckich ingerencji w polską suwerenność, jak i suwerenność kilkudziesięciu innych państw Europy. Dlatego polska elita jest tak łatwo w stanie likwidować polskie projekty rozwojowe – nie zastanawia się tu bowiem nad wpływem tego na polską przyszłość, ale nad tym czy należycie wykonuje obowiązku unijnego Europejczyka (czyli czy dość dobrze realizuje niemieckie rozkazy).
Nienawiść do polskości objawia się przy tym zwykle jawnie lub półjawnie deklarowaną krytyką patriotyzmu, idei państw narodowych, także oparcia zasad funkcjonowania o takie aspekty jak honor czy wierność. Wystarczy zerknąć do wypowiedzi Środy, Hartmana czy któregokolwiek z politruków KryPola, aby mieć świadomość, że partia antypolska potrafi doskonale umiejscowić swego wroga (Polska, Polacy) oraz aksjologiczne podstawy funkcjonowania elementarnych spoiw tego Narodu. Skoro bowiem nawet od polityków rządzącej koalicji (lub jak kto woli – „junty”) słyszymy, że owi nachodźcy Łukaszenki mają nas ubogacić, to naprawdę ludzi ci muszą uważać Polaków za swoiste małpoludy, ledwo co zeszłe z drzew, skoro sukinsyny mordujące za parę dolarów polskiego żołnierza mają być dla nas elementem ubogacającym.
Tu nie chodzi o różnice w poglądach na podatki, administrację, kodeks karny czy to, kto jakiej muzyki lubi słuchać. To fundamentalny konflikt, bo nawet już nie spór. To konflikt sił, które opowiadają się za państwem suwerennym, niezawisły i sterowalnym, oraz sił, dla których państwo polskie w dłuższej perspektywie stanie się kolejnym landem w składzie RFN. To konflikt poczucia polskości, dbałości o bezpieczeństwie i dobrobyt Polaków, oraz poczucia aktywnej i szczerej nienawiści do polskości z jednoczesną gotowością do aktywnego szkodzenia tejże. To nic innego jak kolejne pokolenie, które prowadzi walkę Państwa Podziemnego z volksdeutschami, szpiclami NKWD i towarzyszami z UB. Musimy z pełną mocą głosić naszą prawdę, bo jest jedyną prawdziwą, zwalczać partię antypolską we wszelkiej postaci i pamiętać o jednym – w konkretnych okolicznościach, jak chociażby wojna, ludzie ci nie cofną się od żadnej, nawet najgorszej podłości i zdrady. Bądźmy tego świadomi i na to gotowi.